Выбрать главу

— Staram się, ale mów wolniej, proszę. Nie zapominaj, rozmawiasz z burakiem.

— Czy zastanawiałeś się kiedyś, co stało się wówczas, gdy Bekker zmusił wodę, by wytrysnęła ze skały? Mówi się bardzo prosto: Bekker opanował Moc. Zmusił żywioł do posłuszeństwa. Podporządkował sobie Naturę, zapanował nad nią… Jaki jest twój stosunek do kobiet, Geralt?

— Słucham?

Lydia van Bredevoort odwróciła się z szeptem jedwabiu, zamarła w oczekiwaniu. Geralt zobaczył, że trzyma pod pachą opakowany obraz. Nie miał pojęcia, skąd ten obraz się wziął, jeszcze przed chwilą Lydia nie niosła niczego. Amulet na jego szyi drgnął lekko.

Vilgefortz uśmiechał się.

— Pytałem — przypomniał — o twoje poglądy względem relacji: między mężczyzną a kobietą.

— Względem jakiego względu tej relacji?

— Czy można, twoim zdaniem, zmusić do posłuszeństwa kobietę? Mówię oczywiście o prawdziwych kobietach, nie o samiczkach. Czy nad prawdziwą kobietą można zapanować? Owładnąć nią? Sprawić, by poddała się twej woli? A jeżeli tak, to w jaki sposób? Odpowiedz.

*****

Szmaciana laleczka nie spuszczała z nich guzikowych oczu. Yennefer odwróciła wzrok.

— Odpowiedziałeś?

— Odpowiedziałem.

Czarodziejka zacisnęła lewą dłoń na jego łokciu, a prawą na dotykających jej piersi palcach.

— W jaki sposób?

— Przecież wiesz.

— Zrozumiałeś — powiedział po chwili Vilgefortz. -I chyba zawsze rozumiałeś. A zatem zrozumiesz i to, że jeśli zginie i zniknie pojęcie woli i poddania, rozkazu i posłuszeństwa, władcy i poddanki, wtedy osiąga się jedność. Wspólnotę, połączenie się w jedną całość. Wzajemne przeniknięcie. A gdy coś takiego nastąpi, śmierć przestaje się liczyć. Tam, na sali bankietowej, jest obecny Jan Bekker, który był wodą tryskającą ze skały. Mówić, że Bekker umarł, to tak jak gdyby twierdzić, że woda umarła. Spójrz na to płótno.

Spojrzał.

— Jest wyjątkowo piękne — powiedział po chwili. I natychmiast poczuł lekkie drgnięcie wiedźmińskiego medalionu.

— Lydia — uśmiechnął się Vilgefortz — dziękuje ci za uznanie. A ja gratuluję gustu. Pejzaż przedstawia spotkanie Cregennana z Lód i Lary Dorren aep Shiadhal, legendarnych kochanków, rozdzielonych i zniszczonych przez czas pogardy. On był czarodziejem, ona elfką, jedną z elity Aen Saevherne, czyli Wiedzących. To, co mogło być początkiem pojednania, zmieniło się w tragedię.

— Znam tę opowieść. Zawsze miałem ją za bajkę. Jak to było naprawdę?

— Tego — spoważniał czarodziej — nie wie nikt. To znaczy prawie nikt. Lydia, powieś twój obraz, tutaj obok. Geralt, podziwiaj kolejne dzieło pędzla Lydii. To portret Lary Dorren aep Shiadhal wykonany na podstawie starożytnej miniatury.

— Gratuluję — wiedźmin ukłonił się Lydii van Bredevoort, a głos nie drgnął mu nawet. - To prawdziwe arcydzieło.

Głos mu nie drgnął, choć Lara Dorren aep Shiadhal patrzyła na niego z portretu oczami Ciri.

*****

— Co było potem?

— Lydia została w galerii. My obaj wyszliśmy na taras. A on zabawił się moim kosztem.

— Tędy, Geralt, pozwól. Stąpaj tylko po ciemnych płytkach, proszę.

W dole szumiało morze, wyspa Thanedd stała wśród białej piany przyboju. Fale rozbijały się o mury Loxii znajdującej się dokładnie pod nimi. Loxia skrzyła się od świateł, podobnie jak Aretuza. Górujący nad nimi kamienny blok Garstangu był natomiast czarny i wymarły.

— Jutro — czarodziej podążył za wzrokiem wiedźmina — członkowie Kapituły i Rady ustroją się w tradycyjne szaty, w znane ci ze starożytnych rycin czarne powłóczyste płaszcze i szpiczaste kapelusze. Uzbroimy się też w długie różdżki i posochy, upodobniając się tym sposobem do czarowników i wiedźm, jakimi straszy się dzieci. To taka tradycja. W towarzystwie kilku innych delegatów udamy się tam, w górę, do Garstangu. Tam, w specjalnie przygotowanej sali, będziemy radzić. Reszta zaczeka w Aretuzie na nasz powrót i na nasze decyzje.

