Szczęśliwy zbieg okoliczności zaoszczędził mi tych kłopotów. Podjechała elegancka, czarna limuzyna, jakiej zwykle używa najwyższa arystokracja i wysiadł z niej Segvord Helalam, Najwyższy Sędzia Portowego Urzędu Administracyjno-Sądowniczego w Manneranie. W tym czasie znajdował się u szczytu kariery i nosił się z iście królewską godnością. Był to mężczyzna niski, ale dobrze zbudowany, z kształtną głową, rumianą twarzą, grzywą białych włosów, o wyglądzie silnym i zdecydowanym. Oczy jego, intensywnie niebieskie, zdolne były rzucać błyskawice, nos miał zakrzywiony. Te cechy, mogące świadczyć o okrucieństwie, pokrywał jednak miły, ciepły uśmiech. W Manneranie cieszył się opinią człowieka mądrego i powściągliwego. Natychmiast podszedłem do niego z radosnym okrzykiem: — Ojcze więźny! — odwrócił się i spojrzał na mnie zdumiony, a dwóch rosłych, młodych ludzi, którzy mu towarzyszyli, stanęło pomiędzy nim i mną, jakby uważali, że jestem jakimś zamachowcem.
— Twoja przyboczna straż niepotrzebnie się niepokoi — powiedziałem. — Czy nie poznajesz Kinnalla z Salli?
— Jaśnie Panicz Kinnall zmarł ubiegłego roku — odparł Segvord bez namysłu.
— Bolesna to wiadomość dla samego Kinnalla — oświadczyłem. Wyprostowałem się na całą wysokość i po raz pierwszy od chwili żałosnego opuszczenia Glainu przybrałem książęcą postawą. Z taką furią postąpiłem ku gorylom Najwyższego Sędziego, że aż przygięli się do ziemi i odstąpili na bok. Segvord spojrzał na mnie uważnie. Ostatni raz widział mnie na koronacji mego brata. Dwa lata upłynęły od tamtej chwili i opadła ze mnie cała dziecięca miękkość. Po roku pracy przy wyrębie lasu okrzepłem i zmężniałem, zima spędzona wśród wieśniaków zahartowała mnie, a ze statku zszedłem brudny, nieuczesany i ze zmierzwioną brodą. Wzrok Segvorda przenikał stopniowo to, co się na mnie nawarstwiło, aż wreszcie przeniknął moją tożsamość. Wtedy rzucił się do mnie i uścisnął z taką siłą, że o mało nie zwalił mnie z nóg. Wykrzykiwał moje imię, a ja jego. Potem otwarto bramę i weszliśmy do środka. Oczom mym ukazała się wyniosła, kremowego koloru rezydencja, cel moich wszystkich trudów i wędrówek.
22
Zaprowadzono mnie do pięknej komanty i powiedziano, że będę tu mieszkał. Weszły dwie młode służące, rozebrały mnie z przepoconego marynarskiego odzienia i poprowadziły, chichocząc cały czas, do wielkiej, wykładanej kafelkami wanny, wykąpały, wyperfumowały, podcięły mi włosy i brodę, pozwoliły, żebym je pościskał i poszczypał. Przyniosły mi odzienie z doskonałej tkaniny, jakiej nie nosiłem od czasów królewskich, czystej, białej, miękkiej i chłodnej. Dano mi też klejnoty, pierścień — o czym dowiedziałem się później — ze srebrną płytką z podłogi Kamiennej Kaplicy i mieniący się wiatr z kryształowego drzewa z krainy Treish na skórzanym rzemyku. Wreszcie, po wielu godzinach pucowania, zostałem dopuszczony przed oblicze Najwyższego Sędziego. Segvord przyjął mnie w komnacie, którą nazywał swoim gabinetem. W istocie była to ogromna sala godna pałacu septarchy, siadywał tam na tronie, jak jakiś władca. Przypominam sobie, że rozdrażniła mnie ta pretensjonalność, gdyż nie tylko nie płynęła w nim krew królewska, ale pochodził z niższej arystokracji Manneranu i nie zajmował żadnej pozycji, dopóki nie został powołany na to wysokie stanowisko, które postawiło go na drodze do sławy i bogactwa.
Spytałem natychmiast o mą więzną siostrę Halum.
— Ma się dobrze — odparł — chociaż duszę jej okrył smutek z powodu pogłosek o twej śmierci.
— Gdzie ona teraz przebywa?
— Wyjechała na odpoczynek na wyspę w Zatoce Sumar, gdzie mamy drugi dom.
Wstrząsnął mną zimny dreszcz. — Wyszła za mąż?
— Ku ubolewaniu wszystkich, którzy ją kochają, nie wyszła.
— Ma chyba jednak kogoś?
