Jeden z żołnierzy jęknął rozdzierająco, drugi ciężko usiadł na ziemi, zasłaniając twarz dłońmi. Villis zaklął, dociągając rzemienie półpancerza.
— Na miejsca! — wrzasnęła Rayla. - Za zaporę! Nie wezmą nas żywych! Obiecuję wam!
Villis splunął, po czym szybko zerwał z naramiennika trójkolorową, czarno-złoto-czerwoną kokardę wojsk specjalnych króla Demawenda, cisnął ją w zarośla. Rayla, wygładzając i czyszcząc własną odznakę, uśmiechnęła się krzywo.
— Nie wiem, czy ci to pomoże, Villis. Nie wiem.
— Obiecałaś, Rayla.
— Obiecałam. I dotrzymam obietnicy. Na miejsca, chłopaki! Kusze i łuki w garść!
Nie czekali długo.
Gdy odparli pierwszą falę, zostało ich tylko sześcioro. Walka była krótka, ale zażarta. Zmobilizowani żołnierze z Yengerbergu bili się jak szatani, zaciekłością nie ustępowali najemnikom. Żaden nie chciał wpaść żywy w ręce Scoia'tael. Woleli umrzeć w boju. I umierali przeszywani strzałami, umierali od pchnięć oszczepów i ciosów mieczy. Blaise umarł leżąc, zadźgany sztyletami przez dwóch elfów, którzy zwalili się na niego, ściągnąwszy z zapory. Żaden z tych elfów nie wstał. Blaise też miał sztylet.
Scoia'tael nie dali im odpocząć. Runęło na nich drugie komando. Villis, po raz trzeci pchnięty oszczepem, upadł.
— Rayla! — krzyknął niewyraźnie. - Obiecałaś! Najemniczka, kładąc trupem kolejnego elfa, odwróciła się szybko.
— Bywaj, Villis — oparła leżącemu sztych miecza poniżej mostka i pchnęła silnie. - Do zobaczenia w piekle!
Po chwili była sama. Scoia'tael otaczali ją ze wszystkich stron. Wojowniczka, umazana krwią od stóp do głowy, uniosła miecz, zawirowała, potrząsnęła czarnym warkoczem. Stała wśród trupów, straszna, wykrzywiona jak demon. Elfy cofnęły się.
— Chodźcie! — krzyknęła dziko. - Na co czekacie? Nie weźmiecie mnie żywej! Jestem Czarna Rayla!
— Glaeddyv vort, beanna — powiedział spokojnie jasnowłosy piękny elf o twarzy cherubina i wielkich chabrowych oczach dziecka. Wyłonił się zza otaczających ją, wciąż wahających się Scoia'tael. Jego biały jak śnieg koń chrapał, mocno machał głową w dół i w górę, energicznie grzebał kopytem przesiąknięty krwią piasek gościńca.
— Glaeddyv vort, beanna — powtórzył jeździec. - Rzuć miecz, niewiasto.
Najemniczka zaśmiała się makabrycznie, otarła twarz mankietem rękawicy, rozmazując pot zmieszany z kurzem i krwią.
— Mój miecz zbyt wiele kosztował, by nim rzucać, elfie! — krzyknęła. - Żeby go wziąć, będziesz musiał łamać mi palce! Jestem Czarna Rayla! No, chodźcie!
Nie czekała długo.
— Nikt nie przyszedł Aedirn z odsieczą? - spytał wiedźmin po dłuższej chwili. - Istniały przecież podobno sojusze. Układy o wzajemnej pomocy… Traktaty…
— Redania — odchrząknął Jaskier — jest w chaosie po śmierci Vizimira. Wiesz o tym, że król Vizimir został zamordowany?
— Wiem.
— Rządy objęła królowa Hedwig, ale w kraju zapanowało bezhołowie. I terror. Polowanie na Scoia'tael i nilfgaardzkich szpiegów. Dijkstra szalał po całym kraju, szafoty spłynęły krwią. Dijkstra nadal nie może chodzić. Noszą go w lektyce.
— Domyślam się. Ścigał cię?
— Nie. Mógł, ale nie ścigał. Ach, nieważne. W każdym razie pogrążona w chaosie Redania nie była w stanie wystawić armii mogącej wesprzeć Aedirn.
— A Temeria? Dlaczego król Foltest z Temerii nie wspomógł Demawenda?
— Gdy tylko zaczęła się agresja w Dol Angra — powiedział cicho Jaskier — Emhyr var Emreis wysłał poselstwo do Wyzimy…
— Do diabła — syknął Bronibor, patrząc na zamknięte drzwi. - Nad czym oni tak długo debatują? Dlaczego Foltest w ogóle zniżył się do negocjacji, dlaczego udzielił audiencji temu nilfgaardzkiemu psu? Należało go ściąć i odesłać Emhyrowi głowę! W worku!