— Obrady w Garstangu, w wąskim gronie, to także tradycja?

— Jak najbardziej. Długa i podyktowana względami praktycznymi. Zdarzało się, że obrady czarodziejów były burzliwe i dochodziło do dość aktywnej wymiany poglądów. Podczas jednej z takich wymian piorun kulisty uszkodził koafiurę i suknię Niny Fioravanti. Nina, poświęciwszy na to rok pracy, obłożyła mury Garstangu nieprawdopodobnie silną aurą i blokadą antymagiczną. Od tamtej pory w Garstangu nie podziała żadne zaklęcie, a dyskusje przebiegają spokojniej. Zwłaszcza gdy nie zapomni się o odebraniu dyskutantom noży.

— Rozumiem. A ta samotna wieża, powyżej Garstangu, na samym szczycie, co to jest? Jakaś ważna budowla?

— To jest Tor Lara, Wieża Mewy. Ruina. Czy ważna? Prawdopodobnie tak.

— Prawdopodobnie?

Czarodziej oparł się o balustradę.

— Według elflch przekazów, Tor Lara połączona jest jakoby teleportem z tajemniczą, do dziś nie odnalezioną Tor Zireael, Wieżą Jaskółki.

— Jakoby? Nie udało się wam wykryć tego teleportu? Nie wierzę.

— Słusznie czynisz. Wykryliśmy portal, ale trzeba go było zablokować. Były protesty, wszyscy rwali się do eksperymentów, każdy chciał zasłynąć jako eksplorator Tor Zireael, mitycznej siedziby elflch magów i mędrców. Portal jest jednak nieodwracalnie spaczony i niesie chaotycznie. Były ofiary, więc zablokowano go. Chodźmy, Geralt, robi się zimno. Ostrożnie. Stąpaj tylko po ciemnych płytach.

— Dlaczego tylko po ciemnych?

— Te budowle są w ruinie. Wilgoć, abrazja, silne wiatry, sól w powietrzu, to wszystko fatalnie wpływa na mu-ty. Remont zbyt drogo by kosztował, więc korzystamy z iluzji. Prestiż, rozumiesz.

— Nie ze wszystkim.

Czarodziej poruszył ręką i taras znikł. Stali nad przepaścią, nad otchłanią najeżoną w dole sterczącymi z piany zębami skał. Stali na wąziutkim pasie ciemnych płyt, rozpiętym niby trapez między gankiem Aretuzy a podtrzymującym taras filarem.

Geralt z wysiłkiem utrzymał równowagę. Gdyby był człowiekiem, nie wiedźminem, nie zdołałby jej utrzymać. Ale nawet on dał się zaskoczyć. Jego gwałtowny ruch nie mógł ujść uwagi czarodzieja, a na twarzy też musiały zajść zmiany. Wiatr zakołysał nim na wąskiej kładce, przepaść wzywała złowrogim szumem fal.

— Boisz się śmierci — skonstatował z uśmiechem Vilgefortz. - Jednak boisz się jej.

*****

Laleczka z gałganków patrzyła na nich oczami z guzików.

— Podszedł cię — zamruczała Yennefer, przytulając się do wiedźmina. - Nie było niebezpieczeństwa, z pewnością asekurował i ciebie, i siebie polem lewitacyjnym. Nie ryzykowałby… Co było dalej?

— Przeszliśmy do innego skrzydła Aretuzy. Zaprowadził mnie do dużej komnaty, prawdopodobnie był to gabinet którejś z wykładowczyń, może nawet rektorki. Usiedliśmy przy stole, na którym stała klepsydra. Piasek się sączył. Wyczułem zapach perfum Lydii, wiedziałem, że była w komnacie przed nami…

— A Vilgefortz?

— Zadał pytanie.

* * *

— Dlaczego nie zostałeś czarodziejem, Geralt? Nigdy nie pociągała cię Sztuka? Bądź szczery.

— Będę. Pociągała.

— Dlaczego więc nie poszedłeś za głosem pociągu?

— Uznałem, że rozumniej jest kierować się głosem rozsądku.

— To znaczy?

— Lata pracy w wiedźmłńskim fachu nauczyły mnie mierzyć siły na zamiary. Wiesz, Vilgefortz, znałem kiedyś krasnoluda, który dzieckiem będąc marzył o tym, by zostać elfem. Jak myślisz, zostałby, gdyby poszedł za głosem pociągu?