Szczęściem, po kilku minutach Giselher zwolnił tempo i powstrzymał czołówkę, pozwalając, by ona i Kayleigh dołączyli. Ciri przeszła w kłus. Skrócić puślisk nadal nie mogła, w rzemieniu brakowało dziurek. Nie zwalniając przełożyła prawą nogę nad łękiem i usiadła po damsku.
Mistle, widząc jeździecką pozycję dziewczynki, wybuchnęła śmiechem.
— Widzisz, Giselher? Nie tylko akrobatka, ale i woltyżerka! Ech, Kayleigh, skąd wytrzasnąłeś tę diablicę?
Iskra, powstrzymując swą piękną kasztankę, wciąż suchą i rwącą się do dalszego galopu, podjechała bliżej, napierając na hreczkowatego siwka Ciri. Koń zachrapał i cofnął się, podrzucając łeb. Ciri napięła wodze, odchylając się w siodle.
— Czy wiesz, dlaczego jeszcze żyjesz, kretynko? — warknęła elfka, odgarniając włosy z czoła. - Chłopek, którego miłosiernie oszczędziłaś, przedwcześnie zwolnił cyngiel, trafił konia, miast ciebie. Inaczej miałabyś bełt w plecach po lotki! Po co ty ten miecz nosisz?
— Zostaw ją, Iskra — powiedziała Mistle, obmacując mokrą od potu szyję swego wierzchowca. - Giselher, musimy zwolnić, bo zarżniemy konie! Przecież nikt nas nie ściga.
— Chcę jak najszybciej przejść Veldę — powiedział Giselher. - Za rzeką odpoczniemy. Kayleigh, jak twój koń?
— Wytrzyma. To nie dzianet, w wyścigi nie pójdzie, ale mocna bestia.
— No, to jazda.
— Zaraz — powiedziała Iskra. - A ta smarkula? Giselher obejrzał się, poprawił szkarłatną przepaskę na czole, zatrzymał wzrok na Ciri. Jego twarz, jej wyraz, przypominały trochę Kayleigha — taki sam zły grymas ust, takie same zmrużone oczy, chude, wystające żuchwy. Był jednak starszy od jasnowłosego Szczura — sinawy cień na policzkach świadczył o tym, że golił się już regularnie.
— No właśnie — powiedział szorstko. - Co z tobą, dzierlatko?
Ciri spuściła głowę.
— Pomogła mi — odezwał się Kayleigh. - Gdyby nie ona, ten parszywy Łapacz przybiłby mnie do słupa…
— We wsi — dodała Mistle — widzieli, jak uciekała z nami. Jednego chlasnęła, wątpię, żeby to przeżył. To osadnicy z Nilfgaardu. Gdy dziewczyna wpadnie im w łapy, zatłuką ją. Nie możemy jej zostawić.
Iskra parsknęła gniewnie, ale Giselher machnął ręką.
— Do Veldy — zadecydował — niech jedzie z nami. Potem się zobaczy. Dosiądź no konia jak się należy, dziewko. Jeśli odstaniesz, nie będziemy się oglądać. Pojmujesz?
Ciri skwapliwie pokiwała głową.
— Gadaj, dziewczyno. Coś ty za jedna? Skąd jesteś? Jak się nazywasz? Dlaczego jechałaś pod eskortą?
Ciri pochyliła głowę. W czasie jazdy miała dość czasu, by spróbować wymyślić jakąś historyjkę. Wymyśliła kilka. Ale herszt Szczurów nie wyglądał na takiego, który uwierzyłby w którąkolwiek.
— No — ponaglił Giselher. - Jechałaś z nami kilka godzin. Popasasz z nami, a ja jeszcze nie miałem okazji poznać brzmienia twego głosu. Jesteś niemową?
