Nic.
— Ty przeklęta pustynio! — krzyknęła, potrząsając pięściami. - W tobie nie ma nic! Ani wody, ani magii! A magia miała być wszędzie! To też było kłamstwo! Wszyscy mnie okłamali, wszyscy!
Jednorożec zarżał.
Magia jest wszędzie. Jest w wodzie, w ziemi, w powietrzu…
I w ogniu.
Ciri ze złością palnęła się pięścią w czoło. Nie przyszło jej to wcześniej do głowy, może dlatego, że tam, wśród gołych kamieni, nie było nawet czego palić. A teraz miała pod ręką suche osty i badyle, a do wytworzenia malusieńkiej iskierki powinno jej wystarczyć tej odrobiny energii, którą jeszcze w sobie czuła…
Nazbierała więcej patyków, ułożyła je w stosik, obłożyła suchym ostem. Ostrożnie wsunęła rękę.
— Aenye!
Stosik zajaśniał, płomień zamigotał, rozbłysnął, chwycił liście, pożarł je, strzelił w górę. Ciri dorzuciła badyli.
Co teraz, pomyślała, patrząc w ożywające płomienie. Czerpać? Jak? Yennefer zabraniała mi dotykać energii ognia… Ale ja nie mam wyboru! Ani czasu! Muszę działać! Patyki i liście spalą się szybko… Ogień zgaśnie… Ogień… Jaki on jest piękny, jaki ciepły…
Nie wiedziała, kiedy i jak to się stało. Zapatrzyła się w płomień i nagle poczuła łomotanie w skroniach. Chwyciła się za piersi, miała wrażenie, że pękają jej żebra. W podbrzuszu, kroczu i sutkach zatętnił ból, który momentalnie zamienił się w przerażającą rozkosz. Wstała. Nie, nie wstała. Wzleciała.
Moc wypełniła ją jak roztopiony ołów. Gwiazdy na nieboskłonie zatańczyły jak odbite na powierzchni stawu. Płonące na zachodzie Oko eksplodowało jasnością. Wzięła tę jasność, a wraz z nią Moc.
— Hael, Aenye!
Jednorożec zarżał dziko i spróbował się poderwać, opierając na przednich nogach. Ręka Ciri uniosła się sama, dłoń sama złożyła się do gestu, usta same wykrzyczały zaklęcie. Z palców wypłynęła świetlista, falująca jasność. Ogień zahuczał płomieniami.
Bijące z jej ręki fale światła dotknęły zranionego uda jednorożca, skupiły się, wniknęły.
— Chcę, byś był zdrowy! Chcę tego! Vess'hael, Aenye!
Moc eksplodowała w niej, przepełniła dziką euforią. Ogień wystrzelił w górę, dokoła pojaśniało. Jednorożec uniósł głowę, zarżał, potem nagle szybko poderwał się z ziemi, niezgrabnie postąpił kilka kroków. Wygiął szyję, sięgnął pyskiem uda, poruszył chrapami, zaparskał — jakby z niedowierzaniem. Zarżał głośno i przeciągle, wierzgnął, machnął ogonem i galopem obiegł ognisko.
— Uleczyłam cię! - krzyknęła Ciri z dumą. - Uleczyłam! Jestem czarodziejką! Udało mi się wyciągnąć moc z ognia! I mam tę moc! Mogę wszystko!
Odwróciła się. Rozpalone ognisko huczało, sypało iskrami.
— Nie musimy już szukać źródeł! Nie będziemy już pić rozgrzebanego błota! Ja teraz mam moc! Czuję moc, która jest w tym ogniu! Sprawię, że na tej przeklętej pustyni spadnie deszcz! Że woda tryśnie ze skał! Że wyrosną tu kwiaty! Trawa! Kalarepa! Ja teraz mogę wszystko! Wszystko!
Gwałtownie uniosła obie ręce, wykrzykując zaklęcia i skandując inwokacje. Nie rozumiała ich, nie pamiętała, kiedy się ich uczyła i czy kiedykolwiek się ich uczyła. To nie miało znaczenia. Czuła moc, czuła siłę, płonęła ogniem. Była ogniem. Dygotała od przenikającej ją potęgi.
Nocne niebo przeorała nagle wstęga błyskawicy, wśród skał i ostów zawył wicher. Jednorożec zarżał przenikliwie i stanął dęba. Ogień buchnął w górę, eksplodował. Nazbierane patyki i łodygi dawno już zwęgliły się, teraz płonęła sama skała. Ale Ciri nie zwróciła na to uwagi. Czuła moc. Widziała tylko ogień. Słyszała tylko ogień.
Możesz wszystko, szentały płomienie, posiadłaś naszą moc, możesz wszystko. Świat jest u twoich stóp. Jesteś wielka. Jesteś potężna.
