Выбрать главу

18

Dom składał się z jednej dużej izby poprzedzielanej na części cienkimi zasłonami. Stumwil zawiesił nową zasłonę, dał mi słomy na legowisko — i miałem mieszkanie. Pod tym jednym dachem żyło nas siedmioro: Stumwil i ja, żona Stumwila, znużona kobieta, która wyglądała na jego matkę, i troje ich dzieci — dwóch chłopaków w wieku młodzieńczym i dziewczyna, prawie dojrzała, a także więzną siostra tej dziewczyny. Byli to pogodni, naiwni, pełni ufności ludzie. Chociaż nic o mnie nie wiedzieli, przyjęli mnie natychmiast jak członka rodziny — nieznanego wujka, który niespodziewanie wrócił z dalekiej podróży. Nie spodziewałem się nawet, że przywitają mnie tak życzliwie. Początkowo przypisywałem to jakimś ich zobowiązaniom wobec mego pracodawcy, z których się w ten sposób wywiązywali, ale nie: byli życzliwi z natury, dyskretni, niepodejrzliwi. Jadałem z nimi przy stole, siadywałem pomiędzy nimi przy ogniu, uczestniczyłem w ich grach i zabawach. Co pięć dni wieczorem Stumwil napełniał wielką balię gorącą wodą dla całej rodziny. Wchodzili do niej po dwoje lub troje. Kąpałem się z nimi, chociaż czułem zakłopotanie, kiedy dotykałem pulchnego, nagiego ciała córki Stumwilla lub jej przyjaciółki. Przypuszczam, że mógłbym mieć tę córkę albo jej więzną siostrą, gdybym tylko chciał, trzymałem się jednak od nich z daleka, bo uważałem, że takie uwiedzenie stałoby się nadużyciem gościnności. Później, kiedy lepiej poznałem wieśniaków, zrozumiałem, że właśnie moja abstynencja okazała się czymś niewłaściwym, bo dziewczyny miały już swoje lata i na pewno chciały to ze mną robić, a ja je zawiodłem. Ale pojąłem to dopiero wtedy, kiedy już opuściłem dom Stumwila. Teraz obie mają już swe własne dzieci i przypuszczam, że dawno wybaczyły mi ten brak galanterii.

Płaciłem za pomieszczenie i pomagałem w porządkach, chociaż w zimie było niewiele roboty, jedynie odgarnianie śniegu i pilnowanie ognia. Nikt z nich nie interesował się, kim jestem ani skąd przybywam. Nie stawiali mi żadnych pytań i sądzę, że żadne pytania nie przychodziły im do głowy. Również ludzie z miasteczka nie byli wścibscy, obrzucali mnie jedynie badawczymi spojrzeniami, jak każdego obcego.

Od czasu do czasu pojawiały się we wsi gazety, przechodziły z rąk do rąk, aż wszyscy je przeczytali. Wykładano je w winiarni, mieszczącej się przy wjeździe do osady. Przeglądałem je tam, były już zwykle poplamione i podarte, i starałem się poznać wydarzenia ubiegłego roku. Dowiedziałem się, że ślub mego brata odbył się zgodnie z planem, z odpowiednią królewską pompą. Jego szczupła, zatroskana twarz spoglądała na mnie z kawałka brudnego, zatłuszczonego papieru, a obok niego stała rozpromieniona panna młoda, ale nie mogłem dopatrzeć się jej rysów. Pisano też o napięciu pomiędzy Glinem a Krellem na tle prawa do połowów w spornej strefie przybrzeżnej, gdzie teraz ludzie ginęli w potyczkach granicznych. Żal mi było generała Condorita. Patrolowany przez niego odcinek leżał bowiem po drugiej stronie granicy, nieomal naprzeciw linii Krell — Glin, wskutek czego ominęła go przyjemność udziału w strzelaninie. Potwór morski, pokryty złotą łuską, dziesięciokrotnie dłuższy od człowieka, został dostrzeżony w Zatoce Sumar przez grupę rybaków z Manneranu, którzy złożyli najbardziej uroczystą przysięgę w Kamiennej Kaplicy, że nie kłamią. Pierwszy septarcha z Treish, stary krwiożerczy bandyta (o ile historie, które o nim opowiadają, są prawdziwe), abdykował i zamieszkał w domu bożym w zachodnich górach, w pobliżu Przesmyku Stroin. Służy teraz jako czyściciel pielgrzymom zdążającym do Manneranu. Takie były wiadomości. O sobie samym nie znalazłem żadnej wzmianki. Może Stirron przestał interesować się schwytaniem mnie i odprowadzeniem do Salli.