— Na bogów, wojewodo — zachłysnął się kapłan Wille-mer. - Toć to poseł! Osoba posła jest święta i nietykalna! Nie godzi się…
— Nie godzi? Powiem wam, co się nie godzi! Nie godzi się stać bezczynnie i przyglądać się, jak najeźdźca pustoszy kraje, z którymi jesteśmy w przymierzu! Lyria już padła, a Aedirn pada! Demawend samotnie nie zatrzyma Nilfgaardu! Należy natychmiast wysłać do Aedirn korpus ekspedycyjny, trzeba odciążyć Demawenda uderzeniem na lewy brzeg Jarugi! Tam jest mało wojska, większość chorągwi przerzucili do Dol Angra! A my tutaj obradujemy! Zamiast się bić, gadamy! A do tego gościmy nilfgaardzkiego posła!
— Milczcie, wojewodo — książę Hereward z Ellander skarcił starego wojaka zimnym spojrzeniem. - To jest polityka. Trzeba umieć spojrzeć nieco dalej niż koniec końskiego łba i lancy. Trzeba wysłuchać posła. Cesarz Emhyr nie wysłał go do nas bez przyczyny.
— Pewnie, że nie bez przyczyny — warknął Bronibor. -Emhyr rozgramia właśnie Aedirn i wie, że jeśli wkroczymy, a z nami Redania i Kaedwen, to pobijemy go, wyrzucimy za Dol Angra, do Ebbing. Wie, że jeśli uderzymy na Cintrę, ugodzimy go w miękki brzuch, zmusimy do walki na dwa fronty! Tego się boi! Usiłuje więc zastraszyć nas, byśmy nie interweniowali. Z takim, nie innym zadaniem przyjechał tu nilfgaardzki poseł!
— Należy więc wysłuchać posła — powtórzył książę. - I podjąć decyzję zgodną z interesami naszego królestwa. Demawend nierozsądnie sprowokował Nilfgaard i teraz ponosi konsekwencje. A mnie wcale niespieszne umierać za Vengerberg. To, co dzieje się w Aedirn, to nie nasza sprawa.
— Nie nasza? Co wy, u kroćset diabłów, pleciecie? To, że Nilfgaardczycy są w Aedirn i Lyrii, na prawym brzegu Jarugi, to, że oddziela nas od nich wyłącznie Mahakam, uważacie za cudzą sprawę? Trzeba nie mieć krztyny rozumu…
— Dosyć tych sporów — ostrzegł Willemer. - Ani słowa więcej. Król idzie.
Drzwi sali otwarły się. Członkowie rady królewskiej wstali, szurając krzesłami. Wiele krzeseł było pustych. Hetman koronny i większość dowódców było przy oddziałach, w Dolinie Pontaru, w Mahakamie i nad Jarugą. Puste były też krzesła zajmowane zwykle przez czarodziejów. Czarodzieje… Tak, pomyślał kapłan Willemer, miejsca zajmowane przez czarodziejów tu, na królewskim dworze w Wyzimie, pozostaną puste bardzo długo. Kto wie, czy nie na zawsze.
Król Foltest szybko przemierzył salę, stanął przy tronie, ale nie usiadł, pochylił się tylko, opierając pięści o stół. Był bardzo blady.
— Vengerberg jest oblężony — powiedział cicho król Temerii — i będzie wzięty lada godzina. Nilfgaard niepowstrzymanie prze na północ. Okrążone oddziały jeszcze walczą, ale to już niczego nie zmieni. Aedirn jest stracone. Król Demawend zbiegł do Redanii. Los królowej Meve jest nieznany.
Rada milczała.
— Naszą wschodnią granicę, to znaczy wylot Doliny Pontaru, Nilfgaardczycy osiągną za kilka dni — ciągnął Foltest, nadal bardzo cicho. - Hagge, ostatnia forteca Aedirn, nie utrzyma się długo, a Hagge to już nasza wschodnia granica. A na naszej granicy południowej… stała się rzecz bardzo zła. Król Ervyll z Verden złożył hołd lenny imperatorowi Emhyrowi. Poddał i otworzył twierdze u ujścia Jarugi. W Nastrogu, Rozrogu i Bodrogu, które miały strzec naszego skrzydła, stoją już nilfgaardzkie załogi.
Rada milczała.
— Dzięki temu — ciągnął Foltest — Ervyll zachował tytuł królewski, ale jego suzerenem jest Emhyr. Verden jest więc jeszcze formalnie królestwem, ale w praktyce już nilfgaardzką prowincją. Czy rozumiecie, co to oznacza? Sytuacja się odwróciła. Verdeńskie twierdze i ujście Jarugi są w rękach Nilfgaardu. Nie mogę przystąpić do forsowania rzeki. I nie mogę osłabić stojącej tam armii, formując korpus, który miałby wkroczyć do Aedirn i wesprzeć wojska Demawenda. Nie mogę tego uczynić. Ciąży na mnie odpowiedzialność za mój kraj i za mych poddanych.