— Ty wywłoko!
Skomlik zamachnął się, miecz zawył w powietrzu. Ciało Ciri ponownie samo wykonało oszczędny unik, a Łapacz o mało się nie przewrócił, lecąc za rozpędzoną klingą. Klnąc plugawię, ciał jeszcze raz, wkładając w cios całą siłę. Ciri uskoczyła zwinnie, pewnie lądując na lewą stopę, zawirowała w odwrotnym piruecie. Skomlik ciał jeszcze raz, ale i tym razem nie był w stanie jej dosięgnąć.
Między nich zwalił się nagle Vercta, obryzgując obydwoje krwią. Łapacz cofnął się, rozejrzał. Otaczały go wyłącznie trupy. I Szczury zbliżające się ze wszystkich stron z nastawionymi mieczami.
— Stójcie — powiedział zimno czarniawy w szkarłatnej przepasce, uwalniając wreszcie Kayleigha. - Wygląda na to, że on bardzo chce zarąbać tę dziewczynę. Nie wiem dlaczego. Nie wiem też, jakim cudem nie udało mu się to do tej pory. Ale dajmy mu szansę, skoro tak bardzo chce.
— Dajmy i jej szansę, Giselher — powiedział ten barczysty. - Niech to będzie uczciwa walka. Daj jej jakieś żelazo, Iskra.
Ciri poczuła w dłoni rękojeść miecza. Nieco zbyt ciężkiego.
Skomlik sapnął wściekle, rzucił się na nią, wywijając brzeszczotem w rozmigotanym młyńcu. Był powolny — Ciri unikała cięć w szybkich zwodach i półobrotach, nawet nie próbując parować sypiących się na nią uderzeń. Miecz służył jej tylko jako przeciwwaga ułatwiająca uniki.
— Niesamowite — zaśmiała się krótko ostrzyżona. - To akrobatka!
— Szybka jest — powiedziała ta wielobarwna, która dała jej miecz. - Szybka jak elfka. Hej, ty, gruby! Może jednak wolałbyś kogoś z nas? Z nią ci nie wychodzi!
Skomlik cofnął się, rozejrzał, nagle niespodziewanie skoczył, godząc w Ciri sztychem, wyciągnięty niby czapla z wystawionym dziobem. Ciri uniknęła pchnięcia krótkim zwodem, zawirowała. Przez sekundę widziała nabrzmiałą, pulsującą żyłę na szyi Skomlika. Wiedziała, że w pozycji, w jakiej się znalazł, nie jest w stanie uniknąć ciosu ani sparować. Wiedziała, gdzie i jak należy uderzyć.
Nie uderzyła.
— Dość tego — poczuła na ramieniu rękę. Dziewczyna w wielobarwnym stroju odepchnęła ją, jednocześnie dwa inne Szczury — ten w półkożuszku i ta krótko ostrzyżona, zepchnęły Skomlika w kąt izby, szachując go mieczami.
— Dość tej zabawy — powtórzyła kolorowa, odwracając Ciri ku sobie. - To trochę za długo trwa. I to z twojej winy, pannico. Możesz zabić, a nie zabijasz. Coś mi się zdaje, że nie pożyjesz długo.
Ciri wzdrygnęła się, patrząc w wielkie ciemne oczy o kształcie migdałów, widząc odsłonięte w uśmiechu zęby, tak drobne, że uśmiech ten wyglądał upiornie. To nie były ludzkie oczy ani ludzkie zęby. Wielobarwna dziewczyna była elfką.
— Czas wiać — powiedział ostro Giselher, ten ze szkarłatną przepaską, najwyraźniej przywódca. - To rzeczywiście za długo trwa! Mistle, wykończ drania.
Krótko ostrzyżona zbliżyła się, unosząc miecz.
— Litości! — wrzasnął Skomlik, padając na kolana. - Darujcie życiem! Ja dzieci małe mam… Malutkie…
Dziewczyna cięła ostro, skręcając się w biodrach. Krew siknęła na bieloną ścianę szeroką, nieregularną smugą karminowych punkcików.
— Nie cierpię malutkich dzieci — powiedziała ostrzyżona, szybkim ruchem zrzucając palcami krew ze zbroczą.
