Выбрать главу

Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem i siedziałem skulony przed zwierciadłem, otrzymując taką pociechę, jaką można mieć za pieniądze. Cokolwiek złego kryło się w mej duszy, wychodziło na wierzch, słowo po słowie, tak jak płynie słodki sok, gdy ktoś natnie kolczastą korę sękatego, odrażającego, mięsożernego drzewa znad Zatoki Sumar. Kiedy mówiłem, ogarnęło mnie urzekające światło płonących świec, które przyciągało mnie do zwierciadła, aż stopiłem się z własnym odbiciem w lustrze. Czyściciel stał się zamazanym konturem w ciemności, nierealnym, nieważnym i teraz zwracałem się bezpośrednio do boga podróżników, który wygoi rany i wyśle mnie w drogę. Wierzyłem, że tak się stanie. Nie powiem, że wyobrażałem sobie dosłownie jakieś miejsce, gdzie nasi bogowie siedzą i czekają na wezwanie, żeby nam służyć, ale naszą religię pojmowałem wtedy w sposób abstrakcyjny i metaforyczny, i w pewnym sensie wydawała mi się równie rzeczywista jak moje prawe ramię.

Strumień mych słów przestał płynąć, a czyściciel nie podjął żadnego wysiłku, by go ożywić. Wymamrotał formułkę rozgrzeszenia. Koniec oczyszczania. Przydusił płomień świeczki pomiędzy palcami i wstał, by zdjąć szaty. Ja wciąż klęczałem, słaby, drżący po oczyszczeniu, zagubiony w myślach. Czułem się czysty i odnowiony, pozbyłem się z duszy wszelkiego śmiecia i moment ten wypełniła taka wzniosłość, że ledwie byłem świadom nędzy i brudu panującego wokół mnie. Kaplica stała się czarownym miejscem, a czyściciel jaśniał boską pięknością.

— Wstawaj — powiedział, trącając mnie czubkiem sandała. — Wychodź. Ruszaj w drogę.

Jego skrzeczący głos zniweczył urok chwili. Wstałem potrząsając głową, by pozbyć się z niej owej lekkości, a czyściciel popychał mnie w stronę korytarza. Teraz już się mnie nie bał, obrzydliwy chudzielec, nawet jeśli byłem synem septarchy i mogłem go zabić i napluć na niego, to przecież powiedziałem mu o mym tchórzostwie, o zakazanej namiętności do Halum, o swej wewnętrznej nędzy i ta wiedza pomniejszyła mnie w jego oczach. Żaden człowiek dopiero co oczyszczony nie może wzbudzać szacunku ani lęku u swego czyściciela.

Kiedy opuszczałem budynek ulewa jeszcze się wzmogła. Noim z kwaśną miną siedział w wozie z czołem opartym o drążek przekładni biegów. Uniósł głowę i postukał się w nadgarstek, dając mi znać, że za długo zabawiłem w domu bożym.

— Czujesz się teraz lepiej z pustym pęcherzem? — spytał.

— Co takiego?

— To znaczy, czy miałeś tam dobre duchowe sikanie?

— Obrzydliwe określenie, Noimie.

— Człowiek gotów nawet bluźnić, gdy się wyczerpie jego cierpliwość.

Kopnął starter i potoczyliśmy się naprzód. Wkrótce dotarliśmy do starożytnych murów miasta Salli, do bramy przyozdobionej wieżyczkami znanej jako Odrzwia Glinu, która strzeżona była przez czterech ponurych, sennych wojowników w ociekających wodą uniformach. Nie zwrócili na nas żadnej uwagi. Noim przejechał przez bramę i minął znak witający nas na Wielkiej Autostradzie Salli. Miasto Salla pozostało za nami, spieszyliśmy na północ, do Glinu.

13

Wielka Autostrada Salli biegła poprzez najbogatszy okręg rolniczy, urodzajną Równinę Nandu, która każdej wiosny otrzymywała w darze górną warstwę ziemi zmytą przez rwące strumienie z pól Zachodniej Salli. W tym czasie sęp tar cha Nandu był znany dusigrosz. Wskutek jego skąpstwa drogi w kraju znalazły się w bardzo kiepskim stanie i zgodnie z żartobliwą przepowiednią Halum ledwie posuwaliśmy się w lepkim błocie. Oby jak najszybciej rozstać się z Nandem i wjechać do Północnej Salli, tam mieszały się piaski z kamienistym podłożem, a ludzie żywili się chwastami i tym, co wydobyli z morza. Wozy terenowe są niezwykłym widokiem w Północnej Salli i posępni, głodni ludzie dwukrotnie obrzucili nas kamieniami, gdyż sam nasz przejazd przez ten nieszczęsny kraj uważali za obrazę. Ale przynajmniej na drodze nie było błota.

