Выбрать главу

— To nic… — wymamrotała, rozglądając się i przytomniejąc. - W głowie mi się zakręciło… To przez ten upał. I przez te kadzidła z namiotu…

— Raczej przez tę kapustę — powiedział poważnie Fabio. - Niepotrzebnie tyle zjedliśmy. Mnie też w brzuchu burczy.

— Nic mi nie jest! — Ciri dziarsko zadarła głowę, faktycznie czując się lepiej. Myśli, które przeleciały jej przez głowę jak wicher, rozwiały się, zgubiły w niepamięci. -Chodź, Fabio. Idziemy dalej.

— Chcesz gruszkę?

— No pewnie, że chcę.

Pod murem grupa wyrostków grała na pieniądze w bączka. Bączek, precyzyjnie omotany sznurkiem, należało zręcznym, przypominającym strzelenie z bata szarpnięciem wprawić w ruch wirowy, tak by zataczał koła po wymalowanych kredą polach. Ciri ogrywała w bączka większość chłopców ze Skellige, ograła też wszystkie adeptki w świątyni Melitele. Rozważała już koncepcję włączenia się do gry i ogrania urwisów nie tylko z miedziaków, ale i z połatanych portek, gdy jej uwagę przykuły nagle gromkie okrzyki.

Na samym końcu szeregu namiotów i budek, wciśnięta pod mur i kamienne schody, stała dziwaczna półokrągła zagroda, sformowana z płacht rozpiętych na sążniowych tykach. Pomiędzy dwoma tykami było wejście, które tarasował wysoki, ospowaty mężczyzna, ubrany w przeszywanicę i pasiaste spodnie wpuszczone w żeglarskie buty. Przed nim tłoczyła się grupka ludzi. Po wrzuceniu do garści dziobatego kilku monet ludzie po kolei znikali za płachtą. Dziobaty chował pieniądze do pokaźnego pytla, podzwaniał nim i powrzaskiwał chrapliwie.

— Do mnie, dobrzy ludzie! Do mnie! Na własne oczy ujrzycie najstraszliwszego stwora, jakiego bogowie stworzyli! Horror i zgroza! Żywy bazyliszek, jadowity postrach zerrikańskich pustyń, diabeł wcielony, ludożerca nienasycony! Jeszcze żeście takiego potwora nie widzieli, ludziska! Dopiero co schwytany, zza mórz na korabiu przywieziony! Obejrzyjcie, obejrzyjcie żywego, srogiego bazyliszka na własne oczy, bo takiego nigdy i nigdzie już nie zobaczycie! Ostatnia okazja! Tu, u mnie, za jedyne trzy piątaki! Baby z dziećmi po dwa piątaki!

— Ha — powiedziała Ciri, odpędzając osy od gruszek. -

Bazyliszek? I to żywy? Muszę go koniecznie zobaczyć. Do tej pory oglądałam tylko ryciny. Chodź, Fabio.

— Nie mam już pieniędzy…

— Ja mam. Zapłacę za ciebie. Chodź, śmiało.

— Sześć się należy — dziobaty spojrzał na wrzucone mu do garści miedziaki. - Trzy piątaki od osoby. Taniej tylko baby z dziećmi.

— On — Ciri wskazała na Fabia gruszką — jest dzieckiem. A ja jestem babą.

— Taniej tylko baby z dzieckiem na ręku — zawarczał dziobaty. - Nuże, dorzuć jeszcze dwa piątaki, zmyślna panienko, albo zmykaj i przepuść innych. Pospieszcie się, ludzie! Jeszcze tylko trzy miejsca wolne!

Za ogrodzeniem z płachty tłoczyli się mieszczanie, otaczając zwartym pierścieniem zbity z desek podest, na którym stała drewniana, okryta kobiercem klatka. Wpuściwszy brakujących do kompletu widzów, dziobaty wskoczył na podest, wziął długą tyczkę i strącił nią kobierzec. Powiało padliną i nieprzyjemnym gadzim smrodem. Widzowie zaszemrali i cofnęli się lekko.

— Roztropnie czynicie, dobrzy ludzie — oznajmił dziobaty. - Nie za blisko, bo to nieprzezpiecznie!