Wśród płomieni postać. Wysoka młoda kobieta o długich, prostych kruczoczarnych włosach. Kobieta śmieje się, dziko, okrutnie, ogień szaleje dokoła niej.
Jesteś potężna! Ci, którzy cię skrzywdzili, nie wiedzieli, z kim zadzierają! Zemścij się! Odpłać im! Odpłać im wszystkim! Niech drżą ze strachu u twoich stóp, niech szczękają zębami, nie śmiejąc spojrzeć w górę, na twoją twarz! Niech skamlą o litość! Ale ty nie znaj litości! Odpłać im! Odpłać wszystkim i za wszystko! Zemsta!
Za plecami czarnowłosej ogień i dym, w dymie rzędy szubienic, szeregi pali, szafoty i rusztowania, góry trupów. To trupy Nilfgaardczyków, tych, którzy zdobyli i plądrowali Cintrę, którzy zabili króla Eista i jej babkę Calanthe, ci, którzy mordowali ludzi na ulicach miasta. Na szubienicy kołysze się rycerz w czarnej zbroi, stryczek skrzypi, dookoła wisielca kłębią się wrony próbujące wy-dziobać mu oczy przez szpary skrzydlatego hełmu. Dalsze szubienice ciągną się aż po horyzont, wiszą na nich Scoia'tael, ci, którzy zabili Paulie Dahlberga w Kaedwen, i ci, którzy ścigali ją na wyspie Thanedd. Na wysokim palu podryguje czarodziej Vilgefortz, jego piękna, oszukańczo szlachetna twarz jest skurczona i sinoczarna od męki, ostry i zakrwawiony koniec pala wyziera mu z obojczyka… Inni czarodzieje z Thanedd klęczą na ziemi, ręce mają skrępowane na plecach, a zaostrzone pale już czekają…
Słupy obłożone wiązkami chrustu wznoszą się aż po gorejący, poznaczony wstęgami dymu horyzont. Przy najbliższym słupie, przykrępowana łańcuchami, stoi Triss Merigold… Dalej Margarita Laux-Antille… Matka Nenneke… Jarre… Fabio Sachs…
Nie. Nie. Nie.
Tak, krzyczy czarnowłosa, śmierć wszystkim, odpłać im wszystkim, pogardzaj nimi! Oni wszyscy skrzywdzili cię albo chcieli cię skrzywdzić! Mogą kiedyś zechcieć cię skrzywdzić! Pogardzaj nimi, bo nadszedł nareszcie czas pogardy! Pogarda, zemsta i śmierć! Śmierć całemu światu! Śmierć, zagłada i krew!
Krew na twoim ręku, krew na twej sukience…
Zdradzili cię! Oszukali! Skrzywdzili! Teraz masz moc, mścij się!
Usta Yennefer są pocięte i rozbite, broczą krwią, na jej rękach i nogach okowy, ciężkie łańcuchy przymocowane do mokrych i brudnych ścian lochu. Zgromadzony dookoła szafotu tłum wrzeszczy, poeta Jaskier kładzie głowę na pniu, błyska w górze ostrze katowskiego topora. Zgromadzeni pod szafotem ulicznicy rozwijają chustę, by złapać na nią krew… Wrzask tłumu głuszy uderzenie, od którego trzęsie się rusztowanie…
Zdradzili cię! Okłamali i oszukali! Wszyscy! Byłaś dla nich marionetką, byłaś kukiełką na patyku! Wykorzystali cię! Skazali na głód, na palące słońce, na pragnienie, na poniewierkę, na samotność! Nadszedł czas pogardy i zemsty! Masz moc! Jesteś potężna! Niech cały świat zadrży przed tobą! Niech cały świat zadrży przed Starszą Krwią!
Na szafot wprowadzają wiedźminów — Yesemira, Eskela, Coena, Lamberta. I Geralta… Geralt słania się na nogach, jest cały we krwi…
— Nie!!!
Dookoła niej ogień, za ścianą płomieni dzikie rżenie, jednorożce stają dęba, potrząsają głowami, biją kopytami. Ich grzywy są jak postrzępione bojowe sztandary, ich rogi są długie i ostre jak miecze. Jednorożce są wielkie, wielkie jak rycerskie konie, znacznie większe od jej Konika. Skąd się tu wzięły? Skąd wzięło się ich tu aż tyle? Płomień z rykiem strzela w górę. Czarnowłosa kobieta unosi ręce, na jej rękach jest krew. Jej włosy rozwiewa żar.
Płoń, płoń, Falka!
— Precz! Odejdź! Nie chcę ciebie! Nie chcę twojej mocy! Płoń, Falka!
— Nie chcę!
Chcesz! Pragniesz! Pragnienie i żądza wrą w tobie jak płomień, rozkosz zniewala cię! Tb jest potęga, to jest moc, to jest władza! To najrozkoszniejsza z rozkoszy świata!