– Windy?
– Albo, jak mówią w Kalifornii, podnośnika. Urządzenia te działają dzięki hydraulice, ciśnieniu wody. Windy to nowość. Ta, którą właśnie jechaliśmy, jest jedyna w Sydney, ale wkrótce wszędzie zacznie się budować o wiele wyższe budynki, ponieważ dzięki windom ich mieszkańcy nie będą musieli pokonywać setek schodów. Zawsze zatrzymuję się w tym hotelu ze względu na windę. Najlepsze pokoje znajdują się na najwyższym piętrze, jest tam świeże powietrze, wspaniały widok i znacznie mniej hałasu. – Wyjął klucz i otworzył drzwi. – To twój apartament, Elizabeth.
Sięgnął do kieszeni po złoty zegarek, zerknął na tarczę, po czym wskazał na zegar, który tykał na marmurowym gzymsie kominka.
– Wkrótce przyjdzie pokojówka, która pomoże ci się rozpakować. Masz czas do ósmej, żeby się wykąpać, odpocząć i przebrać na kolację. Proszę, włóż suknię wieczorową.
Powiedziawszy to, zniknął w głębi korytarza.
Elizabeth poczuła, że uginają się pod nią kolana, ale wcale nie za sprawą uśmiechu Alexandra Kinrossa. Co za okazały pokój! Jasnozielone ściany, ogromne łoże z baldachimem, osobna część, w której stały stół i krzesła, a także coś, co wyglądało na skrzyżowanie wąskiego łóżka i sofy. Przeszklone drzwi prowadziły na balkon – och, miał rację! Widok był naprawdę cudowny! Elizabeth nigdy w życiu nie znalazła się wyżej niż na pierwszym piętrze – jak bardzo by chciała zobaczyć z tak ogromnej wysokości Loch Leven i hrabstwo Kinross! U jej stóp leżała cała wschodnia część Sydney: zacumowane w zatoce kanonierki, długie rzędy domów, lasy na odległych wzgórzach, a także coś, co z wysoka rzeczywiście wyglądało na najwspanialszy port na świecie. Jednak czy było tu świeże powietrze? Nie, dla wrażliwego nosa Elizabeth wciąż śmierdziało.
Po chwili zapukała pokojówka. Przyniosła tacę z herbatą, małymi kanapkami i ciasteczkami.
– Zaczniemy od kąpieli, panno Drummond. Gdy będzie pani gotowa, kelner, który obsługuje to piętro, zrobi herbatę – oznajmiła dostojna persona.
Okazało się, że ogromna łazienka znajduje się za drzwiami, które widać za łóżkiem, tuż obok pomieszczenia, które pokojówka nazwała garderobą. Było w nim pełno luster, szafek i biurek.
Alexander widocznie wyjaśnił służącej, że jego narzeczona może być nieco zdezorientowana, ponieważ kobieta z obojętnym wyrazem twarzy przejęła dowodzenie. Pokazała Elizabeth, jak spłukiwać muszlę, napełniła wodą ogromną wannę i wymyła zlepione solą włosy, jakby codziennie widywała nagie kobiety i wcale jej to nie przeszkadzało.
Nieco później, sącząc herbatę, Elizabeth zaczęła się zastanawiać, jaki naprawdę jest Alexander Kinross. Pierwsze wrażenia potrafią być bardzo mylące, podpowiedziane przez przypadek albo plotki, niewiedzę czy uprzedzenia. Nieszczęście Alexandra Kinrossa polegało na tym, że w każdym calu przypominał diabła, którego rysunek doktor Murray celowo powiesił na ścianie salki katechetycznej ku przestrodze uczących się tam dziatek. Pastorowi chodziło o to, żeby móc straszyć szatanem najmłodszych członków zboru, i to mu się powiodło: wąskie, wygięte w nieco szyderczym uśmieszku usta, okropne, czarne otwory oczu, ostre rysy twarzy i wyraźne cienie, które sugerowały złośliwość. Alexandrowi Kinrossowi brakowało tylko rogów.
Zdrowy rozsądek podpowiadał Elizabeth, że to czysty przypadek, ale wciąż była bardziej dzieckiem niż kobietą. Wbrew własnej woli Alexander zraził Elizabeth do siebie swoim wyglądem. Była przerażona, że ma wyjść za niego za mąż. Kiedy? Och, byle jeszcze nie teraz!
