Выбрать главу

— Trzydzieści — poprawiła Filippa, pakując kolejno do ust ostatnie krewetki, te, których Geralt nie zdążył zjeść. - Wiem, wiem, gatunek niechybnie zmartwychwstałby, gdybym kazała modystce obszyć suknię wiechciami pakuł. Rozważałam to. Ale pakuły nie pasowały kolorem.

— Przejdźmy do stołu po tamtej stronie — zaproponował swobodnie wiedźmin. - Widziałem tam sporą miskę czarnego kawioru. A ponieważ jesiotry łopatonose też już niemal doszczętnie wyginęły, trzeba się spieszyć.

— Kawior w twoim towarzystwie? Marzyłam o tym — Filippa zatrzepotała rzęsami, wsunęła mu rękę pod ramię, podniecająco zapachniała cynamonem i nardem. -Chodźmy nie zwlekając. Dotrzymasz nam kompanii, Dorregaray? Nie? No, to bywaj, baw się dobrze.

Czarodziej prychnął i odwrócił się. Sabrina Glevissig i jej ruda koleżanka odprowadziły odchodzących spojrzeniami jadowitszymi niż zagrożone wymarciem skalne kobry.

— Dorregaray — mruknęła Filippa, bez skrępowania przyciskając się do boku Geralta — szpieguje dla króla Et-haina z Cidaris. Miej się na baczności. Te jego gady i skóry to wstęp, którym poprzedza wypytywanie. A Sabrina Glevissig pilnie nadstawiała uszu… — …bo szpieguje dla Henselta z Kaedwen — dokończył. - Wiem, wspominałaś. A ta ruda, jej przyjaciółka…

— Nie ruda, lecz farbowana. Czy ty nie masz oczu? To Marti Sodergren.

— Dla kogo ona szpieguje?

— Marti? — Filippa zaśmiała się, błysnęła zębami spod ostro ukarminowanych warg. - Dla nikogo. Marti nie interesuje się polityką.

— Bulwersujące. Myślałem, że tu wszyscy szpiegują.

— Wielu — czarodziejka zmrużyła oczy. - Ale nie wszyscy. Nie Marti Sodergren. Marti jest uzdrowicielką. I nimfomanką. Ach, do pioruna, spójrz! Wyżarli wszystek kawior! Do ostatniego ziarenka! Wylizali paterę! I co my teraz zrobimy?

— Teraz — Geralt uśmiechnął się niewinnie — oznajmisz mi, że coś tu wisi w powietrzu. Powiesz, że muszę odrzucić neutralność i dokonać wyboru. Zaproponujesz mi zakład. O tym, co w tym zakładzie może być moją nagrodą, nie śmiem nawet marzyć. Ale wiem, co będę musiał zrobić, gdy przegram.

Filippa Eilhart milczała długo, nie spuszczając wzroku.

— Mogłam się domyślić — powiedziała cicho. - Dijkstra nie zdzierżył. Złożył ci propozycję. A uprzedzałam go, że gardzisz szpiegami.

— Nie gardzę szpiegami. Gardzę szpiegowaniem. I gardzę pogardą. Nie proponuj mi żadnych zakładów, Filippa. Owszem, ja też czuję, że coś tu wisi w powietrzu. I niech sobie wisi na zdrowie. Mnie to nie dotyczy i nie obchodzi.

— Już mi to kiedyś powiedziałeś. W Oxenfurcie.

— Cieszę się, że nie zapomniałaś. Okoliczności, jak tuszę, pamiętasz również?

— Precyzyjnie. Nie zdradziłam ci wówczas, komu służy ten cały Rience, czy jak mu tam było. Pozwoliłam mu uciec. Ech, byłeś wtedy na mnie zły…

— Delikatnie mówiąc.

— Przyszedł czas, bym się zrehabilitowała. Jutro dam ci tego Rience'a. Nie przerywaj, nie rób min. Tb nie jest żaden zakład w stylu Dijkstry. To obietnica, a ja dotrzymuję obietnic. Nie, żadnych pytań, proszę. Zaczekaj do jutra. Teraz zaś skupmy się na kawiorze i banalnych ploteczkach.

