— Odpowiedz! — Tissaia de Vries, z emocją. - Odpowiedz jej, Enid!
— Odpowiedz, Francesca.
Brzęk kajdan z dwimerytu. I śpiewny elfi akcent Franceski Findabair, Stokrotki z Dolin, najpiękniejszej kobiety świata.
— Va vort a me, Dh'oine. N'aen te a dice'n.
— Czy to ci wystarczy, Tissaia? — głos Filippy, jak szczeknięcie. - Czy teraz mi wierzysz? Ty, ja, my wszyscy jesteśmy i zawsze byliśmy dla niej Dh'oine, ludźmi, którym ona, Aen Seidhe, nie ma nic do powiedzenia. A ty, Fercart? Co tobie przyrzekli Vilgefortz i Emhyr, że zdecydowałeś się zdradzić?
— Idź do diabła, zboczona gamratko.
Geralt wstrzymał oddech, ale nie dobiegł go odgłos kastetu zderzającego się ze szczęką. Filippa była bardziej opanowana od Keiry. Albo nie miała kastetu.
— Radcliffe, zabierz zdrajców do Garstangu! Detmold, podaj ramię arcymistrzyni de Vries. Idźcie. Ja zaraz dołączę. Kroki. Zapach cynamonu i nardu.
— Dijkstra.
— Jestem, Fil.
— Twoi podkomendni nie są tu już potrzebni. Niech wracają do Loxii.
— Czy aby na pewno…
— Do Loxii, Dijkstra!
— Rozkaz, miłościwa pani — w głosie szpiega zabrzmiało szyderstwo. - Pachołkowie odejdą, zrobili, co do nich należało. Teraz to jest już wyłącznie sprawa czarodziejów. A zatem i ja nie mieszkając schodzę z pięknych oczu waszej wysokości. Podziękowań za pomoc i współudział w puczu nie oczekiwałem, ale pewien jestem, że wasza wysokość zachowa mnie we wdzięcznej pamięci.
— Wybacz, Sigismund. Dziękuję ci za pomoc.
— Nie ma za co, cała przyjemność po mojej stronie. Hej, Voymir, zbierz ludzi. Pięciu zostaje ze mną. Resztę sprowadź na dół i zaokrętuj na „Spadę". Tylko cichcem, na paluszkach, bez szumu, bez sensacji. Bocznymi korytarzami. W Loxii i w porcie ani pary z gęby! Wykonać!
— Nic nie widziałeś, Geralt — powiedziała szeptem Filippa Eilhart, wionąc na wiedźmina cynamonem, nardem i sodą. - Niczego nie słyszałeś. Z Vilgefortzem nigdy nie rozmawiałeś. Dijkstra zabierze cię teraz do Loxii. Postaram się odnaleźć cię tam, gdy… Gdy wszystko się skończy. Obiecałam ci coś wczoraj i dotrzymam słowa.
— Co z Yennefer?
— On chyba ma obsesję — Dijkstra wrócił, szurając nogami. - Yennefer, Yennefer… Do znudzenia. Nie przejmuj się nim, Fil. Są ważniejsze sprawy. Czy przy Vilgefortzu znaleziono to, co spodziewano się znaleźć?
— Owszem. Proszę, to dla ciebie.
— Oho! — szelest rozwijanego papieru. - Oho! Oho, oho! Pięknie! Diuk Nitert. Wybornie! Baron…
— Dyskretniej, bez nazwisk. I bardzo cię proszę, po powrocie do Tretogoru nie zaczynaj od razu od egzekucji. Nie wywołuj przedwcześnie skandalu.
— Nie obawiaj się. Chłoptysie z tej listy, tak łase na nilfgaardzkie złoto, są bezpieczni. Na razie. To będą moje kochane marioneteczki do pociągania za sznureczki. A później nałoży się im sznureczki na szyjeczki… Ciekawość, byty i inne listy? Zdrajcy z Kaedwen, z Temerii, z Aedirn? Rad bym rzucić na nie okiem. Choćby kątem oka…
— Wiem, że rad byś. Ale to nie twoja sprawa. Tamte listy dostali Radcliffe i Sabrina Glevissig, już oni będą wiedzieli, jak się nimi posłużyć. A teraz żegnaj. Spieszę się.
— Fil.
— Słucham.
— Przywróć wiedźminowi wzrok. Niech się nie potyka na schodach.
W sali balowej Aretuzy bankiet trwał nadal, ale zmienił formę na bardziej tradycyjną i swojską. Stoły poprze-suwano, czarodzieje i czarodziejki poznosili do sali zdobyte gdzieś fotele, krzesła i zydle, porozsiadali się na nich i poświęcili rozmaitym rozrywkom. Większość tych rozrywek była nietaktowna. Liczna grupa, obsiadłszy dookoła wielki antał siwuchy, piła, gawędząc i od czasu do czasu wybuchając gromkim śmiechem. Ci, którzy jeszcze niedawno delikatnie kłuli wyszukane zakąski srebrnymi widelczykami, teraz bez żenady ogryzali trzymane oburącz baranie żebra. Kilku rżnęło w karty, lekceważąc otoczenie. Kilku spało. W kącie jakaś para całowała się zapamiętale, a zapał, z jakim to czynili, wskazywał, że nie poprzestaną na całowaniu.
