Выбрать главу

— Doprawdy? — Geralt łyknął wina, mlasnął delikatnie, rozkoszując się smakiem. - Pomimo faktu, że trudnię się szlachtowaniem wymierających stworzeń?

— Nie łap mnie za słowa — czarodziej przyjaźnie klepnął go w ramię. - Bankiet ledwie się zaczął. Pewnie zaczepi cię jeszcze kilka osób, oszczędniej gospodaruj więc zjadliwymi ripostami. Co się zaś tyczy twego fachu… Ty, Geralt, przynajmniej masz na tyle godności, by nie obwieszać się trofeami. A rozejrzyj się dookoła. No, śmiało, konwenanse na bok, oni lubią, jak się na nich gapić.

Wiedźmin posłusznie wlepił wzrok w biust Sabriny Glevissig.

— Spójrz — Dorregaray złapał go za rękaw, wskazał palcem przechodzącą obok, powiewającą tiulami czarodziejkę. - Trzewiczki ze skóry agamy rogatej. Zauważyłeś?

Kiwnął głową, nieszczerze, albowiem widział wyłącznie to, czego nie kryła przejrzysta tiulowa bluzeczka.

— O, proszę, skalna kobra — czarodziej bezbłędnie rozpoznawał kolejne paradujące po sali trzewiczki. Moda, która skróciła suknie do piędzi powyżej kostki, ułatwiała mu zadanie. - A tam… Biały legvan. Salamandra. Wiwerna. Kajman okularowy. Bazyliszek… Wszystkie co do jednego gady zagrożone wymarciem. Do kata, czy nie można nosić obuwia z cielęcej lub świńskiej skóry?

— Ty jak zwykle o skórach, Dorregaray? — zagadnęła Filippa Eilhart, przystając obok. - O garbarstwie i szewstwie? Cóż za trywialny i niesmaczny temat.

— Jednego niesmaczy to, drugiego tamto — wykrzywił się pogardliwie czarodziej. - Masz piękne aplikacje przy sukni, Filippa. Jeśli się nie mylę, to gronostaj diamentowy? Bardzo gustowny. Orientujesz się zapewne, że gatunek ten, z racji jego pięknej okrywy włosowej, wytępiono całkowicie dwadzieścia lat temu?

— Trzydzieści — poprawiła Filippa, pakując kolejno do ust ostatnie krewetki, te, których Geralt nie zdążył zjeść. - Wiem, wiem, gatunek niechybnie zmartwychwstałby, gdybym kazała modystce obszyć suknię wiechciami pakuł. Rozważałam to. Ale pakuły nie pasowały kolorem.

— Przejdźmy do stołu po tamtej stronie — zaproponował swobodnie wiedźmin. - Widziałem tam sporą miskę czarnego kawioru. A ponieważ jesiotry łopatonose też już niemal doszczętnie wyginęły, trzeba się spieszyć.

— Kawior w twoim towarzystwie? Marzyłam o tym — Filippa zatrzepotała rzęsami, wsunęła mu rękę pod ramię, podniecająco zapachniała cynamonem i nardem. -Chodźmy nie zwlekając. Dotrzymasz nam kompanii, Dorregaray? Nie? No, to bywaj, baw się dobrze.

Czarodziej prychnął i odwrócił się. Sabrina Glevissig i jej ruda koleżanka odprowadziły odchodzących spojrzeniami jadowitszymi niż zagrożone wymarciem skalne kobry.

— Dorregaray — mruknęła Filippa, bez skrępowania przyciskając się do boku Geralta — szpieguje dla króla Et-haina z Cidaris. Miej się na baczności. Te jego gady i skóry to wstęp, którym poprzedza wypytywanie. A Sabrina Glevissig pilnie nadstawiała uszu… — …bo szpieguje dla Henselta z Kaedwen — dokończył. - Wiem, wspominałaś. A ta ruda, jej przyjaciółka…

— Nie ruda, lecz farbowana. Czy ty nie masz oczu? To Marti Sodergren.

— Dla kogo ona szpieguje?

— Marti? — Filippa zaśmiała się, błysnęła zębami spod ostro ukarminowanych warg. - Dla nikogo. Marti nie interesuje się polityką.

— Bulwersujące. Myślałem, że tu wszyscy szpiegują.

— Wielu — czarodziejka zmrużyła oczy. - Ale nie wszyscy. Nie Marti Sodergren. Marti jest uzdrowicielką. I nimfomanką. Ach, do pioruna, spójrz! Wyżarli wszystek kawior! Do ostatniego ziarenka! Wylizali paterę! I co my teraz zrobimy?

— Teraz — Geralt uśmiechnął się niewinnie — oznajmisz mi, że coś tu wisi w powietrzu. Powiesz, że muszę odrzucić neutralność i dokonać wyboru. Zaproponujesz mi zakład. O tym, co w tym zakładzie może być moją nagrodą, nie śmiem nawet marzyć. Ale wiem, co będę musiał zrobić, gdy przegram.

