Выбрать главу

— Nie. Ukarać go za to, wasza wysokość?

— Nie.

Puszczyk przełknął ślinę. Emhyr milczał, trąc czoło, ogromny brylant w jego pierścieniu błyszczał jak gwiazda. Po chwili cesarz podniósł głowę.

— Vattier.

— Wasza wysokość?

— Postawisz na nogi wszystkich swoich podkomendnych. Rozkazuję ująć Rience'a i grafa Cahira. Domniemywam, że obaj przebywają na terenach jeszcze nie zajętych przez nasze wojska. Wykorzystasz w tym celu Scoia'tael lub elfy królowej Enid. Obu aresztowanych dostarczyć do Darń Ruach i poddać torturom.

— O co pytać, wasza wysokość? - zmrużył oczy Vattier de Rideaux, udając, że nie widzi bladości, jaka pokryła twarz seneszala Ceallacha.

— O nic. Później, gdy już trochę zmiękną, wypytam ich osobiście. Skellen!

— Słucham.

— Zaraz po tym, gdy ten piernik Xarthisius… Jeżeli ten bełkocący kopromanta zdoła ustalić to, co rozkazałem mu ustalić… Wtedy zorganizujesz na wskazanym przez niego terenie poszukiwania pewnej osoby. Rysopis otrzymasz. Nie wykluczam, że astrolog wskaże terytorium, nad którym mamy władzę, wówczas postawisz na nogi wszystkich, którzy za to terytorium odpowiadają. Cały aparat cywilny i wojskowy. To sprawa o najwyższym priorytecie. Zrozumiałeś?

— Tak jest. Czy mogę…

— Nie, nie możesz. Siadaj i słuchaj, Puszczyku. Xarthisius najprawdopodobniej nie ustali niczego. Osoba, której kazałem mu szukać, znajduje się zapewne na obcym terytorium i pod magiczną protekcją. Głowę daję, że poszukiwana osoba znajduje się w tym samym miejscu, co nasz tajemniczo zaginiony przyjaciel, czarodziej Vilgefortz z Roggeveen. Dlatego też, Skellen, sformujesz i przygotujesz specjalny oddział, którym będziesz dowodził osobiście. Dobierzesz ludzi spomiędzy najlepszych. Mają być gotowi na wszystko… i nieprzesądni. To znaczy nie lękający się magii.

Puszczyk uniósł brwi.

— Twój oddział — dokończył Emhyr — będzie miał za zadanie zaatakować i opanować ową nie znaną mi chwilowo, acz zapewne nieźle zamaskowaną i dobrze bronioną kryjówkę Vilgefortza. Naszego byłego przyjaciela i sprzymierzeńca.

— Zrozumiałem — powiedział beznamiętnie Puszczyk. -Poszukiwanej osobie, którą tam zapewne zastanę, nie może, jak się domyślam, spaść włos z głowy?

— Dobrze się domyślasz.

— A Vilgefortz?

— Jemu może — cesarz uśmiechnął się okrutnie. - Jemu nawet powinien spaść, raz na zawsze. Razem z głową. Innych czarodziejów, których zastaniesz w jego kryjówce, również to dotyczy. Bez wyjątków.

— Zrozumiałem. Kto zajmie się odnalezieniem kryjówki Vilgefortza?

— Ty, Puszczyku.

Stefan Skellen i Vattier de Rideaux wymienili spojrzenia. Emhyr odchylił się na oparcie fotela.

— Wszystko jasne? A zatem… O co chodzi, Ceallach?

— Wasza wysokość… - jęknął seneszal, na którego nikt do tej pory zdawał się nie zwracać uwagi. - Dopraszam się łaski…

— Nie ma łaski dla zdrajców. Nie ma litości dla tych, którzy przeciwstawią się mojej woli.

— Cahir… Mój syn…

— Twój syn… — Emhyr zmrużył oczy. - Nie wiem jeszcze, czym zawinił twój syn. Chciałbym wierzyć, że jego wina polegała tylko na głupocie i nieudolności, nie na zdradzie. Jeśli tak jest, będzie ścięty, nie łamany kołem.

— Wasza wysokość! Cahir nie jest zdrajcą… Cahir nie mógł…

— Dość, Ceallach, ani słowa więcej. Winni będą ukarani. Próbowali mnie oszukać, a tego im nie wybaczę. Vattier, Skellen, za godzinę stawicie się po odbiór podpisanych instrukcji, rozkazów i pełnomocnictw, po czym natychmiast przystąpicie do wykonywania zadań. I jeszcze jedno: nie muszę chyba dodawać, że dziewczynina, którą niedawno widzieliście w sali tronowej, ma dla wszystkich pozostać Cirillą, królową Cintry i princessą Rowan. Dla wszystkich. Rozkazuję, by traktować to jako tajemnicę stanu i sprawę najwyższej wagi państwowej.

