Rada milczała.
— Cesarz Emhyr var Emreis, imperator Nilfgaardu — podjął król — złożył mi propozycję… układu. Przyjąłem tę propozycję. Zaraz wyłożę wam, na czym ten układ polega. A wy, gdy mnie wysłuchacie, zrozumiecie… Przyznacie, że… Powiecie…
Rada milczała.
— Powiecie… — dokończył Foltest. - Powiecie, że przynoszę wam pokój.
— Tak więc Foltest schował ogon pod siebie — mruknął wiedźmin, łamiąc w palcach kolejny patyczek. - Dogadał się z Nilfgaardem. Zostawił Aedirn na łasce losu…
— Tak — potwierdził poeta. - Wprowadził jednak wojska do Doliny Pontaru, zajął i obsadził twierdzę Hagge. A Nilfgaardczycy nie weszli na przełęcze Mahakamu i nie przekroczyli Jarugi w Sodden, nie zaatakowali Brugge, które po kapitulacji i hołdzie Ervylla mają w kleszczach. To była bez wątpienia cena neutralności Temerii.
— Ciri miała rację — szepnął wiedźmin. - Neutralność… Neutralność zwykle bywa podła.
— Co?
— Nic. A co z Kaedwen, Jaskier? Dlaczego Henselt z Kaedwen nie wspomógł Demawenda i Meve? Przecież mieli pakt, łączyło ich przymierze. A jeśli nawet Henselt, wzorem Foltesta, szcza na podpisy i pieczęcie na dokumentach i za nic ma królewskie słowo, to chyba nie jest głupi? Czy nie rozumie, że po upadku Aedim i układzie z Temerią kolej na niego, że jest następny na nilfgaardzkiej liście? Kaedwen winno wesprzeć Demawenda z rozsądku. Nie ma już na świecie wiary ani prawdy, ale chyba istnieje na świecie rozsądek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na świecie rozsądek? Czy już zostały na nim tylko skurwysyństwo i pogarda?
Jaskier odwrócił głowę. Zielone latarenki były blisko, otaczały ich zwartym pierścieniem. Nie zauważył tego wcześniej, ale teraz zrozumiał. Wszystkie driady przysłuchiwały się jego opowieści.
— Milczysz — powiedział Geralt. - A to znaczy, że Ciri miała rację. Że Codringher miał rację. Wszyscy mieli rację. Tylko ja, naiwny, anachroniczny i głupi wiedźmin, nie miałem racji.
Setnik Digod, znany pod przezwiskiem Półgarniec, odchylił płachtę namiotu, wszedł, sapiąc ciężko i warcząc gniewnie. Dziesiętnicy zerwali się z miejsc, przybierając wojskowe postawy i miny. Zyvik zręcznie narzucił kożuch na stojącą wśród siodeł baryłeczkę wódki, zanim wzrok setnika zdążył przyzwyczaić się do półmroku. Nie chodziło o to, by Digod był akurat zagorzałym przeciwnikiem picia na służbie i w obozie, ale raczej o to, by ocalić baryłkę. Przezwisko setnika nie brało się znikąd — wieść głosiła, że w sprzyjających warunkach zdolen był dziarsko i w imponującym czasie wyżłopać pół garnca przepalanki. Kazionny żołnierski kubek o pojemności kwarty setnik wychylał jak półkwaterkę, od jednego machu, i rzadko kiedy moczył sobie przy tym uszy.
— No i jak, panie setnik? — spytał Bodę, dziesiętnik strzelców. - Co tam uradzili wielmożni komendanci? Jakie rozkazy? Przekraczamy granicę? Mówcież!
— Zaraz — stęknął Półgarniec. - Ależ upał, ażeby to cholera… Zaraz wszystko wam wyłożę. Ale wpierw dajcie się czegoś napić, bo mi gardziel wyschła na wiór. A nie gadajcie aby, że nie macie, bo gorzałką niesie od namiotu na wiorstę. I wiem, skąd niesie. O, spod tamtego kożucha.
Zyvik, mamrocząc klątwy, wydobył baryłkę. Dziesiętnicy zbili się w ciasną grupkę, zabrzęczały czarki ł cynowe kubki.
— Aaaach — setnik otarł wąsy i oczy. - Uuuuuch, ależ świństwo niedobre. Lej jeszcze, Zyvik.
— Nuże, gadajcie wraz — niecierpliwił się Bodę. - Jakie rozkazy? Idziemy na Nilfgaardczyków czy dalej sterczymy na rubieży niczym kuśki na weselu?
— Ckni się wam do bitki? — Półgarniec zacharczał przeciągle, splunął, przysiadł ciężko na kulbace. - Tak wam pilno za rubież, do Aedirn? Spiera was, hę? Zajadłe z was wilczki, nic, jeno kłami błyskacie.
— A tak — powiedział zimno mały Stahler, przestępując z nogi na nogę. Obie, jako stary kawalerzysta, miał krzywe jak pałąki. - A tak, panie setnik. Piątą noc w butach śpimy, w gotowości. To i chcemy wiedzieć, co ma być. Albo bitka, albo nazad do fortu.
