Czterokrotnie znalazł się w pozycji do kontrataku i ciosu. Czterokrotnie uderzył. W skroń, w szyję, pod pachę, w udo. Każdy z tych ciosów byłby śmiertelny. Ale każdy został sparowany.
Żaden nieczłowiek nie zdołałby sparować takich cięć. Geralt powoli zaczął rozumieć. Ale już było za późno.
Ciosu, którym czarodziej go dosięgną! nie widział. Uderzenie cisnęło nim o ścianę. Odbił się plecami, nie zdążył odskoczyć, wykonać zwodu, cios pozbawił go oddechu. Dostał drugi raz, w bark, znowu poleciał do tyłu, waląc potylicą o pilaster, o wystające piersi kariatydy. Vilgefortz przyskoczył zręcznie, zawinął drągiem i walnął go w brzuch, pod żebra. Mocno. Geralt zgiął się wpół i wtedy dostał w bok głowy. Kolana zmiękły mu nagle, upadł na nie. I to był koniec walki. W zasadzie.
Niemrawo próbował zasłonić się mieczem. Klinga, wklinowana między ścianę a pilaster, pękła pod uderzeniem ze szklanym, wibrującym jękiem. Zasłonił głowę lewą ręką, drąg spadł z impetem i złamał kość przedramienia. Ból oślepił go zupełnie.
— Mógłbym wytłuc ci mózg przez uszy — powiedział z bardzo daleka Vilgefortz. - Ale to przecież miała być lekcja. Pomyliłeś się, wiedźminie. Pomyliłeś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu. Aha, wymiotujesz? Dobrze. Wstrząs mózgu. Krew z nosa? Świetnie. No, to do zobaczenia. Kiedyś. Może.
Nie widział już nic i niczego nie słyszał. Tonął, pogrążał się w czymś ciepłym. Sądził, że Vilgefortz odszedł. Zdziwił się więc, gdy na jego nogę z impetem zwalił się cios żelaznego drąga, druzgocąc trzon kości udowej.
Dalszych cięgów, nawet jeśli nastąpiły, nie pamiętał.
— Wytrzymaj, Geralt, nie poddawaj się — powtarzała bez ustanku Triss Merigold. - Wytrzymaj. Nie umieraj… Proszę cię, nie umieraj…
— Ciii…
— Nie mów. Zaraz cię stąd wyciągnę. Wytrzymaj… Bogowie, nie mam sił…
— Yennefer… Ja muszę…
— Niczego nie musisz! Niczego nie możesz! Wytrzymaj, nie poddawaj się… Nie mdlej… Nie umieraj, proszę…
Wlokła go po posadzce zasłanej trupami. Widział swoją pierś i brzuch, całe we krwi, która płynęła mu z nosa. Widział nogę. Była wykrzywiona pod dziwnym kątem i wydawała się znacznie krótsza od tej zdrowej. Nie czuł bólu. Czuł zimno, całe ciało było zimne, zdrętwiałe i obce. Chciało mu się rzygać.
— Wytrzymaj, Geralt. Z Aretuzy nadciąga pomoc. Już niedługo…
— Dijkstra… Jeżeli Dijkstra mnie dopadnie… to już po mnie…
Triss zaklęła. Rozpaczliwie.
Wlokła go po schodach. Złamana noga i ręka podskoczyły na stopniach. Ból ożył, wgryzł się w trzewia, w skronie, zapromieniował aż do oczu, do uszu, do czubka głowy. Nie krzyczał. Wiedział, że krzyk mu ulży, ale nie krzyczał. Otwierał tylko usta, to też przynosiło ulgę.
Usłyszał huk.
Na szczycie schodów stała Tissaia de Vries. Włosy miała w nieładzie, twarz pokrytą kurzem. Uniosła obie ręce, jej dłonie zapłonęły. Wykrzyczała zaklęcie, a tańczący na jej palcach ogień runął w dół w formie oślepiającej i huczącej żarem kuli. Wiedźmin usłyszał z dołu łoskot walących się murów i przeraźliwe wrzaski poparzonych.
— Tissaia, nie! — krzyknęła rozpaczliwie Triss. - Nie rób tego!
— Nie wejdą tu — powiedziała arcymistrzyni, nie odwracając głowy. - Tu jest Garstang na wyspie Thanedd. Nikt tu nie zapraszał królewskich pachołków wykonujących rozkazy ich krótkowzrocznych władców!
— Zabijasz ich!