Może teraz mógłbym bezpiecznie opuścić Glin?

Chociaż bardzo pragnąłem wydostać się z tej mroźnej prowincji, gdzie moi krewni odwrócili się ode mnie, a tylko obcy okazali mi serce, to jednak powstrzymywały mnie dwie sprawy. Po pierwsze, zamierzałem pozostać u Stumwila, żeby pomóc mu w wiosennych siewach w podzięce za okazaną mi życzliwość. Po drugie, nie chciałem wyruszyć w tak niebezpieczną podróż nie oczyszczony, aby jeśli przytrafi mi się jakiś nieszczęśliwy wypadek, duch mój nie poszedł do bogów pełen trucizny. Wioska Klaek nie miała własnego czyściciela, mieszkańcy mogli uzyskać pociechę od czyścicieli wędrujących po kraju. W zimie pokazywali się oni rzadko, dlatego nie poddałem się oczyszczeniu od zeszłego lata, kiedy przedstawiciel tego zawodu odwiedził obóz drwali. A czułem potrzebę.

Spadły ostatnie zimowe śniegi, świat wyglądał jak zaczarowany, każdą gałązkę otulało jakby białe futerko. Natychmiast po tym przyszła odwilż. Klaek otoczył ocean błota. Taką błotnistą, śliską drogą przyjechał do nas rozklekotanym samochodem pewien czyściciel i otworzył swój zakład w jakiejś starej szopie. Interes szedł dobrze. Poszedłem do niego piątego dnia po jego przybyciu, kiedy kolejki były już krótsze. Przez dwie godziny zrzucałem ciężary z duszy, nie oszczędziłem mu niczego, ani prawdy o tym, kim jestem, ani mojej nowej wywrotowej filozofii o monarchii, ani zwykłych małych grzechów powodowanych żądzą i pychą. Było to najwyraźniej więcej, niż spodziewał się usłyszeć ludowy czyściciel, zaczął sapać i pocić się, kiedy wylewałem swoje brudy, a na końcu drżał tak samo jak ja i prawie nie mógł wydobyć z siebie głosu. Zastanawiałem się, dokąd chodzą czyściciele, żeby pozbyć się wszystkich grzechów i smutków, którymi obarczają ich klienci. Nie wolno im rozmawiać ze zwykłymi ludźmi o czymkolwiek, czego dowiedzieli się w konfesjonale. Czy wobec tego mają czyścicieli, sługi sług, którym mogą zwierzyć to, o czym nie wolno im nikomu wspomnieć?

Duszę miałem już oczyszczoną i teraz musiałem tylko czekać na czas siewów. Okres dojrzewania roślin w Glinie jest krótki. Nasiona wsiewa się do ziemi, zanim całkiem ustąpi zima, żeby wykorzystać każdy promień wiosennego słońca. Stumwil czekał, by nabrać pewności, że po tej odwilży nie przyjdzie ostatnia zamieć śnieżna i wtedy, gdy ziemia była jeszcze trzęsawiskiem, wyszedł wraz z rodziną na pola, żeby siać ziarno chlebowe, korzenne żyto i niebieskie dynie.

Panował zwyczaj, że do siewu wychodziło się nago. Pierwszego ranka, patrząc z chaty Stumwila, ujrzałem sąsiadów idących nago ze wszystkich stron na zorane poła — dzieci i rodzice, i dziadkowie całkowicie rozebrani z workami ziarna przewieszonymi przez ramię — procesja krzywych kolan, obwisłych brzuchów, wyschniętych piersi, pomarszczonych pośladków, uświetniona tu i tam gładkimi, silnymi ciałami młodych. Myślałem, że śnię na jawie, ale ujrzałem Stumwila, jego żonę i córkę już rozebranych i wzywających mnie, żebym zrobił to samo. Wzięli swoje worki i opuścili chatę. Obaj synowie pobiegli za nimi pozostawiając mnie z siostrą więzną córki Stumwila, która zaspała i dopiero się zjawiła. Ściągnęła również odzienie, miała gibką, zgrabną figurę, małe piersi z ciemnymi brodawkami i smukłe, dobrze umięśnione uda. Ja też rozebrałem się i spytałem ją: — Dlaczego wychodzi się na dwór nago, skoro jest tak zimno?