— Idziemy za rubież — oznajmił krótko Półgarniec. -Jutro o świtaniu. Pięć chorągwi, Bura przodem. A nynie baczność, bo nynie powiem, co nam, setnikom i chorążym, nakazali wojewoda i wielmożny pan margraf Mansfeld z Ard Carraigh, któren wprost od króla przybył. Naszpicujcie uszy, bo dwa razy gadał nie będę. A niezwyczajne to rozkazy.
W namiocie zrobiło się cicho.
— Nilfgaardczycy przeszli przez Dol Angra — powiedział setnik. - Stłamsili Lyrię, we cztery dni doszli do Aldersbergu, tam w walnej bitwie rozbili w puch armię De-mawenda. Z marszu, po ledwie sześciu dniach oblężenia, wzięli zdradą Vengerberg. Nynie chyżo idą na pomoc, spychają wojska z Aedirn ku dolinie Pontaru i ku Dol Blathanna. Idą ku nam, ku Kaedwen. Tedy rozkaz dla Burej Chorągwi jest taki: przejść rubież i iść forsownie na południe, prosto ku Dolinie Kwiatów. We trzy dni mus nam stanąć nad rzeczką Dyfne. Powtarzam, we trzy dni, znaczy się, rysią będziemy szli. Za rzeczkę Dyfne ani kroku. Ani kroku, powtarzam. Wnet na tamtym brzegu pokażą się Nilfgaardczycy. Z tymi, baczność teraz i uwaga, walki nie podejmować. Żadną miarą, zrozumiano? Nawet jeśliby gdzie próbowali przejść rzeczkę, to tylko się im pokazać, znaki im pokazać, żeby wiedzieli, że to my, kaedweńskie wojsko.
W namiocie zrobiło się jeszcze ciszej, chociaż wydawało się, że ciszej być nie może.
— Jakże to? — bąknął wreszcie Bodę. - Nilfgaardczyków nie bić? Na wojnę idziem czy nie? Jakże to, panie setnik?
— Rozkaz taki. Nie idziemy na wojnę, jeno… — Półgarniec podrapał się w szyję. - Jeno z bratnią pomocą. Przekraczamy rubież, by dać ochronę ludziom z Górnego Aedirn… Wróć, co ja gadam… Nie z Aedirn, jeno z Dolnej Marchii. Tak rzekł wielmożny margraf Mansfeld. Tak i tak, prawił, Demawend poniósł klęskę, wykopyrtnął się i leży, jak długi, bo źle rządził i politykę miał do rzyci. I tak z nim już koniec i z całym Aedirn. Nasz król Demawendowi mnogo pożyczył grosza, bo mu pomocy udzielał, nie Iza takiemu bogactwu przepadać, nynie czas ten pieniądz odzyszczyć z procentem. Nie możemy też pozwolić, by nasi ziomkowie i bracia z Dolnej Marchii poszli w nilfgaardzką niewolę. Musimy ich, ten tego, wyzwolić. Bo nasze to odwieczne ziemie, Dolna Marchia, kiedyś pod berłem Kaedwen te ziemie były i nynie pod to berło wrócą. Aż po rzeczkę Dyfne. Taki to układ zawarł nasz miłościwy król Henselt z Emhyrem z Nilfgaardu. Ale układ układem, a Bura Chorągiew ma nad rzeką stać. Zrozumieliście?
Nikt nie odpowiedział. Półgarniec skrzywił się, machnął ręką.
— A, pies was chędożył, gównoście zrozumieli, widzę. Ale nie frasujcie się, bo i ja niewiele. Ale od rozumienia to jest jegomość król, grabiowie, wojewodowie i panowie szlachta. A myśmy są wojsko! Nam słuchać rozkazu: dojść do rzeczki Dyfne we trzy dni, tam stanąć i stać jak mur. I tyle. Nalej, Zyvik.
— Panie setnik… — zająknął się Zyvik. - A co będzie… Co będzie, jeśli wojsko z Aedirn opór stawi? Szlak zagrodzi? Przecie zbrojnie przez ich kraj idziem. Co wtedy?
— A jeśli nasi ziomkowie i bracia — podchwycił zjadliwie Stahler — ci, co to ich niby mamy wyzwolić… Gdyby zaczęli z łuków szyć, kamieniami ciskać? Hę?
— Mamy we trzy dni stanąć nad Dyfne — rzekł z naciskiem Półgarniec. - Nie później. Kto by nas chciał opóźniać albo zatrzymywać, widno nieprzyjaciel. A nieprzyjaciela na mieczach roznieść trzeba. Ale uwaga i baczność! Słuchać rozkazu! Siół ni chałup nie palić, ludziom dobytku nie brać, nie rabować, bab nie gwałcić! Zakarbować w pamięci sobie i żołnierzom, bo kto ten rozkaz złamie, pójdzie na stryk. Wojewoda z dziesięć razy to powtarzał: nie idziem, kurwa, z najazdem, ale z braterską pomocą! Czego zęby szczerzysz, Stahler? To rozkaz, psiamać! A teraz biegiem do dziesiątek, postawić mi wszystkich na nogi, konie i rynsztunek mają lśnić jak miesiąc w pełni! Na przedwieczerzu wszystkie chorągwie do musztrunku staną, sam wojewoda będzie musztrował z chorążymi. Jeśli się przez którą dziesiątkę wstydu najem, popamięta mnie dziesiętnik, oj, popamięta! Wykonać!