— Jeszcze nie wiem. Ale wkrótce będę to wiedział.
— Wkrótce — wycedził wiedźmin — to dla mnie za późno.
— Wcale tego nie wykluczam — powiedział poważnie Codringher. - Wpakowałeś się w paskudną kabałę, Geralt. Dobrze, że zwróciłeś się do mnie, ja umiem wyciągać z kabał. W zasadzie już cię wyciągnąłem.
— Doprawdy?
— Doprawdy — adwokat przyłożył chustkę do ust i zakasłał. - Bo widzisz, kolego, oprócz czarodzieja, a może i Nilfgaardu, w rozgrywce jest też trzecia partia. Odwiedzili mnie, wystaw sobie, agenci tajnych służb króla Foltesta. Mieli kłopot. Król rozkazał im poszukiwać pewnej zaginionej księżniczki. Gdy okazało się, że to nie takie proste, agenci postanowili wciągnąć do współpracy specjalistę od nieprostych spraw. Naświetlając problem, zasugerowali specjaliście, że sporo o poszukiwanej księżniczce może wiedzieć pewien wiedźmin. Ba, może nawet wiedzieć, gdzie ona jest.
— A co uczynił specjalista?
— Początkowo dał wyraz zdziwieniu. Zdziwiło go mianowicie, że wzmiankowanego wiedźmina nie wsadzono do lochu, by tam tradycyjnym sposobem dowiedzieć się wszystkiego, co wie, a nawet sporo tego, czego nie wie, ale zmyśli, by zadowolić pytających. Agenci odrzekli, że ich szef zabronił im tego. Wiedźmini, wyjaśnili agenci, mają tak wrażliwy system nerwowy, że pod wpływem tortur natychmiast umierają, albowiem, jak się obrazowo wyrazili, żyłka im w mózgu pęka. W związku z tym polecono im wiedźmina tropić, ale to zadanie również okazało się niełatwe. Specjalista pochwalił agentów za rozsądek i nakazał im zgłosić się za dwa tygodnie.
— Zgłosili się?
— A jakże. A wówczas specjalista, który już uważał cię za klienta, przedstawił agentom niezbite dowody na to, że wiedźmin Geralt nie miał, nie ma i nie mógł mieć niczego wspólnego z poszukiwaną księżniczką. Specjalista znalazł bowiem naocznych świadków śmierci księżniczki Cirilli, wnuczki królowej Calanthe, córki królewny Pavetty. Cirilla zmarła trzy lata temu w obozie dla uchodźców w Angrenie. Na dyfteryt. Dziecko przed śmiercią cierpiało strasznie. Nie uwierzysz, ale temerscy agenci mieli łzy w oczach, gdy słuchali relacji moich naocznych świadków.
— Ja też mam łzy w oczach. Temerscy agenci, jak tuszę, nie mogli lub nie chcieli zaoferować ci więcej niż dwieście pięćdziesiąt koron?
— Twój sarkazm rani moje serce, wiedźminie. Wyciągnąłem cię z kabały, a ty, miast dziękować, ranisz moje serce.
— Dziękuję i przepraszam. Dlaczego król Foltest rozkazał agentom poszukiwać Ciii, Codringher? Co im rozkazano uczynić, gdy ją odnajdą?
— Aleś ty niedomyślny. Zabić ją, rzecz jasna. Uznano ją za pretendentkę do tronu Cintry, a są wobec tego tronu inne plany.
— To się kupy nie trzyma, Codringher. Tron Cintry spłonął razem z królewskim pałacem, miastem i całym krajem. Teraz rządzi tam Nilfgaard. Foltest dobrze o tym wie, inni królowie też. W jaki sposób Ciri może pretendować do tronu, którego nie ma?
— Chodź — Codringher wstał. - Spróbujemy wspólnie znaleźć odpowiedź na to pytanie. Przy okazji dam ci dowód zaufania… Co cię tak interesuje w tym portrecie, można wiedzieć?
— To, że jest podziurawiony, jakby dzięcioł dziobał go kilka sezonów — powiedział Geralt, patrząc na wizerunek w złoconych ramach, wiszący na ścianie naprzeciw biurka adwokata. - I to, że przedstawia wyjątkowego idiotę.
— To mój nieboszczyk ojciec — Codringher skrzywił się lekko. - Wyjątkowy idiota. Powiesiłem tu portret, by zawsze mieć go przed oczami. W charakterze przestrogi. Chodź, wiedźminie.
Wyszli do przedpokoju. Kocur, który leżał na środku dywanu i zapamiętale lizał wyciągniętą pod dziwnym kątem tylną łapkę, na widok wiedźmina umknął natychmiast w ciemność korytarza.