Filippa Eilhart milczała długo, nie spuszczając wzroku.

— Mogłam się domyślić — powiedziała cicho. - Dijkstra nie zdzierżył. Złożył ci propozycję. A uprzedzałam go, że gardzisz szpiegami.

— Nie gardzę szpiegami. Gardzę szpiegowaniem. I gardzę pogardą. Nie proponuj mi żadnych zakładów, Filippa. Owszem, ja też czuję, że coś tu wisi w powietrzu. I niech sobie wisi na zdrowie. Mnie to nie dotyczy i nie obchodzi.

— Już mi to kiedyś powiedziałeś. W Oxenfurcie.

— Cieszę się, że nie zapomniałaś. Okoliczności, jak tuszę, pamiętasz również?

— Precyzyjnie. Nie zdradziłam ci wówczas, komu służy ten cały Rience, czy jak mu tam było. Pozwoliłam mu uciec. Ech, byłeś wtedy na mnie zły…

— Delikatnie mówiąc.

— Przyszedł czas, bym się zrehabilitowała. Jutro dam ci tego Rience'a. Nie przerywaj, nie rób min. Tb nie jest żaden zakład w stylu Dijkstry. To obietnica, a ja dotrzymuję obietnic. Nie, żadnych pytań, proszę. Zaczekaj do jutra. Teraz zaś skupmy się na kawiorze i banalnych ploteczkach.

— Nie ma kawioru.

— Jedną chwilę.

Rozejrzała się szybko, poruszyła dłonią i wymruczała zaklęcie. Srebrne naczynie w kształcie wygiętej w skoku ryby natychmiast wypełniło się ikrą zagrożonego wymarciem jesiotra łopatonosego. Wiedźmin uśmiechnął się.

— Można najeść się iluzją?

— Nie. Ale snobistyczny smak można nią mile połechtać. Skosztuj.

— Hmm… Rzeczywiście… Zdaje mi się smaczniejszy niż prawdziwy…

— I nie tuczy — rzekła dumnie czarodziejka, skrapiając sokiem z cytryny kolejną kopiastą łyżeczkę kawioru. -Czy mogę cię prosić o kieliszek białego wina?

— Służę. Filippa?

— Słuchani cię.

— Podobno konwenans zabrania rzucania tutaj zaklęć. Czy zatem nie byłoby bezpieczniej zamiast iluzji kawioru wyczarować iluzję samego smaku? Samo wrażenie? Przecież potrafiłabyś…

— Oczywiście, że potrafiłabym — Filippa Eilhart spojrzała na niego przez kryształ kielicha. - Konstrukcja takiego zaklęcia jest prostsza od konstrukcji cepa. Ale mając tylko wrażenie smaku, stracilibyśmy przyjemność, której dostarcza czynność. Proces, towarzyszące mu rytualne ruchy, gesty… Towarzysząca temu procesowi rozmowa, kontakt oczu… Ucieszę cię dowcipnym porównaniem, chcesz?

— Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.

— Wrażenie orgazmu też umiałabym wyczarować.

Nim wiedźmin odzyskał mowę, podeszła do nich niewysoka, szczupła czarodziejka o długich, prostych włosach koloru słomy. Poznał ją od razu — była to ta w pantofelkach ze skóry rogatej agamy i bluzeczce z zielonego tiulu, nie kryjącej nawet tak drobnego detalu jak mały pieprzyk nad lewą piersią.

— Przepraszam — powiedziała — ale muszę przerwać wam ten flircik. Filippa, Radcliffe i Detmold proszą cię o chwilę rozmowy. Pilnie.

— Cóż, jeśli tak, idę. Pa, Geralt. Poflirtujemy później!

— Aha! — blondynka otaksowała go wzrokiem. - Geralt. Wiedźmin, na punkcie którego oszalała Yennefer? Obserwowałam cię i zachodziłam w głowę, kim też możesz być. Strasznie mnie to męczyło!

— Znam ten rodzaj męki — odrzekł, uśmiechając się grzecznie. - Właśnie w tej chwili jej doznaję.

— Przepraszam za gafę. Jestem Keira Metz. O, kawior!

— Uważaj, to iluzja.

— Do diabła, masz rację! - czarodziejka puściła łyżkę, jakby był to ogon czarnego skorpiona. - Kto był tak bezczelny… Ty? Umiesz tworzyć iluzje czwartego stopnia? Ty?

— Ja — zełgał, nie przestając się uśmiechać. - Jestem mistrzem magii, udaję wiedźmina, by zachować incognito. Czy sądzisz, że Yennefer interesowałaby się zwykłym wiedźminem?