Pręty klatki wyłamały się z trzaskiem, wiwerna wydarła się na zewnątrz. Dziobaty zeskoczył z podestu i usiłował powstrzymać ją tyczką, ale potwór wytrącił mu ją jednym ciosem łapy, zwinął się i smagnął go kolczastym ogonem, zamieniając ospowaty policzek w krwawą miazgę. Sycząc i rozwijając pokaleczone skrzydła, wiwerna sfrunęła z podestu, rzucając się na Ciri, Fabia i giermka, usiłujących pozbierać się z ziemi. Morelowa panna zemdlała i padła jak długa, na wznak. Ciri sprężyła się do skoku, ale zrozumiała, że nie zdąży.
Uratował ich kosmaty piesek, który wyrwał się z rąk przekupki, przewróconej i zamotanej we własne sześć spódnic. Ujadając cienko, psina rzuciła się na potwora. Wiwerna zasyczała, uniosła się, przydeptała kundelka szponami, zwinęła się wężowym, niesamowicie szybkim ruchem i wpiła mu zęby w kark. Piesek zaskowyczał dziko.
Giermek zerwał się na kolana i sięgnął do boku, ale nie znalazł już rękojeści, bo Ciri była szybsza. Błyskawicznym ruchem wyciągnęła miecz z pochwy, przyskoczyła w półobrocie. Wiwerna uniosła się, oderwany łeb pieska zwisał z jej zębatej paszczęki.
Wszystkie wyuczone w Kaer Morhen ruchy, jak się zdawało Ciri, wykonały się same, prawie bez jej woli i udziału. Cięła zaskoczoną wiwernę w brzuch i natychmiast zawirowała w uniku, a rzucający się na nią jaszczur upadł na piasek, buchając krwią. Ciri przeskoczyła nad nim, zręcznie unikając świszczącego ogona, pewnie, celnie i mocno rąbnęła potwora w kark, odskoczyła, odruchowo wykonała niepotrzebny już unik i natychmiast po- prawiła jeszcze raz, tym razem przerąbując kręgi. Wiwerna skręciła się i znieruchomiała, tylko wężowaty ogon wił się jeszcze i tłukł, siejąc dokoła piaskiem.
Ciri szybko wcisnęła giermkowi do ręki zakrwawiony miecz.
— Już po strachu! — krzyknęła do zbiegającego się tłumu i wciąż wyplątujących się z płachty widzów. - Potwór zabity! Ten mężny rycerz zakatrupił go na śmierć…
Nagle poczuła ucisk w gardle i wirowanie w żołądku, w oczach jej pociemniało. Coś ze straszliwą mocą walnęło ją w tyłek, tak że aż zadzwoniły zęby. Rozejrzała się błędnie. Tym, co ją walnęło, była ziemia.
— Ciri… — szepnął klęczący przy niej Fabio. - Co ci jest? Bogowie, blada jesteś jak trup…
— Szkoda — wymamrotała — że siebie nie widzisz.
Ludzie tłoczyli się dookoła. Kilku szturchało cielsko wiwerny kijami i ożogami, kilku opatrywało dziobatego, reszta wiwatowała na cześć bohaterskiego giermka, nieustraszonego smokobójcy, jedynego, który zachował zimną krew i zapobiegł masakrze. Giermek cucił morelową pannę, wciąż z lekkim osłupieniem gapiąc się na klingę swego miecza, pokrytą rozmazanymi smugami schnącej krwi.
— Mój bohaterze… — morelową panna ocknęła się i zarzuciła giermkowi ramiona na szyję. - Mój wybawco! Mój ukochany!
— Fabio — powiedziała słabym głosem Ciri, widząc przepychających się przez ciżbę strażników miejskich. -Pomóż mi wstać i zabierz mnie stąd. Szybko.
— Biedne dzieci… — gruba mieszczka w czepcu spojrzała na nich, gdy chyłkiem wymykali się ze zbiegowiska. -Oj, upiekło się wam. Oj, gdyby nie dzielny rycerzyk, oczy wypłakałyby wasze matki!
— Wywiedzcie się, komu ów młodzian giermkuje! — krzyknął rzemieślnik w skórzanym fartuchu. - Wart za ów czyn pasa i ostróg!
— A zwierzołapa pod pręgierz! Baty mu, baty! Taką potworę do grodu, między ludzi…
— Wody, prędzej! Panna znowu zemdlała!
— Moja biedna Muszka! — zawyła nagle przekupka, schylona nad tym, co zostało z kudłatego kundla. - Moja psinka nieszczęsna! Ludzieeee! Łapcie tę dziewkę, tę szelmę, co smoka ozeźliła! Gdzie ona? Chwytajcie ją! To nie zwierzołap, to ona wszystkiemu winna!