— Nie ma kawioru.

— Jedną chwilę.

Rozejrzała się szybko, poruszyła dłonią i wymruczała zaklęcie. Srebrne naczynie w kształcie wygiętej w skoku ryby natychmiast wypełniło się ikrą zagrożonego wymarciem jesiotra łopatonosego. Wiedźmin uśmiechnął się.

— Można najeść się iluzją?

— Nie. Ale snobistyczny smak można nią mile połechtać. Skosztuj.

— Hmm… Rzeczywiście… Zdaje mi się smaczniejszy niż prawdziwy…

— I nie tuczy — rzekła dumnie czarodziejka, skrapiając sokiem z cytryny kolejną kopiastą łyżeczkę kawioru. -Czy mogę cię prosić o kieliszek białego wina?

— Służę. Filippa?

— Słuchani cię.

— Podobno konwenans zabrania rzucania tutaj zaklęć. Czy zatem nie byłoby bezpieczniej zamiast iluzji kawioru wyczarować iluzję samego smaku? Samo wrażenie? Przecież potrafiłabyś…

— Oczywiście, że potrafiłabym — Filippa Eilhart spojrzała na niego przez kryształ kielicha. - Konstrukcja takiego zaklęcia jest prostsza od konstrukcji cepa. Ale mając tylko wrażenie smaku, stracilibyśmy przyjemność, której dostarcza czynność. Proces, towarzyszące mu rytualne ruchy, gesty… Towarzysząca temu procesowi rozmowa, kontakt oczu… Ucieszę cię dowcipnym porównaniem, chcesz?

— Słucham, ciesząc się z wyprzedzeniem.

— Wrażenie orgazmu też umiałabym wyczarować.

Nim wiedźmin odzyskał mowę, podeszła do nich niewysoka, szczupła czarodziejka o długich, prostych włosach koloru słomy. Poznał ją od razu — była to ta w pantofelkach ze skóry rogatej agamy i bluzeczce z zielonego tiulu, nie kryjącej nawet tak drobnego detalu jak mały pieprzyk nad lewą piersią.

— Przepraszam — powiedziała — ale muszę przerwać wam ten flircik. Filippa, Radcliffe i Detmold proszą cię o chwilę rozmowy. Pilnie.

— Cóż, jeśli tak, idę. Pa, Geralt. Poflirtujemy później!

— Aha! — blondynka otaksowała go wzrokiem. - Geralt. Wiedźmin, na punkcie którego oszalała Yennefer? Obserwowałam cię i zachodziłam w głowę, kim też możesz być. Strasznie mnie to męczyło!

— Znam ten rodzaj męki — odrzekł, uśmiechając się grzecznie. - Właśnie w tej chwili jej doznaję.

— Przepraszam za gafę. Jestem Keira Metz. O, kawior!

— Uważaj, to iluzja.

— Do diabła, masz rację! - czarodziejka puściła łyżkę, jakby był to ogon czarnego skorpiona. - Kto był tak bezczelny… Ty? Umiesz tworzyć iluzje czwartego stopnia? Ty?

— Ja — zełgał, nie przestając się uśmiechać. - Jestem mistrzem magii, udaję wiedźmina, by zachować incognito. Czy sądzisz, że Yennefer interesowałaby się zwykłym wiedźminem?

Keira Metz spojrzała mu prosto w oczy, skrzywiła usta.

Na szyi nosiła medalion w kształcie krzyża ankh, srebrny, wysadzany cyrkoniami.

— Może wina? — zaproponował, by przerwać niezręczne milczenie. Obawiał się, że jego żart nie został dobrze odebrany.

— Nie, dziękuję… kolego mistrzu — powiedziała lodowato Keira. - Nie piję. Nie mogę. Dziś w nocy zamierzam zajść w ciążę.

— Z kim? — spytała podchodząc farbowana na rudo przyjaciółka Sabriny Glevissig, odziana w przezroczystą bluzeczkę z białej żorżety, ozdobioną przemyślnie rozlokowanymi aplikacjami. - Z kim? — powtórzyła, niewinnie strzepnąwszy długimi rzęsami.

