Выбрать главу

— Chodząc po błocie, łatwo się pośliznąć — wyjaśniła — a łatwiej umyć skórę niż uprać ubranie.

Była to prawda. Siewy wyglądały jak komiczna sztuka w teatrze. Wieśniacy, co parę kroków, ślizgali się i przewracali w zdradliwym mule, upadali na bok albo na tyłek i wstawali wysmarowani na brązowo. Uchwycenie worka wymagało dużej sztuki, aby padając nie rozsypać cennego ziarna. Przewracałem się jak i inni, ale szybko opanowałem sztukę bezbolesnego upadku i nawet odczuwałem pewna zmysłową przyjemność w zetknięciu ze śliskim błotem. I tak szliśmy naprzód chwiejnym krokiem, potykając się i ochlapując błotnistą mazią, śmialiśmy się i śpiewaliśmy wciskając ziarna w zimną miękką ziemię, a niejedno z nas już w ciągu paru minut pokryte było od góry do dołu brązowoczarną skorupą. Wychodząc trząsłem się z zimna, ale rozgrzałem się wkrótce, niezgrabnie stawiając nogi i pękając ze śmiechu, a kiedy skończył się dzień pracy, stanęliśmy bezwstydnie nadzy przed chatą Stumwila i oblewaliśmy się wiadrami wody, żeby zmyć brud. Wtedy wydawało mi się rozsądne, że wieśniacy wolą raczej pobrudzić ciało niż odzież, ale okazało się, że to wyjaśnienie nie było słuszne. Dowiedziałem się później od Stumwila, ze nagość łączyła się z nakazami religijnymi, miała wyrażać pokorę wobec bogów urodzaju i nic ponad to.

Siewy trwały przez osiem dni. Dziewiątego dnia, życząc Stumwilowi i jego rodzinie obfitych żniw, opuściłem wioskę Klaek i rozpocząłem podróż na wybrzeże.

19

Pierwszego dnia zabrał mnie na wschód swoim gospodarskim wozem sąsiad Stumwila. Drugiego dnia prawie cały czas maszerowałem, trzeciego i czwartego prosiłem, żeby mnie ktoś podwiózł, a piątego i szóstego znów szedłem na piechotę. Powietrze było zimne, ale już pachniało wiosną, rozwijały się pąki i powracały ptaki. Ominąłem miasto Glain, bo tam mogło być niebezpiecznie i bez żadnych godnych uwagi wydarzeń podążyłem do Biumaru, głównego portu morskiego Glinu i drugiego miasta najgęściej zaludnionego.

Biumar ładniejszy był niż Glain, choć trudno go nazwać pięknym: szare, stłoczone domy zbyt dużego miasta, wznoszące się nad szarym, groźnym oceanem. Od razu pierwszego dnia dowiedziałem się, że wszystkie przewozy pasażerskie pomiędzy Glinem i południowymi prowincjami zostały przed trzema obrotami księżyca zawieszone ze względu na groźbę napadów piratów, którzy mieli swoje bazy w Krellu, a Krell i Glin były akurat w stanie nie wypowiedzianej wojny. Jedyna droga do Manneranu wiodła przez Sallę, ale wolałem ją raczej ominąć. Posiadałem środki finansowe, znalazłem więc sobie pokój w tawernie koło doków i przez parę dni nasłuchiwałem, o czym gadają marynarze. Podróże pasażerskie mogły zostać zawieszone, ale nie przewozy handlowe, jak to odkryłem, ponieważ od nich zależał dobrobyt Glinu. Konwoje statków handlowych, uzbrojonych w ciężkie armaty, wypływały w ustalonych terminach. Kulejący marynarz, który zatrzymał się w tej samej tawernie, powiedział mi, kiedy niebieskie wino dobrze mu już zaszumiało w głowie, że taki konwój handlowy wyruszy w ciągu tygodnia i że on ma na jednym ze statków swoją koję. Rozważałem, czy nie poczęstować go narkotykiem w wigilię odjazdu i podszyć się pod niego, tak jak to się dzieje w pirackich opowieściach dla dzieci. Nasunął mi się jednak o wiele mniej romantyczny sposób: odkupiłem od niego kartę zaokrętowania. Suma, jaką mu zaofiarowałem, przewyższała to, co mógłby zarobić żeglując do Manneranu i z powrotem, ucieszył się więc, wziął pieniądze i zgodził się, żebym popłynął zamiast niego. Spędziliśmy długą pijacką noc, rozmawiając o obowiązkach, jakie trzeba pełnić na statku, bo nic się nie znałem na sztuce żeglowania. Kiedy nadszedł ranek, okazało się, że żadnej wiedzy nie zdobyłem, a tylko dowiedziałem się, jak udawać, że mam jakieś kwalifikacje.