Ogień wystrzelił w górę płomieniem i snopem iskier, zalewając ruiny pasterskiej chaty falą złotego blasku. Jak gdyby posłuszny rozkazowi Giselhera, ogień oświetlił twarz przesłuchiwanej, by tym łacniej można było wykryć na niej kłamstwo i fałsz. Przecież nie mogę powiedzieć im prawdy, pomyślała Ciri z rozpaczą. To zbójcy. Bryganci. Jeśli dowiedzą się o Nilfgaardczykach, o tym, że Łapacze schwytali mnie dla nagrody, sami mogą zechcieć tę nagrodę zdobyć. Poza tym prawda jest zbyt nieprawdopodobna, by mi uwierzyli.
— Wywieźliśmy cię z osady — ciągnął wolno herszt bandy. - Zabraliśmy cię tu, do jednej z naszych kryjówek. Dostałaś jeść. Siedzisz przy naszym ogniu. Gadaj więc, kim jesteś!
— Daj jej spokój — odezwała się nagle Mistle. - Gdy patrzę na ciebie, Giselher, widzę nagle Nissira, Łapacza albo jednego z tych nilfgaardzkich skurwysynów. I czuję się jak na śledztwie, przywiązana w lochu do katowskiej ławy!
— Mistle ma rację — rzekł ten jasnowłosy, noszący półkożuszek. Ciri drgnęła, słysząc jego akcent. - Dziewczyna najwyraźniej nie chce mówić, kim jest, i ma do tego prawo. Ja, gdy do was dołączyłem, też byłem małomówny. Nie chciałem zdradzać, że byłem jednym z nilfgaardzkich skurwysynów…
— Nie pleć, Reef — machnął ręką Giselher. - Z tobą było co innego. A ty, Mistle, też przesadzasz. To nie jest żadne śledztwo. Chcę, by powiedziała, kim jest i skąd jest. Gdy się dowiem, wskażę jej drogę do domu, i tyle. Jak mam to zrobić, gdy nie wiem…
— Nic nie wiesz — Mistle odwróciła oczy. - Nawet tego, czy ona w ogóle ma dom. A ja sądzę, że nie ma. Łapacze zgarnęli ją z gościńca, bo była sama. To podobne do tych tchórzów. Jeśli każesz jej iść, gdzie ją oczy poniosą, samotna nie przeżyje w górach. Rozedrą ją wilki albo skona z głodu.
— Co więc mamy z nią uczynić? - powiedział młodzieńczym basem ten barczysty, dźgając kijem płonące głownie w ognisku. - Odstawić w pobliże jakiejś wsi?
- Świetny pomysł, Asse — zadrwiła Mistle. - Chłopków nie znasz? Im brakuje teraz rąk do pracy. Zagonią dziewczynę do pasania bydła, przetrąciwszy wprzód nogę, by nie mogła uciec. Nocami będzie traktowana jak niczyja, a więc wspólna własność. Będzie płacić za wikt i dach nad głową, wiesz jaką monetą. A na wiosnę dostanie gorączki połogowej, rodząc czyjegoś bachora w brudnym chlewie.
— Jeśli zostawimy jej konia i miecz — wycedził wolno Giselher, wciąż patrząc na Ciri — to nie chciałbym znaleźć się w skórze chłopa, który chciałby przetrącić jej nogę. Albo zrobić bachora. Widzieliście pląs, który odtańczyła w karczmie z tym Łapaczem, którego później zarąbała Mistle? On powietrze siekał; a ona tańczyła jakby nigdy nic… Ha, w samej rzeczy niewiele obchodzą mnie jej imię i ród, ale tego, gdzie nauczyła się tych sztuczek, rad bym się dowiedzieć…
— Sztuczki jej nie uratują — odezwała się nagle Iskra, do tej pory zajęta ostrzeniem miecza. - Ona umie tylko tańczyć. Żeby przetrwać, trzeba umieć zabijać, a tego ona nie potrafi.
— Chyba potrafi — wyszczerzył zęby Kayleigh. - Gdy we wsi cięła po szyi tego chłopinę, jucha poleciała na pół sążnia w górę…
— A ona na ten widok o mało nie zemdlała — parsknęła elfka.