W klatce, wybitnie dla niego za ciasnej, leżał zwinięty w kłębek jaszczur, pokryty ciemną łuską o dziwnym rysunku. Gdy dziobaty stuknął w klatkę tyczką, gad zaszamotał się, zazgrzytał łuskami o pręty, wyciągnął długą szyję i zasyczał przeszywająco, demonstrując ostre, białe, stożkowate zęby, silnie kontrastujące z niemal czarną łuską dookoła paszczy. Widzowie westchnęli głośno. Zaniósł się przenikliwym ujadaniem kudłaty piesek, trzymany na rękach przez kobietę o wyglądzie przekupki.

— Patrzcie uważnie, dobrzy ludzie — zawołał dziobaty. - I radujcie się temu, że w naszych stronach podobne maszkary nie żyją! Oto potworny bazyliszek z dalekiej Zerrikanii! Nie zbliżajcie się, nie zbliżajcie, bo choć w klatce zamkniony, samym swym dechem może on was zatruć!

Ciri i Fabio przepchnęli się wreszcie przez wianuszek widzów.

— Bazyliszek — kontynuował dziobaty z podwyższenia, wspierając się na tyczce jak strażnik na halabardzie — to najjadowitsza bestia świata! Albowiem bazyliszek królem jest wszystkich żmijów! Gdyby bazyliszków więcej było, przepadłby ten świat ze szczętem! Szczęściem wielce rzadki to potwór, bo rodzi się z jaja przez koguta zniesionego. A sami wszak wiecie, ludziska, jako nie każdy kogut jaja znosi, a jeno taki plugawiec, któren sposobem kwoki drugiemu kogutu kupra nadstawia.

Spektatorzy chóralnym śmiechem zareagowali na przedni — czy może raczej tylny — żart. Nie śmiała się jedynie Ciri, cały czas bacznie obserwująca stwora, który podrażniony hałasem zwijał się, tłukł o pręty klatki i kąsał je, nadaremnie usiłując rozwinąć w ciasnocie pokaleczone błony skrzydeł.

— Jaje, przez takiego koguta ulężone — ciągnął dziobaty — musi sto i jeden jadowitych wężów wysiedzieć! A gdy się z jaja wykluje bazyliszek…

— To nie jest bazyliszek — stwierdziła Ciri, gryząc bergamotkę. Dziobaty spojrzał na nią koso.

— …gdy się bazyliszek wykluje, powiadam — kontynuował — te gdy wszystkie węże z gniazda wyżre, ich truciznę chłonąc, ale szkody nijakiej od tego nie zaznaje. Sam zaś jadem się tak nadmie, że nie tylko zębem zabić zdoła, nie dotykiem nawet, ale dechem samym! A gdy konny rycerz weźmie i dzidą bazyliszka przebodzie, to trucizna po drzewcu w wierch uderzy, zarazem jeźdźca i konia na miejscu ubije!

— To jest nieprawdziwa nieprawda — powiedziała głośno Ciri, wypluwając pestkę.

— Prawda najprawdziwsza! — zaprotestował dziobaty. - Ubije, konia i jeźdźca ubije!

— Akurat!

— Cichaj, panieneczko! — krzyknęła przekupka z pieskiem. - Nie przeszkadzaj! Chcemy się podziwować i posłuchać!

— Ciri, przestań — szepnął Fabio, trącając ją w bok. Ciri fuknęła na niego, sięgając do koszyczka po kolejną gruszkę.

— Przed bazyliszkiem — dziobaty podniósł głos we wzmagającym się wśród spektatorów szumie — każdy zwierz w te pędy zmyka, gdy tylko jego syk posłyszy. Każdy zwierz, nawet smok, co ja mówię, kokodryl nawet, a kokodryl niemożebnie jest straszny, kto go widział, ten wie. Jedno tylko jedyne zwierzę nie lęka się bazyliszka, a jest to kuna. Kuna, gdy potwora na pustyni zoczy, to do łasa czem prędzej bieży, tam jej tylko znane ziele wyszukuje i zjada. Wtedy jad bazyliszka już kunie niestraszny i zagryźć go może wnet na śmierć…

Ciri parsknęła śmiechem i zaimitowała wargami przeciągły, nader nieprzystojny odgłos.

