Выбрать главу

Nie. Nie poddam się.

Nie wytrzymasz tego. Czy wiesz, jak umiera się z pragnienia? Lada chwila oszalejesz, a wtedy już będzie za późno. Wtedy nie będziesz już umiała z tym skończyć.

Nie. Nie poddam się. Wytrzymam.

Schowała kordzik do pochwy. Wstała, zatoczyła się, upadła. Wstała, zatoczyła się, podjęła marsz.

Nad sobą, wysoko na żółtym niebie, zobaczyła sępa.

*****

Gdy oprzytomniała ponownie, nie pamiętała, kiedy upadła. Nie pamiętała, jak długo leżała. Spojrzała w górę. Do krążącego nad nią sępa dołączyły dalsze dwa. Nie miała dość sił, by wstać.

Zrozumiała, że to już koniec. Przyjęła to spokojnie. Wręcz z ulgą.

*****

Coś ją dotknęło.

Coś lekko i ostrożnie szturchnęło ją w ramię. Po długim okresie samotności, gdy otaczały ją wyłącznie martwe i nieruchome kamienie, dotknięcie sprawiło, że mimo wycieńczenia poderwała się gwałtownie — a przynajmniej spróbowała poderwać. Ib, co ją dotknęło, zaprychało i odskoczyło, tupiąc głośno.

Ciri usiadła z trudem, przecierając knykciami zaropiałe kąciki oczu.

Oszalałam, pomyślała.

Kilka kroków przed nią stał koń. Zamrugała. To nie było złudzenie. To był naprawdę koń. Konik. Młody konik, prawie źrebak.

Oprzytomniała. Oblizała spękane usta i bezwiednie chrząknęła. Konik podskoczył i odbiegł, zgrzytając kopytami po żwirze. Poruszał się bardzo dziwnie i maść też miał nietypową — ni to bułaną, ni to szarą. Ale może tylko wydawał się taki, bo stał na tle słońca.

Konik prvchnął i postąpił kilka kroczków. Teraz widziała go lepiej. Na tyle, by oprócz faktycznie nietypowej maści natychmiast zauważyć dziwne nieprawidłowości budowy — małą głowę, niezwykłą smukłość szyi, cieniutkie pęciny, długi, obfity ogon. Konik zatrzymał się i spojrzał na nią, odwracając łeb profilem. Ciri westchnęła bezgłośnie.

Z wysklepionego czoła konika sterczał róg, długi na co najmniej dwie piędzi.

Niemożliwa niemożliwość, pomyślała Ciri, przytomniejąc, zbierając myśli. Przecież jednorożców już nie ma na świecie, przecież wymarły. Nawet w wiedźmińskiej księdze w Kaer Morhen nie było jednorożca! Czytałam o nich tylko w Księdze mitów w świątyni… Aha, a w Physiologusie, który przeglądałam w banku pana Giancardiego, była ilustracja przedstawiająca jednorożca… Ale jednorożec z ryciny bardziej przypominał kozła niż konia, miał kosmate pęciny i kozią brodę, a jego róg był długi chyba na dwa łokcie…

Dziwiło ją, że tak dobrze wszystko pamięta, zdarzenia, które miały miejsce setki lat temu. W głowie zawirowało jej nagle, wnętrzności skręcił ból. Jęknęła i zwinęła się w kłębek. Jednorożec prychnął i postąpił ku niej krok, zatrzymał się, uniósł wysoko głowę. Ciri nagle przypomniała sobie, co księgi mówiły o jednorożcach.

— Możesz śmiało podejść… - wychrypiała, próbując usiąść. - Możesz, bo ja jestem…

Jednorożec prychnął, odskoczył i odgalopował, zamaszyście wywijając ogonem. Ale po chwili zatrzymał się, miotnął głową, grzebnął kopytem i zarżał głośno.

— Nieprawda! — zajęczała rozpaczliwie. - Jarre tylko raz mnie pocałował, a to się nie liczy! Wróć!

Wysiłek zmroczył jej oczy, bezwładnie opadła na kamienie. Kiedy wreszcie zdołała unieść głowę, jednorożec był znowu blisko. Patrząc na nią badawczo, pochylił głowę i prychnął cicho.

— Nie bój się mnie… — szepnęła. - Nie musisz, bo… Bo ja przecież umieram…

Jednorożec zarżał, potrząsając łbem. Ciri zemdlała.

*****

Gdy się ocknęła, była sama. Obolała, zesztywniała, spragniona, głodna i sama jak palec. Jednorożec był mirażem, złudą, snem. I zniknął tak, jak znika sen. Rozumiała to, akceptowała, a jednak czuła żal i rozpacz, jak gdyby stworzenie faktycznie istniało, było przy niej i porzuciło ją. Tak jak wszyscy ją porzucili.

Chciała wstać, ale nie mogła. Oparła twarz na kamieniach. Powolutku sięgnęła do boku, namacała rękojeść kordzika.

Krew jest płynna. Muszę się napić.

Usłyszała stuk kopyt, prychnięcie.

— Wróciłeś… - szepnęła, unosząc głowę. - Naprawdę wróciłeś?

Jednorożec zaparskał głośno. Zobaczyła jego kopyta, blisko, tuż przy niej. Kopyta były mokre. Wręcz ociekały wodą.

*****

Nadzieja dodała jej mocy, przepełniła euforią. Jednorożec prowadził, Ciri szła za nim, wciąż nie mając pewności, że to nie sen. Gdy wyczerpanie jednak ją zmogło, szła na czworakach. Potem pełzła.

Jednorożec wwiódł ją między skały, do płytkiego jaru, którego dno wysłane było piaskiem. Ciri pełzła ostatkiem sił. Ale pełzła. Bo piasek był mokry.