— Popatrz tylko na nich, wiedźminie — Dijkstra przechylił się przez balustradę krużganka, przyglądając się czarodziejom z wysokości. - Jak się radośnie bawią, pomyślałbyś, pacholęta. A tymczasem ich Rada właśnie przydupiła bez mała całą ich Kapitułę i sądzi ją za zdradę, za kumanie się z Nilfgaardem. Spójrz na tę parkę. Zaraz poszukają sobie ustronnego kącika, a zanim skończą się gzić, Vilgefortz będzie wisiał. Ach, dziwny jest ten świat…
— Zamknij się, Dijkstra.
Droga wiodąca ku Loxii wgryzała się zygzakiem schodów w zbocze góry. Schody łączyły tarasy, udekorowane zaniedbanymi żywopłotami, klombami i przysuszonymi agawami w donicach. Na jednym z mijanych tarasów Dijkstra zatrzymał się, podszedł do muru, do rzędu kamiennych łbów chimer, z paszcz których ciurkała woda. Szpieg pochylił się, pił długo.
Wiedźmin przybliżył się do balustrady. Morze pobłyskiwało złotem, niebo miało kolor jeszcze bardziej kiczowaty niż na obrazach w Galerii Chwały. W dole widział oddziałek odesłanych z Aretuzy Redańczyków, w karnym szyku zmierzający do portu. Przechodzili właśnie przez mostek spinający brzegi skalnej rozpadliny.
Tym, co nagle zwróciło jego uwagę, była samotna kolorowa postać. Postać rzucała się w oczy, bo poruszała się szybko. I w przeciwnym kierunku niż Redańczycy. W górę, do Aretuzy.
— No — Dijkstra ponaglił go chrząknięciem. - Komu w drogę, temu czas.
— Jeśli ci tak spieszno, idź sam.
— No pewnie — wykrzywił się szpieg. - A ty wrócisz na górę ratować twoją Yennefer. I narozrabiasz jak pijany gnom. Idziemy do Loxii, wiedźminie. Czy ty złudzenia masz, czy coś w tym rodzaju? Myślisz, że wyciągnąłem cię z Aretuzy z długo tajonej miłości? Otóż nie. Wyciągnąłem cię stamtąd, bo jesteś mi potrzebny.
— Do czego?
— Udajesz? W Aretuzie studiuje dwanaście panienek z pierwszych rodów Redanii. Nie mogę ryzykować konfliktu z szanowną rektorką, Margaritą Laux-Antille. Rektorka nie wyda mi Cirilli, księżniczki Cintry, którą Yennefer przywiozła na Thanedd. Natomiast tobie ją wyda. Gdy ją o to poprosisz.
— Skąd śmieszne przypuszczenie, że poproszę?
— Ze śmiesznego założenia, że zechcesz zapewnić Cirilli bezpieczeństwo. Pod moją opieką, pod opieką króla Vizimira, będzie bezpieczna. W Tretogorze. Na Thanedd bezpieczna nie jest. Powstrzymaj się od złośliwych' komentarzy. Tak, wiem, że początkowo królowie nie mieli wobec dziewczyny najpiękniejszych planów. Ale to się zmieniło. Teraz stało się oczywiste, że żywa, zdrowa i bezpieczna Cirilla może być w nadciągającej wojnie warta więcej niż dziesięć hufców ciężkiej jazdy. Martwa nie jest warta funta kłaków.
— Filippa Eilhart wie, co zamierzasz?
— Nie wie. Nie wie nawet tego, że ja wiem, że dziewczyna jest w Loxii. Moja niegdyś ukochana Fil wysoko zadziera głowę, ale królem Redanii wciąż jest Vizimir. Ja wykonuję rozkazy Vizimira, knowania czarodziejów gówno mnie obchodzą. Cirilla wsiądzie na „Spadę" i pożegluje do Novigradu, stamtąd pojedzie do Tretogoru. I będzie bezpieczna. Wierzysz mi?
Wiedźmin pochylił się ku jednej z głów chimer, popił wody ciurkającej z monstrualnej paszczy.
— Wierzysz mi? — powtórzył Dijkstra, stając nad nim.
Geralt wyprostował się, otarł wargi i z całych sił walnął go w szczękę. Szpieg zatoczył się, ale nie upadł. Najbliższy z Redańczyków przyskoczył i chciał chwycić wiedźmina, ale chwycił powietrze, a zaraz potem usiadł, wypluwając krew i ząb. Wtedy rzucili się na niego wszyscy. Powstał ścisk, nieład, zamieszanie i krętwa, a o to właśnie wiedźminowi chodziło.