Oddziały ojca Noima stacjonowały na samym krańcu Północnej Salli, na niższym brzegu rzeki Huish. To największa z rzek na Veladzie Borthanie. Bierze początek z setek potoczków spływających ze wschodnich zboczy gór Huishtor na północy Zachodniej Salli. Potoki te łączą się u podnóża gór w rwący strumień, szary i spieniony, wijący się w wąskim granitowym wąwozie przeciętym sześcioma skalnymi progami. Po przepłynięciu przez te kaskady na równinę aluwialną, Huish już spokojniej podąża w kierunku północno-wschodnim aż do morza, stając się na płaskim terenie coraz szerszą i szerszą, rozgałęzia się na wielkim obszarze delty, aż wreszcie wpada do oceanu ośmioma ujściami. Odcinek zachodni rzeki, gdzie Huish ma bystry prąd, stanowi granicę pomiędzy Sallą a Glinem; na wschodzie, gdzie płynie spokojnie, oddziela Glin od Krellu.

Na całej długości wielkiej rzeki nie ma ani jednego mostu, uważa się bowiem, iż nie należy fortyfikować jej brzegów jako obrony przed najeźdźcami. Wiele jednak razy w historii Salli ludzie z Glinu przeprawiali się przez Huish łodziami i wszczynali wojnę. Równie często my z Salli przeprawialiśmy się, żeby pustoszyć Glin. Stosunki sąsiedzkie Glinu z Krellem również nie układały się lepiej. Z tego powodu wzdłuż biegu Huish rozmieszczone są posterunki wojskowe, a generałowie, jak Luinn Codorit, spędzają całe życie wypatrując, czy w nadrzecznych mgłach nie pojawi się wróg.

W obozie ojca Noima przebywałem krótko. Generał nie był podobny do Noima. Był to człowiek o ciężkiej budowie ciała i o grubych rysach twarzy, którą mijające lata i życiowe zawody poryły bruzdami. Ani razu w ciągu piętnastu lat nie zanotowano poważniejszego starcia na strzeżonej przez niego granicy, przez co próżniactwo zmroziło mu duszę. Mówił mało. Klął często, na wszystko narzekał, z każdej rozmowy wycofywał się tak szybko, jak tylko mógł, pogrążając się we własnych myślach. Musiały to być myśli i marzenia o wojnie. Na pewno nie mógł patrzeć na rzekę nie życząc sobie, by zaroiła się łodziami z wojskiem Glinu. Po stronie Glinu rzekę patrolowali podobni mu ludzie, aż dziw więc, że straże graniczne choćby co parę lat nie napadały na siebie z samych nudów.

Nie działo się tam nic ciekawego. Noim odwiedzał ojca z synowskiego obowiązku, ale właściwie nie mieli sobie nic do powiedzenia, a dla mnie generał był zupełnie obcy. Powiedziałem Stirronowi, że zatrzymam się u ojca Noima do pierwszych zimowych śniegów i dotrzymałem słowa. Na szczęście nie trwało to długo, gdyż na północy wcześnie przychodzi zima. Piątego dnia mego pobytu zrobiło się biało, co zwolniło mnie od przyjętego zobowiązania.

Promy umożliwiające przeprawę przez rzekę w trzech miejscach łączą Sallę z Glinem, chyba że wybuchła wojna. Pewnego dnia o świtaniu Noim dowiózł mnie do najbliższej przeprawy, uściskaliśmy się serdecznie na pożegnanie. Powiedziałem, że prześlę mu swój adres, jak już go będę miał, w Glinie, aby mógł informować mnie, co się dzieje w Salli. Obiecał opiekować się Halum. Mówiliśmy niejasno o tym, że kiedyś znów się spotkamy we troje i być może uda im się odwiedzić mnie w przyszłym roku w Glinie, albo nawet może we troje wybierzemy się do Manneranu. Snuliśmy te plany bez większego przekonania.