Jednorożec zatrzymał się nad widocznym w piasku zagłębieniem, zarżał, silnie grzebnął kopytem, raz, drugi, trzeci. Zrozumiała. Podpełzła bliżej, pomogła mu. Ryła, łamiąc paznokcie, kopała, odgarniała. Chyba szlochała przy tym, ale nie była pewna. Gdy na dnie zagłębienia pojawiła się błotnista ciecz, natychmiast przypadła do niej ustami, chłeptała mętną wodę razem z piaskiem, tak łapczywie, że ciecz znikła. Ciri z ogromnym wysiłkiem opanowała się, pogłębiła dół, pomagając sobie kordzikiem, potem usiadła i czekała. Zgrzytała piaskiem w zębach i dygotała z niecierpliwości, ale czekała, aż zagłębienie znowu wypełni się wodą. A potem piła. Długo.

Za trzecim razem pozwoliła wodzie ustać się nieco, wypiła ze cztery łyki bez piasku, z samym tylko mułem. I wtedy przypomniała sobie o iednorożcu.

— Też pewnie jesteś spragniony, Koniku — powiedziała. - A przecież nie będziesz pił błota. Żaden konik nie pije błota.

Jednorożec zarżał.

Ciii pogłębiła dołek, umacniając jego brzegi kamieniami.

— Zaczekaj, Koniku. Niech się trochę ustoi… „Konik" prychnął, tupnął, odwrócił głowę.

— Nie bocz się. Pij.

Jednorożec ostrożnie zbliżył chrapy do wody.

— Pij, Koniku. To nie sen. To jest prawdziwa woda.

*****

Ciri początkowo ociągała się, nie chciała odejść od źródełka. Właśnie wymyśliła nowy sposób picia polegający na wyciskaniu do ust moczonej w pogłębionym dołku chustki, co pozwalało w znacznym stopniu odcedzać piasek i muł. Ale jednorożec nalegał, rżał, tupał, odbiegał, wracał znowu. Nawoływał do marszu i wskazywał drogę. Ciri po głębszym zastanowieniu usłuchała — zwierzę miało rację, należało iść, iść w stronę gór, wyjść z pustyni. Ruszyła za jednorożcem, oglądając się i dokładnie notując w pamięci położenie źródła. Nie chciała błądzić, gdyby musiała tu wrócić.

Szli razem cały dzień. Jednorożec, którego nazywała Konikiem, prowadził. Był to dziwny konik. Gryzł i żuł badyle, których nie ruszyłby nie tylko koń, ale i wygłodniała koza. A gdy przydybał wędrującą wśród kamieni kolumnę wielkich mrówek, też zaczął je jeść. Ciri początkowo przyglądała się temu ze zdumieniem, potem przyłączyła się do uczty. Była głodna.

Mrówki były strasznie kwaśne, ale może dzięki temu odechciewało się wymiotować. Poza tym mrówek było dużo i można było trochę popracować zesztywniałymi szczękami. Jednorożec zjadał całe owady, ona zadowalała się odwłokami, wypluwając twarde fragmenty chitynowych pancerzy.

Poszli dalej. Jednorożec wypatrzył kilka kęp pożółkłych ostów i zjadł je ze smakiem. Tym razem Ciri nie przyłączyła się. Ale gdy Konik znalazł w piachu jaszczurcze jaja, ona jadła, a on się przyglądał. Poszli dalej. Ciri wypatrzyła kępkę ostu, wskazała ją Konikowi. Po jakimś czasie Konik zwrócił jej uwagę na ogromnego czarnego skorpiona z ogonem długim chyba na półtorej piędzi. Ciri zadeptała paskudę. Widząc, że nie kwapi się jeść skorpiona, jednorożec zjadł go sam, a krótko po tym wskazał jej następne gniazdo jaszczurki.

To była, jak się okazywało, całkiem znośna współpraca.

*****

Szli.

Łańcuch górski był coraz bliżej.

Gdy zapadała głęboka noc, jednorożec zatrzymywał się. Spał na stojąco. Ciri, obeznana z końmi, próbowała początkowo skłaniać go, by się położył — mogła spróbować spać na nim i korzystać z jego ciepła. Nic z tego nie wyszło. Konik boczył się i odchodził, wciąż zachowując dystans. W ogóle nie chciał zachować się w sposób klasyczny, opisany w uczonych księgach — najwyraźniej nie miał najmniejszego zamiaru składać głowy na jej podołku. Ciri była pełna wątpliwości. Nie wykluczała, że księgi łgały w kwestii jednorożców i dziewic, ale była też i inna możliwość. Jednorożec był w oczywisty sposób jednorożcem źrebakiem, jako zwierzątko młode mógł guzik się znać na dziewicach. Możliwość, by Konik był w stanie wyczuwać i traktować poważnie te kilka dziwnych snów, jakie jej się kiedyś przyśniły, odrzuciła. Któż by traktował poważnie sny?

*****

Trochę ją rozczarował. Wędrowali dwa dni i dwie noce, a on nie znalazł wody, choć szukał. Kilkakrotnie zatrzymywał się, kręcił głową, wodził rogiem, potem kłusował, penetrował skalne rozpadliny, grzebał kopytami w piachu. Znalazł mrówki, znalazł mrówcze jaja i larwy. Znalazł jaszczurcze gniazdo. Znalazł kolorowego węża, którego zręcznie zatratował. Ale wody nie znalazł.

Ciri zauważyła, że jednorożec kluczy, nie trzyma się prostej linii marszu. Nabrała uzasadnionych podejrzeń, że stworzenie wcale nie mieszkało na pustyni. Że po prostu na niej zabłądziło. Tak samo jak ona.