Выбрать главу

— No — ponaglił Giselher. - Jechałaś z nami kilka godzin. Popasasz z nami, a ja jeszcze nie miałem okazji poznać brzmienia twego głosu. Jesteś niemową?

Ogień wystrzelił w górę płomieniem i snopem iskier, zalewając ruiny pasterskiej chaty falą złotego blasku. Jak gdyby posłuszny rozkazowi Giselhera, ogień oświetlił twarz przesłuchiwanej, by tym łacniej można było wykryć na niej kłamstwo i fałsz. Przecież nie mogę powiedzieć im prawdy, pomyślała Ciri z rozpaczą. To zbójcy. Bryganci. Jeśli dowiedzą się o Nilfgaardczykach, o tym, że Łapacze schwytali mnie dla nagrody, sami mogą zechcieć tę nagrodę zdobyć. Poza tym prawda jest zbyt nieprawdopodobna, by mi uwierzyli.

— Wywieźliśmy cię z osady — ciągnął wolno herszt bandy. - Zabraliśmy cię tu, do jednej z naszych kryjówek. Dostałaś jeść. Siedzisz przy naszym ogniu. Gadaj więc, kim jesteś!

— Daj jej spokój — odezwała się nagle Mistle. - Gdy patrzę na ciebie, Giselher, widzę nagle Nissira, Łapacza albo jednego z tych nilfgaardzkich skurwysynów. I czuję się jak na śledztwie, przywiązana w lochu do katowskiej ławy!

— Mistle ma rację — rzekł ten jasnowłosy, noszący półkożuszek. Ciri drgnęła, słysząc jego akcent. - Dziewczyna najwyraźniej nie chce mówić, kim jest, i ma do tego prawo. Ja, gdy do was dołączyłem, też byłem małomówny. Nie chciałem zdradzać, że byłem jednym z nilfgaardzkich skurwysynów…

— Nie pleć, Reef — machnął ręką Giselher. - Z tobą było co innego. A ty, Mistle, też przesadzasz. To nie jest żadne śledztwo. Chcę, by powiedziała, kim jest i skąd jest. Gdy się dowiem, wskażę jej drogę do domu, i tyle. Jak mam to zrobić, gdy nie wiem…

— Nic nie wiesz — Mistle odwróciła oczy. - Nawet tego, czy ona w ogóle ma dom. A ja sądzę, że nie ma. Łapacze zgarnęli ją z gościńca, bo była sama. To podobne do tych tchórzów. Jeśli każesz jej iść, gdzie ją oczy poniosą, samotna nie przeżyje w górach. Rozedrą ją wilki albo skona z głodu.

— Co więc mamy z nią uczynić? - powiedział młodzieńczym basem ten barczysty, dźgając kijem płonące głownie w ognisku. - Odstawić w pobliże jakiejś wsi?

- Świetny pomysł, Asse — zadrwiła Mistle. - Chłopków nie znasz? Im brakuje teraz rąk do pracy. Zagonią dziewczynę do pasania bydła, przetrąciwszy wprzód nogę, by nie mogła uciec. Nocami będzie traktowana jak niczyja, a więc wspólna własność. Będzie płacić za wikt i dach nad głową, wiesz jaką monetą. A na wiosnę dostanie gorączki połogowej, rodząc czyjegoś bachora w brudnym chlewie.

— Jeśli zostawimy jej konia i miecz — wycedził wolno Giselher, wciąż patrząc na Ciri — to nie chciałbym znaleźć się w skórze chłopa, który chciałby przetrącić jej nogę. Albo zrobić bachora. Widzieliście pląs, który odtańczyła w karczmie z tym Łapaczem, którego później zarąbała Mistle? On powietrze siekał; a ona tańczyła jakby nigdy nic… Ha, w samej rzeczy niewiele obchodzą mnie jej imię i ród, ale tego, gdzie nauczyła się tych sztuczek, rad bym się dowiedzieć…

— Sztuczki jej nie uratują — odezwała się nagle Iskra, do tej pory zajęta ostrzeniem miecza. - Ona umie tylko tańczyć. Żeby przetrwać, trzeba umieć zabijać, a tego ona nie potrafi.

— Chyba potrafi — wyszczerzył zęby Kayleigh. - Gdy we wsi cięła po szyi tego chłopinę, jucha poleciała na pół sążnia w górę…

— A ona na ten widok o mało nie zemdlała — parsknęła elfka.

— Bo to jeszcze dzieciak — wtrąciła Mistle. - Ja domyślam się, kim ona jest i gdzie nauczyła się sztuczek. Widywałam już takie jak ona. To tancerka lub akrobatka z jakiejś wędrownej trupy.