— Dlaczego koty cię tak nie lubią, Geralt? Czy to ma coś wspólnego z…
— Tak — uciął. - Ma.
Mahoniowy panel boazerii usunął się bezszelestnie, odsłaniając sekretne przejście. Codringher poszedł pierwszy. Panel, niewątpliwie uruchamiany magicznie, zamknął się za nimi, ale nie pogrążył w ciemności. Z głębi tajnego korytarza docierało światło.
W pomieszczeniu na końcu korytarza było zimno i sucho, a w powietrzu unosił się ciężki, duszący zapach kurzu i świec.
— Poznasz mojego współpracownika, Geralt.
— Fenna? — uśmiechnął się wiedźmin. - Nie może być.
— Może. Przyznaj się, podejrzewałeś, że Fenn nie istnieje?
— Skądże.
Spomiędzy sięgających niskiego sklepienia regałów i półek z księgami rozległo się skrzypienie, a po chwili wyjechał stamtąd dziwaczny wehikuł. Był to wysoki fotel zaopatrzony w koła. Na fotelu siedział karzeł o ogromnej głowie, osadzonej — z pominięciem szyi — na nieproporcjonalnie wąskich ramionach. Karzeł nie miał obu nóg.
— Poznajcie się — powiedział Codringher. - Jakub Fenn, uczony legista, mój wspólnik i nieoceniony współpracownik. A to nasz gość i klient…
— Wiedźmin Geralt z Rivii — dokończył z uśmiechem kaleka. — Domyśliłem się bez zbytniego trudu. Pracuję nad zagadnieniem od kilku miesięcy. Pozwólcie za mną, panowie.
Ruszyli za poskrzypującym fotelem w labirynt między regałami uginającymi się pod ciężarem tomów, których nie powstydziłaby się uniwersytecka biblioteka w Oxenfurcie. Inkunabuły, jak ocenił Geralt, musiały być gromadzone przez kilka pokoleń Codringherów i Fennów. Był rad z okazanego dowodu zaufania, cieszył się, mogąc wreszcie poznać Fenna. Nie wątpił jednak, że postać, choć stuprocentowo realna, po części była też mityczna. Mitycznego Fenna, niezawodnie alter ego Codringhera, często widywano w terenie, a przykuty do fotela uczony legista prawdopodobnie nigdy nie opuszczał budynku.
Środek pomieszczenia był szczególnie dobrze oświetlony, stał tu niski, dostępny z fotela na kółkach pulpit, na którym piętrzyły się księgi, zwoje pergaminu i welinu, papierzyska, butle inkaustu i tuszu, pęki piór i tysiączne zagadkowe utensylia. Nie wszystkie były zagadkowe. Geralt rozpoznał formy do fałszowania pieczęci i diamentową tarkę do usuwania zapisów z urzędowych dokumentów. Na środku pulpitu leżał mały kulowy arbalet repetier, a obok wyzierały spod aksamitnej tkaniny wielkie szkła powiększające, sporządzone ze szlifowanego kryształu górskiego. Takie szkła były rzadkością i kosztowały majątek.
— Znalazłeś coś nowego, Fenn?
— Niewiele — kaleka uśmiechnął się. Uśmiech miał miły i bardzo ujmujący. - Zawęziłem listę potencjalnych mocodawców Rience'a do dwudziestu ośmiu czarodziejów…
— To na razie zostawmy — przerwał prędko Codringher. - Na razie interesuje nas coś innego. Wyjaśnij Geraltowi powody, dla których zaginiona księżniczka Cintry jest obiektem szeroko zakrojonych poszukiwań agentów Czterech Królestw.
— Dziewczyna ma w żyłach krew królowej Calanthe — powiedział Fenn, jakby zaskoczony koniecznością wyjaśniania tak oczywistych spraw. - Jest ostatnią z królewskiej linii. Cintra ma spore znaczenie strategiczne i polityczne. Zaginiona, pozostająca poza strefą wpływów pretendentka do korony jest niewygodna, a może być groźna, jeśli dostanie się pod niewłaściwe wpływy. Na przykład wpływy Nilfgaardu.
— O ile pamiętam — rzekł Geralt — w Cintrze prawo wyłącza kobiety z sukcesji.
— To prawda — potwierdził Fenn i znowu się uśmiechnął. - Ale kobieta zawsze może zostać czyjąś żoną i matką potomka płci męskiej. Służby wywiadowcze Czterech Królestw dowiedziały się o wszczętych przez Rience'a gorączkowych poszukiwaniach księżniczki i były przekonane, że o to właśnie chodziło. Postanowiono więc uniemożliwić księżniczce zostanie żoną i matką. Prostym, ale skutecznym sposobem.