Keira odwróciła się i zmierzyła ją wzrokiem od trzewiczków z białego legwana po diademik z pereł.

— A co cię to obchodzi?

— Nic. Ciekawość profesjonalna. Nie przedstawisz mnie twemu towarzyszowi, słynnemu Geraltowi z Rivii?

— Z niechęcią. Ale wiem, że nie dasz się spławić. Geralt, to jest Marti Sodergren, uzdrowicielka. Jej specjalność to afrodyzjaki.

— Czy musimy rozmawiać o interesach? O, zostawiliście dla mnie trochę kawioru? Jak miło z waszej strony.

— Uwaga — powiedzieli chórem Keira i wiedźmin. - Tb iluzja.

— Faktycznie! — Marti Sodergren pochyliła się, zmarszczyła nosek, po czym wzięła do ręki kielich, spojrzała na ślad karminowej pomadki. - No jasne, Filippa Eilhart. Któż inny poważyłby się na podobną bezczelność. Wstrętna żmija. Czy wiecie, że ona szpieguje dla Vizimira z Redanii?

— I jest nimfomanką? - zaryzykował wiedźmin. Marti i Keira parsknęły jednocześnie.

— Czyżbyś na to liczył, emablując ją i próbując flirtu? — spytała uzdrowicielka. - Jeżeli tak, to wiedz, że ktoś cię złośliwie nabrał. Filippa od jakiegoś czasu przestała gustować w mężczyznach.

— A może ty jesteś kobietą? - Keira Metz wydęła lśniące wargi. - Może tylko udajesz mężczyznę, kolego mistrzu magii? By zachować incognito? Wiesz, Marti, wyznał mi przed chwilą, że lubi udawać.

— Lubi i umie — uśmiechnęła się złośliwie Marti. - Prawda, Geralt? Nie tak dawno widziałam, jak udajesz, że masz kiepski słuch i że nie znasz Starszej Mowy.

— On ma mnóstwo wad — powiedziała zimno Yennefer, podchodząc i władczo ujmując wiedźmina pod ramię. -On ma praktycznie wyłącznie wady. Tracicie czas, dziewczyny.

— Na to wygląda — zgodziła się Marti Sodergren, wciąż złośliwie uśmiechnięta. - Życzymy tedy miłej zabawy. Chodź, Keira, napijemy się czegoś… bezalkoholowego. Może i ja zdecyduję się na coś dziś w nocy?

— Uff- sapnął, gdy odeszły. - W samą porę, Yen. Dziękuję ci.

— Dziękujesz? Chyba nieszczerze. Na tej sali jest dokładnie jedenaście kobiet chwalących się cyckami spod przejrzystych bluzek. Zostawiam cię na pół godziny, po czym przyłapuję na rozmowie z dwiema z nich…

Yennefer urwała, spojrzała na naczynie w kształcie ryby.

— …i najedzeniu iluzji — dodała. - Och, Geralt, Geralt. Chodź. Jest okazja przedstawić cię kilku osobom wartym poznania.

— Czy jedną z tych osób jest Vilgefortz?

— Ciekawe — czarodziejka zmrużyła oczy — że właśnie o niego pytasz. Tak, to Vilgefortz pragnie cię poznać i porozmawiać z tobą. Uprzedzam, rozmowa może wyglądać na banalną i niefrasobliwą, ale niech cię to nie zmyli. Vilgefortz to wytrawny, niebywale inteligentny gracz. Nie wiem, czego chce od ciebie, ale bądź czujny.

— Będę czujny — westchnął. - Ale nie sądzę, żeby twój wytrawny gracz był w stanie mnie zaskoczyć. Nie po tym, co ja tu przeszedłem. Rzucili się na mnie szpiedzy, opadły wymierające gady i gronostaje. Nakarmiono mnie nie istniejącym kawiorem. Nie gustujące w mężczyznach nimfomanki podawały w wątpliwość moją męskość, groziły gwałtem na jeżu, straszyły ciążą, ba, nawet orgazmem, i to takim, któremu nie towarzyszą rytualne ruchy. Brrr…