Jak mogę spojrzeć w te iście diabelskie oczy i powiedzieć ich właścicielowi, że nie o takim mężu śniłam? – zastanawiała się Elizabeth. Mary uprzedziła mnie, czego mogę się spodziewać w łożu małżeńskim, chociaż już wcześniej wiedziałam, że to dla kobiety żadna rozkosz. Doktor Murray przed wyjazdem uświadomił mnie, że kobieta, której ten akt sprawia przyjemność, jest nierządnicą i grzesznicą. Bóg sprawił, że przyjemność mogą czerpać tylko mężowie. Kobiety są źródłem zła i pokusy, to na nie spada cała wina, gdy jakiś mężczyzna popełnia grzech cielesny. W końcu to Ewa skusiła Adama. Ewa zawarła przymierze z wężem, który w rzeczywistości był diabłem, w związku z tym jedyną przyjemnością, na jaką mogą sobie pozwolić kobiety, są dzieci. Mary powiedziała mi, że jeśli żona jest wystarczająco mądra, oddziela to, co dzieje się w łożu małżeńskim, od samego męża, który w każdym innym względzie jest jej przyjacielem. Niestety, nie potrafię wyobrazić sobie Alexandra jako swojego przyjaciela! Przeraża mnie bardziej niż wielebny Murray.
Krynoliny, jak zapewniała panna MacTavish, wyszły już z mody, ale spódnice nadal były obfite i wkładało się pod nie wiele warstw halek. Halki Elizabeth były nieładne, pozbawione jakichkolwiek ozdób i wykonane z surowej bawełny. Suknię wieczorową uszyła osobiście panna MacTavish, ale nawet ta kreacja nie miała szansy zrobić na nikim wrażenia, co Elizabeth wyczuła, gdy pokojówka pomagała jej się ubrać.
Na szczęście na oświetlonym gazowymi lampami korytarzu było mroczno; Alexander pobieżnie przyjrzał się swojej narzeczonej i kiwnął głową na znak aprobaty. Sam włożył białą muszkę i frak – strój, który Elizabeth widywała jedynie w ilustrowanych czasopismach. Czerń i biel jeszcze bardziej podkreślały jego diabelską urodę, mimo to wsparła dłoń na ramieniu Alexandra i pozwoliła, by zaprowadził ją do windy.
Gdy zjechali do foyer, zdała sobie sprawę, jakim zaściankiem jest rolnicza Szkocja i jak niewiele potrafi panna MacTavish; na widok dam spacerujących u boku dżentelmenów Elizabeth przestała być dumna ze swojej sukni z ciemnoniebieskiej tafty. Kobiety śmiało pokazywały ramiona i plecy, oddzielone od siebie fałdami jedwabiu i koronki; szczupłe talie pań podkreślane były przez spódnice zebrane z tyłu w ogromne fałdy, które opadały falbanami i ciągnęły się po ziemi jak długie treny; dobrane kolorystycznie rękawiczki sięgały powyżej łokci; włosy tworzyły wysokie, ogromne koki, a na niemal nagich piersiach błyszczały klejnoty.
Gdy Alexander wszedł z Elizabeth do jadalni, zatrzymali się na chwilę. Wszyscy goście odwrócili głowy i bacznie im się przyjrzeli; mężczyźni poważnie kiwali Alexandrowi głowami, kobiety się uśmiechały. Potem zaczęły się szepty. Nadęty jak paw kelner poprowadził ich do stolika, przy którym siedziało już dwoje innych ludzi: starszy mężczyzna i kobieta około czterdziestki we wspaniałej sukni i klejnotach. Mężczyzna wstał i skłonił się, kobieta siedziała z uśmiechem przyklejonym do nieprzeniknionej twarzy.
– Elizabeth, to Charles Dewy i jego żona Constance – przedstawił ich Alexander, gdy Elizabeth usiadła na krześle, które przytrzymał dla niej kelner.
– Jesteś urocza, kochanie – przywitał się z nią pan Dewy.
– Urocza – zawtórowała mu pani Dewy.
– Charles i Constance będą naszymi świadkami podczas jutrzejszego ślubu – wyjaśnił Alexander, biorąc do ręki kartę. – Masz jakieś ulubione potrawy, Elizabeth?
– Nie, sir.
– Nie, Alexandrze – poprawił ją.
– Nie, Alexandrze.
– Ponieważ doskonale wiem, co jadałaś w domu, zamówię ci coś prostego. Hawkins – zwrócił się do pochylonego nad nim kelnera. – Flądra smażona na maśle z sokiem cytrynowym i zieloną pietruszką, sorbet i pieczona wołowina. Dla panny Drummond dobrze wypieczona, dla mnie krwista.
– W naszych wodach sola w ogóle się nie pojawia – wyjaśniła pani Dewy – dlatego musimy zadowolić się flądrami. Chociaż z całego serca namawiam cię na ostrygi. Śmiem twierdzić, że to najlepsze jedzenie na świecie.
– Do diabła, nie rozumiem, dlaczego Alexander poślubia takie dziecko – oznajmiła Constance Dewy, gdy winda zawiozła ją i męża na czwarte piętro.