Strażnicy miejscy, wspomagani przez licznych ochotników, jęli przepychać się wśród tłumu i rozglądać. Ciri opanowała zawroty głowy.
— Fabio — szepnęła. - Rozdzielamy się. Spotkamy się za chwilę w tej uliczce, którą przyszliśmy. Idź. A gdyby ktoś cię zatrzymał i pytał o mnie, to nie znasz mnie i nie wiesz, kim jestem.
— Ale… Ciri…
— Idź!
Ścisnęła w pięści amulet Yennefer i wymruczała aktywizujące zaklęcie. Czar podział w okamgnieniu, a czas był najwyższy. Strażnicy, którzy już przepychali się w jej kierunku, zatrzymali się zdezorientowani.
— Kie licho? — zdumiał się jeden z nich, patrząc, wydawałoby się, wprost na Ciri. - Gdzie ona? Dopierom co ją widział…
— Tam, tam! — krzyknął drugi, wskazując w przeciwnym kierunku.
Ciri odwróciła się i odeszła, wciąż lekko oszołomiona i osłabiona uderzeniem adrenaliny i aktywizacją amuletu. Amulet działał tak, jak powinien działać — absolutnie nikt jej nie dostrzegał i nikt nie zwracał na nią uwagi. Absolutnie nikt. W rezultacie zanim wydostała się z tłoku, została niezliczoną ilość razy potrącona, podeptana i kopnięta. Cudem uniknęła zmiażdżenia zrzucaną z wozu skrzynią. O mało nie wybito jej oka widłami. Zaklęcia, jak się okazywało, miały swoje dobre i złe strony — i tyleż zalet, co wad.
Działanie amuletu nie trwało długo. Ciri nie miała dość mocy, by nad nim zapanować i przedłużyć czas trwania zaklęcia. Szczęściem czar przestał działać we właściwym momencie — gdy wydostała się z tłumu i zobaczyła Fabia czekającego na nią w uliczce.
— Ojej — powiedział chłopiec. - Ojej, Ciri. Jesteś. Niepokoiłem się…
— Niepotrzebnie. Chodźmy, szybciej. Południe już minęło, muszę wracać.
— Nieźle poradziłaś sobie z tym potworem — chłopiec spojrzał na nią z podziwem. - Ależ szybko się zwijałaś! Gdzie ty się tego nauczyłaś?
— Czego? Wiwernę zabił giermek.
— Nieprawda. Widziałem…
— Nic nie widziałeś! Proszę cię, Fabio, ani słowa nikomu. Nikomu. A zwłaszcza pani Yennefer. Ojej, dałaby mi ona, gdyby się dowiedziała…
Zamilkła.
— Ci tam — wskazała za siebie, w stronę rynku — mieli rację. To ja rozdrażniłam wiwernę… To przeze mnie…
— To nie przez ciebie — zaprzeczył z przekonaniem Fabio. - Klatka była zbutwiała i zbita byle jak. Mogła pęknąć w każdej chwili, za godzinę, jutro, pojutrze… Lepiej, że to teraz było, bo uratowałaś…
— Giermek uratował! - wrzasnęła Ciri. - Giermek! Wbij to sobie do głowy nareszcie! Mówię ci, jeżeli mnie zdradzisz, zmienię cię w… W coś okropnego! Ja znam czary! Zaczaruję cię…
— Ejże — rozległo się zza ich pleców. - Dość tego dobrego!
Jedna z idących za nimi kobiet miała ciemne, gładko uczesane włosy, błyszczące oczy i wąskie wargi. Nosiła narzucony na ramiona krótki płaszcz z fioletowej kamchy, oprymowany futrem z popielic.
— Dlaczego nie jesteś w szkole, adeptko? — spytała zimnym, dźwięcznym głosem, mierząc Ciri przenikliwym spojrzeniem.
— Zaczekaj, Tissaia — powiedziała druga kobieta, młodsza, jasnowłosa i wysoka, w zielonej, mocno wydekoltowanej sukni. - Ja jej nie znam. Ona chyba nie jest…
— Jest — przerwała ciemnowłosa. - Jestem pewna, że to jedna z twoich dziewcząt, Rita. Nie znasz przecież wszystkich. To jedna z tych, które wymknęły się z Loxii podczas bałaganu przy zmianie kwater. I zaraz nam to sama przyzna. No, adeptko, czekam.
— Co? — zmarszczyła się Ciri.
Kobieta zacisnęła wąskie wargi, poprawiła mankiety rękawiczek.
— Komu ukradłaś amulet kamuflujący? A może ktoś ci go dał?
— Co?