— A od kiedy to — parsknęła znowu Iskra — obchodzą nas tancerki i akrobatki? Psiakrew, północ się zbliża, senność mnie ogarnia. Skończmy wreszcie z tą pustą gadaniną. Trzeba się wyspać i odpocząć, by jutro o zmierzchu móc być w Kuźnicy. Tamtejszy sołtys, nie zapomnieliście chyba o tym, wydał Kayleigha Nissirom. Cała wioska powinna więc zobaczyć, jak noc przybiera czerwone oblicze. A dziewczyna? Ma konia, ma miecz. Jedno i drugie uczciwie zdobyła. Dajmy jej trochę żarcia i grosza. Za to, że uratowała Kayleigha. I niech jedzie, dokąd zechce, niech się sama troszczy o siebie…

— Dobrze — powiedziała Ciri, zaciskając usta i wstając. Zapadła cisza, przerywana tylko potrzaskiwaniem ognia. Szczury patrzyły na nią ciekawie, czekały.

— Dobrze — powtórzyła, dziwiąc się obcemu brzmieniu swego głosu. - Nie potrzebuję was, nie prosiłam się… I wcale nie chcę z wami być! Odjadę zaraz…

— A więc jednak nie jesteś niemową — stwierdził posępnie Giselher. - Potrafisz mówić i to nawet zuchwale.

— Spójrzcie na jej oczy — parsknęła Iskra. - Spójrzcie, jak trzyma głowę. Drapieżny ptaszek! Młoda sokolica!

— Chcesz odjechać — powiedział Kayleigh. - A dokąd, jeśli można wiedzieć?

— Co was to obchodzi? — krzyknęła Ciri, a oczy zapłonęły jej zielonym blaskiem. - Czy ja was pytam, dokąd wy jedziecie? Nie obchodzi mnie to! I wy mnie też nie obchodzicie! Nie jesteście mi do niczego potrzebni! Potrafię… Dam sobie radę! Sama!

— Sama? — powtórzyła Mistle, uśmiechając się dziwnie. Ciri zamilkła, opuściła głowę. Szczury milczały również.

— Jest noc — powiedział wreszcie Giselher. - Nocą się nie jeździ. Nie jeździ się samotnie, dziewczyno. Ten, kto jest sam, musi zginąć. Tam, koło koni, leżą derki i futra. Wybierz sobie coś. Noce w górach są chłodne. Co tak na mnie wytrzeszczasz te twoje zielone latarenki? Szykuj sobie legowisko i śpij. Musisz wypocząć.

Po chwili zastanowienia usłuchała. Gdy wróciła, dźwigając koc i futrzany błam, Szczury nie siedziały już dookoła ogniska. Stały półkolem, a czerwony odblask płomienia odbijał się w ich oczach.

— Jesteśmy Szczurami Pogranicza — powiedział z dumą Giselher. - Na milę wywęszymy łup. Nie boimy się pułapek. I nie ma takiej rzeczy, której byśmy nie przegryźli. Jesteśmy Szczury. Podejdź tu, dziewczyno.

Usłuchała.

— Ty nie masz nic — dodał Giselher, wręczając jej nabijany srebrem pas. - Weź więc choć to.

— Nie masz niczego i nikogo — powiedziała Mistle, z uśmiechem narzucając jej na ramiona zielony, atłasowy kabacik i wciskając do rąk mereżkowaną bluzkę.

— Nie masz nic — powiedział Kayleigh, a prezentem od niego był sztylecik w pochwie skrzącej się od drogich kamieni. - Jesteś sama.

— Nie masz nikogo — powtórzył za nim Asse. Ciri przyjęła ozdobny pendent.

— Nie masz bliskich — powiedział z 'nilfgaardzkim akcentem Reef, wręczając jej parę rękawiczek z mięciutkiej skórki. - Nie masz żadnych bliskich i…

— Wszędzie będziesz obca — dokończyła pozornie niedbale Iskra, szybkim i dość bezceremonialnym ruchem wkładając na głowę Ciri berecik z bażancimi piórami. - Wszędzie obca i zawsze inna. Jak mamy cię nazywać, mała sokoliczko?

Ciri spojrzała jej w oczy.

— Gvalch'ca. Elfka zaśmiała się.

— Kiedy już zaczniesz mówić, mówisz w wielu językach, Mała Sokoliczko! Dobrze więc. Będziesz nosić imię Starszego Ludu, imię, które sama dla siebie wybrałaś. Będziesz Falką.

*****

Falka.

Nie mogła zasnąć. Konie tupały i chrapały w ciemnościach, wiatr szumiał w koronach jodeł. Niebo skrzyło się od gwiazd. Jasno świeciło Oko, przez tak wiele dni jej wierny przewodnik na skalistej pustyni. Oko wskazywało zachód. Ale Ciri nie była już pewna, czy to właściwy kierunek. Niczego nie była już pewna.

Nie mogła zasnąć, choć po raz pierwszy od wielu dni czuła się bezpieczna. Nie była już sama. Legowisko z gałęzi wymościła sobie na uboczu, daleko od Szczurów, którzy spali na ogrzanej ogniem glinianej polepie zrujnowanego szałasu. Była daleko od nich, ale czuła ich bliskość i obecność. Nie była sama.