— Milcz, Triss Merigold! Zamach na jedność Bractwa nie udał się, wyspą wciąż włada Kapituła! Wara królom od spraw Kapituły! To nasz konflikt i my sami go rozwiążemy! Rozwiążemy nasze sprawy, a potem położymy kres tej idiotycznej wojnie! Bo to my, czarodzieje, ponosimy odpowiedzialność za losy świata!
Z jej dłoni wystrzelił kolejny kulisty piorun, zwielokrotnione echo eksplozji przetoczyło się wśród kolumn i kamiennych ścian.
— Precz! — krzyknęła znowu. - Nie wejdziecie tu! Precz!
Wrzaski z dołu cichły. Geralt zrozumiał, że oblegający cofnęli się od schodów, zrejterowali. Sylwetka Tissai rozmazała się w jego oczach. To nie była magia. To on tracił przytomność.
— Uciekaj stąd, Triss Merigold — usłyszał słowa czarodziejki dobiegające z daleka, jak zza ściany. - Filippa Eilhart już uciekła, uleciała na sowich skrzydłach. Byłaś jej wspólniczką w tym niecnym spisku, powinnam cię ukarać. Ale dość już krwi, śmierci, nieszczęścia! Precz stąd! Idź do Aretuzy, do twoich sprzymierzeńców! Teleportuj się. Portal Wieży Mewy już nie istnieje. Zawalił się razem z wieżą. Możesz teleportować się bez lęku. Dokąd zechcesz. Choćby do twego króla Foltesta, dla którego zdradziłaś Bractwo!
— Nie zostawię Geralta… — jęknęła Triss. - On nie może wpaść w ręce Redańczyków… Jest ciężko ranny… Krwawi wewnętrznie… A ja nie mam już sił! Nie mam sił, by otworzyć teleport! Tissaia! Pomóż mi, proszę!
Ciemność. Przenikliwe zimno. Z daleka, zza kamiennej ściany, głos Tissai de Vries:
— Pomogę ci.
Rozdział piąty
Evertaen Peter, *1234, zausznik cesarza Emhyra Deithwena i jeden z faktycznych twórców potęgi Cesarstwa. Główny komornik armii w czasie Wojen Północnych (ob.), od roku 1290 wielki podskarbi koronny. W końcowym okresie panowania Emhyra podniesiony do godności koadiutora Cesarstwa. Za panowania cesarza Morvrana Voorhisa fałszywie oskarżony o nadużycia, skazany, więziony, † 1301 w zamku Winneburg. Zrehabilitowany pośmiertnie przez cesarza Jana Calveita w roku 1328.
Drzyjcie, albowiem oto nadchodzi Niszczyciel Narodów. Stratują waszą ziemię i sznurem ją podzielą. Miasta wasze zostaną zburzone i pozbawione mieszkańców. Nietoperz, puchacz i kruk w domach waszych zamieszkają, wąż się w nich zagnieździ.
Dowódca oddziałku zatrzymał wierzchowca, zdjął hełm, przeczesał palcami rzadkie, zlepione potem włosy.
— Koniec jazdy — powtórzył, widząc pytające spojrzenie trubadura.
— Hę? Jak to? — zdziwił się Jaskier. - Dlaczego?
— Dalej nie pójdziemy. Widzicie? Rzeczka, co tam błyska w dole, to Wstążka. Do Wstążki jeno mieliśmy was eskortować. Znaczy, czas się rozstać.
Reszta oddziałku zatrzymała się za nimi, ale żaden z żołnierzy nie zsiadł z konia. Wszyscy niespokojnie rozglądali się na boki. Jaskier przysłonił oczy dłonią, stanął w strzemionach.
— Gdzie ty tę rzekę widzisz?
— Rzekłem, w dole. Zjedźcie jarem, w mig traficie.
— Odprowadźcie mnie chociaż do brzegu — zaprotestował Jaskier. - Wskażcie bród…
— Ale, jużci jest co wskazywać. Od maja nic, jeno spiekota, to i opadła woda, wypłyciła się Wstążka. Koniem w każdym miejscu przejedzie…
— Pokazywałem waszemu komendantowi list od króla Venzlava — powiedział trubadur i nadął się. - Komendant zapoznał się z listem i sam słyszałem, jak rozkazywał wam odprowadzić mnie aż do samego Brokilonu. A wy chcecie mnie porzucić tu, w tej gęstwinie? Co będzie, jak zabłądzę?
— Nie zabłądzicie — burknął ponuro drugi żołnierz, który zbliżył się do nich, ale do tej pory milczał. - Nie zdążycie zabłądzić. Pierwej was dziwożoni grot odnajdzie.