— Nie stój, Mistle — ponaglił ją ten ze szkarłatną przepaską. - Do koni! Trzeba wiać! To nilfgaardzka osada, nie mamy tu przyjaciół!
Szczury błyskawicznie wybiegły z karczmy. Ciri nie wiedziała, co robić, ale nie miała czasu się zastanawiać. Mistle, ta krótko ostrzyżona, popchnęła ją w kierunku drzwi.
Przed karczmą, wśród skorup kufli i ogryzionych kości, leżały trupy Nissirów pilnujących wejścia. Od strony wsi nadbiegali uzbrojeni w oszczepy osadnicy, ale na widok wypadających na podwórze Szczurów natychmiast znikli między chałupami.
— Konno jeździsz? — krzyknęła Mistle do Ciri.
— Tak…
— To jazda, chwytaj któregoś i w skok! Jest nagroda za nasze głowy, a to jest nilfgaardzka wieś! Wszyscy już łapią za łuki i rohatyny! W skok, za Giselherem! Środkiem uliczki! Trzymaj się z daleka od chałup!
Ciri przefrunęła nad niską barierką, chwyciła wodze jednego z koni Łapaczy, wskoczyła na siodło, trzasnęła konia po zadzie płazem miecza, którego nie wypuściła z garści. Poszła w ostry galop, wyprzedzając Kayleigha i wielobarwną elfkę, którą nazywano Iskrą. Pognała za Szczurami w kierunku młyna. Zobaczyła, jak zza węgła jednej z chat wyskakuje człowiek z kuszą, mierząc w plecy Giselhera.
— Rąb go! — usłyszała z tyłu. - Rąb go, dziewczyno!
Ciri odchyliła się w siodle, szarpnięciem wodzy i naciskiem stopy zmuszając galopującego konia do zmiany kierunku, zawinęła mieczem. Człowiek z kuszą odwrócił się w ostatniej chwili, zobaczyła jego wykrzywioną z przerażenia twarz. Wzniesiona do cięcia ręka zawahała się na moment, co wystarczyło, by galop przeniósł ją obok. Usłyszała szczęk zwalnianej cięciwy, koń zakwiczał, miotnął zadem i stanął dęba. Ciri skoczyła, wyrywając nogi ze strzemion, zwinnie wylądowała, padając w przyklęk. Nadjeżdżająca Iskra zwisła z siodła w ostrym zamachu, cięła kusznika w potylicę. Kusznik runął na kolana, przechylił się do przodu i plusnął czołem w kałużę, rozbryzgując błoto. Zraniony koń rżał i ciskał się obok, wreszcie pognał między chałupy, wierzgając silnie.
— Ty idiotko! — wrzasnęła elfka, w pędzie mijając Ciri. - Ty cholerna idiotko!
— Wskakuj! — krzyknął Kayleigh, podjeżdżając do niej. Ciri podbiegła, chwyciła wyciągniętą rękę. Pęd poderwał ją, staw w barku aż zatrzeszczał, ale zdołała wskoczyć na konia, przywierając do pleców jasnowłosego Szczura. Poszli w cwał, mijając Iskrę. Elfka zawróciła, ścigając jeszcze jednego kusznika, który rzucił broń i zmykał w kierunku wrót stodoły. Iskra dognała go bez trudu. Ciri odwróciła głowę. Usłyszała jak cięty kusznik zawył, krótko, dziko, jak zwierzę.
Dogoniła ich Mistle ciągnąca osiodłanego luzaka. Krzyknęła coś, Ciri nie zrozumiała słów, ale pojęła w lot. Puściła plecy Kayleigha, zeskoczyła na ziemię w pełnym pędzie, podbiegła do luzaka, niebezpiecznie zbliżając się do zabudowań. Mistle rzuciła jej wodze, obejrzała się i krzyknęła ostrzegawczo. Ciri odwróciła się w samą porę, by zwinnym półobrotem uniknąć zdradzieckiego pchnięcia włócznią zadanego przez krępego osadnika, który wyłonił się z chlewa.