Bez przeszkód wszedłem na pokład statku, powolnego żaglowca załadowanego wszelkimi towarami z Glinu. Moje papiery sprawdzono powierzchownie, odszukałem wyznaczoną mi kajutę, rozgościłem się i zameldowałem do służby. W ciągu pierwszych paru dni, blisko połowę zleconych mi robót udało mi się jakoś wykonać, trochę naśladując innych, trochę eksperymentując, resztę partaczyłem, i wkrótce moi towarzysze marynarze przekonali się, że jestem niedorajdą, ale wiedzę tę zatrzymali dla siebie, nic nie mówiąc oficerom. W niższych klasach społecznych przeważa poczucie lojalności. Raz jeszcze przekonałem się, że moja niechlubna ocena rodzaju ludzkiego ukształtowała się w czasie chłopięcych lat spędzonych wśród arystokracji. Ci marynarze, jak drwale, albo rolnicy, żywili wobec siebie uczucia wspólnoty i przyjaźni, czego nigdy nie spotykałem u tych, co ściśle przestrzegali Przymierza. Wykonywali za mnie te roboty, z którymi nie mogłem sobie dać rady, a ja pomagałem im w tym, co leżało w zakresie mych umiejętności i wszystko szło dobrze. Szorowałem pokłady, czyściłem filtry i przez długie godziny czuwałem przy działach na wypadek ataku piratów, zwłaszcza u wybrzeży Krellu. Szczęśliwie jednak obyło się bez takich incydentów i pożeglowaliśmy dalej, wzdłuż brzegów Salli, które już zazieleniła wiosna.

Pierwszym portem, do którego zawinęliśmy, był Cofalon, główny morski port Salli, gdzie przez pięć dni mieliśmy sprzedawać i kupować. Zaniepokoiło mnie to, gdyż nie spodziewałem się postoju w żadnym porcie ojczystym. Pomyślałem najpierw, żeby udawać chorego i przez cały czas pobytu w Cofalonie ukrywać się pod pokładem. Potem jednak odrzuciłem ten plan jako tchórzliwy. Powiedziałem sobie, że mężczyzna powinien wystawiać się na próby i ryzyko, jeśli chce uszanować swoją męskość. Poszedłem więc śmiało do miasta wraz z kamratami pić wino i zadawać się z dziewkami, mając nadzieję, iż czas odmienił moją twarz i że nikt nie rozpozna zaginionego brata władcy Stirrona w ordynarnym marynarskim ubraniu i w takim miejscu. I udało się: przez pięć dni nie wydarzyło się nic niepokojącego. Z gazet i przypadkowych rozmów dowiedziałem się wiele o wydarzeniach, jakie zaszły w Salli w ciągu mej półtorarocznej nieobecności. Stirrona, jak wywnioskowałem, uważano powszechnie za dobrego władcę. Przeprowadził swą prowincję przez ciężką zimę i klęskę głodu dzięki nabyciu na korzystnych warunkach nadwyżek żywnościowych z Manneranu. Zostały obniżone podatki. Ludzie byli zadowoleni. Żona Stirrona powiła syna, Jaśnie Panicza Dariva, który teraz był dziedzicem septarchy, a następny syn już w drodze. Jeśli chodzi o Jaśnie Panicza Kinnalla, brata septarchy, to nic o nim nie mówiono. Został zapomniany, jakby nigdy nie istniał.

Przybijaliśmy jeszcze do brzegu tu i tam, parę razy w południowej Salli, parę razy w północnym Manneranie. W przewidywanym czasie przypłynęliśmy do wielkiego morskiego portu, położonego w południowo-wschodnim rogu naszego kontynentu, do świętego miasta Manneranu, stolicy prowincji, która nosiła tę samą nazwę. To tu, w Manneranie, zaczęło się od nowa moje życie.

20

Prowincja Manneran cieszyła się życzliwością bogów. Powietrze było tu łagodne i przez cały rok przesycone zapachami kwiatów. Zima nie sięgała tak daleko na południe i Mannerańczycy, kiedy chcieli zobaczyć śnieg, wyjeżdżali jako turyści w góry Huishtor i ze zdumieniem patrzyli na okrywający wszystko dziwny, zimny, biały płaszcz. Ciepłe morze, z którym Manneran graniczy na wschodzie i południu, dostarcza dość żywności, by wyżywić pół kontynentu, a na południowym zachodzie rozciąga się równie bogata Zatoka Sumar. Klęska wojny rzadko dotyka Manneran, który niby tarczą osłonięty jest górami i wodą przed ludźmi z zachodnich krajów, a od sąsiada z północy oddzielony rwącą rzeką Woyn. Od czasu do czasu podejmowaliśmy wysiłki, żeby najechać na Manneran od strony morza, ale właściwie nigdy nie byliśmy przekonani, że nam się to uda. I rzeczywiście nie udawało się. Kiedy Salla na serio przystępuje do wojny, wrogiem jest zawsze Glin.