Zebrani spojrzeli na imperatora ze zdziwieniem. Deithwen Addan yn Carn aep Morvudd uśmiechnął się lekko.

— Czyżbyście nie zrozumieli? Zamiast prawdziwej Cirilli z Cintry podesłali mi jakąś niedojdę. Ci zdrajcy zapewne łudzili się, że nie rozpoznam jej. Aleja rozpoznam prawdziwą Ciri. Rozpoznam ją na końcu świata i w ciemnościach piekieł.

Rozdział szósty

Wielce zagadkową jest sprawą, że jednorożec, choć niebywale płochliwy i ludzi się bojący, jeśli takową pannę napotka, która jeszcze z mężem cieleśnie nie obcowała, wnet przybieży do niej, uklęknie i bez nijakiego lęku głowę jej na podołku pokładzie. Ponoć w minionych a zamierzchłych czasach były takie panny, które istny proceder z tego sobie, uczyniły. W bezżeństwie i wstrzemięźliwości trwały lata długie po to, aby łowcom jako wabiki na jednorożce służyć mogły. Wnet się jednak wyjawiło, że jednorożec jeno ku młodzieniutkim dziewicom idzie, starsze za nic sobie mając. Mądrym zwierzęciem będąc, jednorożec rozumie niechybnie, że ponad miarę w dziewictwie trwać podejrzaną i przeciwną naturze jest rzeczą.

Physiologus

Obudziło ją gorąco. Oprzytomnił ją żar palący skórę jak katowskie żelazo.

Nie mogła poruszyć głową, coś ją trzymało. Szarpnęła się i zawyła z bólu, czując, jak rwie się i pęka skóra na skroni. Otworzyła oczy. Kamień, na którym opierała głowę, był brunatny od zakrzepłej i wyschniętej krwi. Obmacała skroń, wyczuła pod palcami twardy, spękany strup. Strup był przylepiony do kamienia, oderwał się od niego przy ruchu głowy, teraz ociekał krwią i osoczem. Ciri od-kaszlnęła, charknęła, wypluła piasek wraz z gęstą, lepką śliną. Uniosła się na łokciach, potem usiadła, rozejrzała dookoła.

Zewsząd otaczała ją kamienista, szaroczerwona, pocięta jarami i uskokami równina, gdzieniegdzie wypiętrzająca się kopcami kamieni lub ogromnymi głazami o dziwacznych kształtach. Nad równiną, wysoko, wisiało wielkie, złote, rozpalone słońce, żółcące całe niebo, zniekształcające widoczność oślepiającym blaskiem i drganiem powietrza.

Gdzie ja jestem?

Dotknęła ostrożnie rozbitej, napuchniętej skroni. Bolało. Bardzo bolało. Musiałam wyciąć niezłego kozła, domyśliła się, musiałam zdrowo poszorować po ziemi. Nagle zauważyła poszarpaną, porozdzieraną odzież i odkryła nowe ogniska bólu — w krzyżu, w plecach, w ramieniu, na biodrach. Przy upadku pył, ostry piasek i żwir dostały się wszędzie — we włosy, do uszu, do ust, jak również do oczu, które piekły i łzawiły. Paliły dłonie i łokcie, poście-rane do żywego mięsa.

Delikatnie i powoli rozprostowała nogi i jęknęła znowu, bo lewe kolano odpowiedziało na ruch dojmującym, tępym bólem. Obmacała je przez nie uszkodzoną skórą spodni, ale nie wyczuła opuchlizny. Przy wdechach czuła złowróżbne kłucie w boku, a próba pochylania tułowia sprawiła, że o mało nie krzyknęła, przeszyta ostrym spazmem, który odezwał się w dole pleców. Ale się potłukłam, pomyślała. Ale chyba niczego sobie nie połamałam. Gdybym połamała kości, bolałoby bardziej. Jestem cała, tylko trochę poobijana. Będę mogła wstać. I wstanę.

Powolutku, oszczędnymi ruchami przybrała pozycję, niezgrabnie uklękła, próbując chronić rozbite kolano. Potem stanęła na czworakach, stękając, pojękując i posykując. Wreszcie, po czasie, który wydał się jej wiecznością, wstała. Po to tylko, by natychmiast zwalić się ciężko na kamienie, bo mroczący oczy zawrót głowy momentalnie podciął jej nogi. Czując gwałtowną falę mdłości, położyła się na boku. Rozpalone głazy piekły jak rozżarzone węgle.