To, co stało się później, przez długi czas prześladowało ją w snach. Pamiętała wszystko, każdy ruch. Półobrót, który ocalił ją przed grotem włóczni, ustawił ją w idealnej pozycji. Włócznik natomiast, mocno wychylony do przodu, nie był w stanie ani odskoczyć, ani zasłonić się trzymanym oburącz drzewcem. Ciri cięła płasko, wykręcając się w odwrotny półpiruet. Przez moment widziała otwierające się do krzyku usta w twarzy porośniętej szczeciną kilkudniowego zarostu. Widziała przedłużone łysiną czoło, jasne powyżej linii, nad którą czapka lub kapelusz chroniły przed opalenizną. A potem wszystko, co widziała, przesłoniła fontanna krwi.
Wciąż trzymała konia za wodze, a koń spłoszył się makabrycznym wyciem, targnął, zwalając ją na kolana. Ciri nie wypuściła wodzy. Ranny wył i charczał, konwulsyjnie rzucał się wśród słomy i gnoju, a krew sikała z niego jak z wieprza. Poczuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła.
Tuż obok wryła konia Iskra. Chwytając wodze tupiącego luzaka, szarpnęła, stawiając na nogi wciąż uczepioną rzemienia Ciri.
— Na siodło! — wrzasnęła. - I rysią!
Ciri powstrzymała mdłości, wskoczyła na kulbakę. Na mieczu, który wciąż trzymała w dłoni, była krew. Z trudem opanowała chęć, by odrzucić żelazo jak najdalej od siebie.
Spomiędzy chałup wypadła Mistle, ścigając dwóch ludzi. Jeden zdołał zemknąć, przeskakując płot, drugi, cięty krótko, upadł na kolana, oburącz chwycił się za głowę.
Obie z elfką zerwały się do galopu, ale po chwili wryły konie, zapierając się w strzemionach, bo od strony młyna wracał Giselher z innymi Szczurami. Za nimi, dodając sobie odwagi wrzaskiem, pędziła gromada uzbrojonych osadników.
— Za nami! — wrzasnął w pędzie Giselher. - Za nami, Mistle! Do rzeczki!
Mistle, przechylona w bok, ściągnęła wodze, zawróciła konia i pocwałowała za nim, przesadzając niskie opłotki. Ciri przywarła twarzą do grzywy i puściła się za nią. Tuż obok przegalopowała Iskra. Pęd rozwiewał jej piękne ciemne włosy, odsłaniając małe, szpiczaste zakończone ucho ozdobione filigranowym kolczykiem.
Raniony przez Mistle wciąż klęczał pośrodku drogi, kołysząc się i oburącz trzymając za zakrwawioną głowę. Iskra zatoczyła koniem, podcwałowała do niego, z góry rąbnęła mieczem, mocno, z całej siły. Ranny zawył. Ciri zobaczyła, jak odcięte palce prysnęły na boki niby szczapki z rozłupywanego polana, padły na ziemię jak tłuste białe robaki.
Z najwyższym trudem powstrzymała wymioty.
Przy dziurze w palisadzie czekali na nich Mistle i Kayleigh, reszta Szczurów była już daleko. Całą czwórką poszli w ostry, wyciągnięty cwał, przegalopowali przez rzeczkę, rozbryzgując wodę, tryskającą powyżej końskich łbów. Pochyleni, przytuleni policzkami do grzyw wdarli się na piaszczystą skarpę, pognali przez fioletową od łubinu łąkę. Iskra, mająca najlepszego konia, wysforowała się do przodu.
Wpadli w las, w mokry cień, między pnie buków. Dogonili Giselhera i pozostałych, ale zwolnili tylko na moment. Gdy przemierzyli las i wjechali na wrzosowiska, poszli znowu w cwał. Wkrótce Ciri i Kayleigh zaczęli zostawać w tyle, konie Łapaczy nie były w stanie dotrzymać kroku pięknym, rasowym wierzchowcom Szczurów. Ciri miała dodatkowy kłopot — na wielkim koniu ledwo sięgała stopami strzemion, a w cwale nie była w stanie dopasować puślisk. Umiała jeździć bez strzemion nie gorzej niż w strzemionach, ale wiedziała, że w tej pozycji długo nie wytrzyma galopu.