— Bo to jeszcze dzieciak — wtrąciła Mistle. - Ja domyślam się, kim ona jest i gdzie nauczyła się sztuczek. Widywałam już takie jak ona. To tancerka lub akrobatka z jakiejś wędrownej trupy.
— A od kiedy to — parsknęła znowu Iskra — obchodzą nas tancerki i akrobatki? Psiakrew, północ się zbliża, senność mnie ogarnia. Skończmy wreszcie z tą pustą gadaniną. Trzeba się wyspać i odpocząć, by jutro o zmierzchu móc być w Kuźnicy. Tamtejszy sołtys, nie zapomnieliście chyba o tym, wydał Kayleigha Nissirom. Cała wioska powinna więc zobaczyć, jak noc przybiera czerwone oblicze. A dziewczyna? Ma konia, ma miecz. Jedno i drugie uczciwie zdobyła. Dajmy jej trochę żarcia i grosza. Za to, że uratowała Kayleigha. I niech jedzie, dokąd zechce, niech się sama troszczy o siebie…
— Dobrze — powiedziała Ciri, zaciskając usta i wstając. Zapadła cisza, przerywana tylko potrzaskiwaniem ognia. Szczury patrzyły na nią ciekawie, czekały.
— Dobrze — powtórzyła, dziwiąc się obcemu brzmieniu swego głosu. - Nie potrzebuję was, nie prosiłam się… I wcale nie chcę z wami być! Odjadę zaraz…
— A więc jednak nie jesteś niemową — stwierdził posępnie Giselher. - Potrafisz mówić i to nawet zuchwale.
— Spójrzcie na jej oczy — parsknęła Iskra. - Spójrzcie, jak trzyma głowę. Drapieżny ptaszek! Młoda sokolica!
— Chcesz odjechać — powiedział Kayleigh. - A dokąd, jeśli można wiedzieć?
— Co was to obchodzi? — krzyknęła Ciri, a oczy zapłonęły jej zielonym blaskiem. - Czy ja was pytam, dokąd wy jedziecie? Nie obchodzi mnie to! I wy mnie też nie obchodzicie! Nie jesteście mi do niczego potrzebni! Potrafię… Dam sobie radę! Sama!
— Sama? — powtórzyła Mistle, uśmiechając się dziwnie. Ciri zamilkła, opuściła głowę. Szczury milczały również.
— Jest noc — powiedział wreszcie Giselher. - Nocą się nie jeździ. Nie jeździ się samotnie, dziewczyno. Ten, kto jest sam, musi zginąć. Tam, koło koni, leżą derki i futra. Wybierz sobie coś. Noce w górach są chłodne. Co tak na mnie wytrzeszczasz te twoje zielone latarenki? Szykuj sobie legowisko i śpij. Musisz wypocząć.
Po chwili zastanowienia usłuchała. Gdy wróciła, dźwigając koc i futrzany błam, Szczury nie siedziały już dookoła ogniska. Stały półkolem, a czerwony odblask płomienia odbijał się w ich oczach.
— Jesteśmy Szczurami Pogranicza — powiedział z dumą Giselher. - Na milę wywęszymy łup. Nie boimy się pułapek. I nie ma takiej rzeczy, której byśmy nie przegryźli. Jesteśmy Szczury. Podejdź tu, dziewczyno.
Usłuchała.
— Ty nie masz nic — dodał Giselher, wręczając jej nabijany srebrem pas. - Weź więc choć to.
— Nie masz niczego i nikogo — powiedziała Mistle, z uśmiechem narzucając jej na ramiona zielony, atłasowy kabacik i wciskając do rąk mereżkowaną bluzkę.
— Nie masz nic — powiedział Kayleigh, a prezentem od niego był sztylecik w pochwie skrzącej się od drogich kamieni. - Jesteś sama.