— Hej, mądralo! — nie wytrzymał dziobaty. - Jeśli ci co nie w smak, to wynocha! Nie ma musu słuchać ni na bazyliszka patrzeć!

— To nie jest żaden bazyliszek.

— Tak? A co to jest, pani przemądrzalska?

— Wiwerna — stwierdziła Ciri, odrzucając ogonek gruszki i oblizując palce. - Zwyczajna wiwerna. Młoda, nieduża, zagłodzona i brudna. Ale wiwerna, i tyle. W Starszej Mowie: wyyern.

— O, patrzajta! — wrzasnął dziobaty. - Jaka to umna i uczona nam się trafiła! Zawrzyj gębusię, bo jak cię…

— Hola — odezwał się jasnowłosy młodzik w aksamitnym berecie i pozbawionym herbu wamsie giermka, trzymający pod ramię delikatną i bladziutką dziewczynę w sukience koloru moreli. - Wolnego, mości zwierzołapie! Nie groźcie szlachciance, bym was snadnie mym mieczem nie skarcił. A nadto coś mi tu oszustwem pachnie!

— Jakie oszustwo, młody panie rycerzu? — zachłysnął się dziobaty. - Łże ta smar… Chciałem rzec, myli się ta szlachetnie urodzona panna! To jest bazyliszek!

— To jest wiwerna — powtórzyła Ciri.

— Jaka tam werna! Bazyliszek! Spójrzcie jeno, jaki srogi, jak syczy, jak klatkę kąsa! Jakie ma zębiska! Zębiska, powiadam, ma jak…

— Jak wiwerna — wykrzywiła się Ciri.

— Jeśliś wszystkie rozumy pojadła — dziobaty utkwił w niej spojrzenie, którego nie powstydziłby się autentyczny bazyliszek — to zbliż się! Podejdź, by na ciebie dechnął! Wraz wszyscy zobaczą, jak się wykopyrtniesz, od jadu pośmiawszy! No, podejdź!

— Proszę bardzo — Ciri wyszarpnęła rękę z uścisku Fabia i postąpiła krok do przodu.

— Nie zezwolę na to! — krzyknął jasnowłosy giermek, porzucając swą morelową towarzyszkę i zagradzając Ciri drogę. - Nie może to być! Nazbyt się narażasz, miła damo.

Ciri, której jeszcze nikt tak nie tytułował, pokraśniała lekko, spojrzała na młodzika i zatrzepotała rzęsami w sposób po wielekroć wypróbowany na pisarczyku Jarre.

— Nie ma żadnego ryzyka, szlachetny rycerzu — uśmiechnęła się uwodzicielsko, wbrew przestrogom Yennefer, która nader często przypominała jej przypowiastkę o głupim i serze. - Nic mi się nie stanie. Ten niby jadowity oddech to blaga.

— Chciałbym jednak — młodzik położył dłoń na rękojeści miecza — być obok ciebie. Ku ochronie i obronie… Czy pozwolisz?

— Pozwolę — Ciri nie wiedziała, dlaczego wyraz wściekłości na twarzy morelowej panny sprawia jej tak wielką przyjemność.

— To ja ją chronię i bronię! - Fabio zadarł głowę i spojrzał na giermka wyzywająco. - I też z nią idę!

— Panowie — Ciri napuszyła się i uniosła nos. - Więcej godności. Nie pchajcie się. Dla wszystkich wystarczy.

Pierścień widzów zafalował i zamruczał, gdy śmiało zbliżyła się do klatki, czując niemal oddechy obu chłopców na karku. Wiwerna zasyczała wściekle i zaszamotała się, w nozdrza uderzył gadzi odór. Fabio sapnął głośno, ale Ciri nie cofnęła się. Podeszła jeszcze bliżej i wyciągnęła rękę, prawie dotykając klatki. Potwór runął na pręty, orząc je zębami. Tłum znowu zafalował, ktoś wrzasnął.