— Nie — oznajmił Segvord. — Wydaje się, iż woli żyć w czystości. Oczywiście jest jeszcze bardzo młoda. Kiedy wróci, Kinnallu, może byś z nią porozmawiał i zwrócił jej uwagę, że powinna pomyśleć o zamążpójściu, bo teraz mogłaby złapać doskonałą partię, a za parę lat będą do wzięcia już następne młode panny.
— Kiedy powróci z tej wyspy?
— Lada dzień — powiedział Najwyższy Sędzia. — Jakże będzie zdumiona, gdy cię tu spotka!
Spytałem go o te pogłoski na temat mej śmierci. Odparł, że dwa lata temu zaczęto mówić, że oszalałem i ze samotny, bezradny powędrowałem do Glinu. Segvord uśmiechnął się, jakby chciał mi dać do zrozumienia, iż doskonale wie, czemu opuściłem Sallę i że moje motywy wcale nie wskazywały na chorobę umysłową. — Potem — ciągnął dalej — doniesiono nam, że Stirron wysłał swych agentów do Glinu, aby odnaleźli cię i sprowadzili z powrotem, by cię poddać leczeniu. Halum ogromnie obawiała się o twe bezpieczeństwo. I wreszcie, ubiegłego lata, któryś z ministrów twego brata ogłosił, że włóczyłeś się gdzieś w górach Huishtor w środku zimy i zginąłeś podczas śnieżycy.
— Oczywiście ciało panicza Kinnalla nie zostało odnalezione w czasie ciepłych miesięcy ubiegłego roku i pozostawiono je, by zczezło gdzieś w górach, zamiast sprowadzić do Salli i godnie pochować.
— O odnalezieniu ciała nie podano żadnych wiadomości.
— A więc najwyraźniej — powiedziałem — ciało panicza Kinnalla zbudziło się wiosną i powędrowało na południe, aż stanęło na progu domu Najwyższego Sędziego Portu Manneranu.
Segvord roześmiał się: — Duch w ludzkim ciele!
— I do tego bardzo zmęczony.
— Jak ci się żyło w Glinie?
— Zimno i źle pod wieloma względami — odparłem. Opowiedziałem mu, jak niegrzecznie potraktowali mnie krewni mej matki, o pobycie w górach i o wszystkim innym. Gdy to usłyszał, chciał wiedzieć, jakie mam plany tutaj, w Manneranie. Odpowiedziałem, że nie mam innych planów, jak tylko znaleźć jakieś uczciwe przedsiębiorstwo, dobrze pracować, ustatkować się i ożenić. Salla bowiem jest dla mnie zamknięta, a Glin niczym nie nęci. Segvord przytaknął z powagą. Powiedział, że ma w tej chwili wolne stanowisko urzędnicze w swym biurze. Praca mało płatna, nie przynosząca wielkiego zaszczytu i właściwie jest niedorzecznością proponować ją księciu Salli, ale w zasadzie to zajęcie nie jest takie złe. Daje możliwość awansu i mógłbym zarobić na utrzymanie, zanim przystosuję się do sposobu życia Mannerańczyków. Sam myślałem o czymś takim, powiedziałem więc natychmiast, że chętnie objąłbym tę posadę. Wcale nie zwracam uwagi na swą królewską krew, a zresztą wszystko to już mam poza sobą, już z tym skończyłem, nie mówiąc o tym, że to przecież tylko urojenia. — To, czym ktoś stanie się tutaj — oświadczyłem trzeźwo — będzie wyłącznie jego zasługą. Okoliczności, stanowiska czy wpływy, nie mają tu nic do rzeczy. Było to, oczywiście, tylko ględzenie: zamiast kupczyć swym wysokim urodzeniem, chciałem zbić kapitał na tym, iż jestem więźnym bratem córki Najwyższego Sędziego Portowego Urzędu Administracyjno-Sądowniczego. Zawdzięczałem to właśnie swemu dobremu urodzeniu, jakże więc można tu mówić o jakiejkolwiek zasłudze?
23
Poszukiwacze podchodzą ku mnie coraz bliżej. Wczoraj, podczas długiej przechadzki po tej części Wypalonej Niziny, odkryłem, trochę na południe stąd, świeże ślady wozu terenowego, dobrze widoczne na suchym, czerwonym piasku. A dziś rano, kiedy spacerowałem tam, gdzie gromadzą się rogorły — może zaprowadził mnie tam impuls samobójczy? — usłyszałem w górze warkot, spojrzałem w niebo i dostrzegłem przelatujący wojskowy samolot z Salli. Nieczęsto widuje się tutaj pojazdy powietrzne. Zniżył się gwałtownie, jak spadający rogorzeł, począł krążyć, ale ja skuliłem się w jamie pod jakimś pagórkiem i myślę, że mnie nie zauważył.