Выбрать главу

— Boga przebaczenia.

Dotknął kontaktu. Same świece były za mało uroczyste dla Jidda. Bursztynowe światło przebaczenia wychodzące , Z jakiegoś ukrytego gazowego zasilacza wypełniło komnatę. Jidd skierował moją uwagę na lustro i polecił mi wpatrywać się w moją twarz, oczy w oczy. Patrzały na mnie oczy kogoś obcego. Kropelki potu występowały mi na policzkach i spływały ku brodzie. “Kocham cię” powiedziałem/ bezgłośnie do nieznajomej twarzy w lustrze. Miłość do innych zaczyna się od miłości własnej. Kaplica przygniatała mnie swoim ciężarem, bałem się strasznie, że zmiażdży mnie jej kamienny strop. Jidd wygłaszał wstępną formułę. Nie było w niej nic o miłości. Nakazał mi, bym otworzył przed nim swą duszę.

Jąkałem się. Język stawał mi kołkiem w gardle. Ogarniały mnie mdłości. Dusiłem się. Schyliłem głowę i przywarłem nią do zimnej posadzki. Jidd dotknął mego ramienia i mamrotał pocieszające formułki, aż wreszcie nieco się uspokoiłem. Rozpoczęliśmy rytualne czynności po raz drugi. Teraz już wstęp poszedł gładko, a kiedy kazał mi mówić, zacząłem recytować, jakbym wypowiadał tekst napisany dla mnie przez kogoś innego. “W ubiegłych dniach mówiący udał się wraz z drugą osobą w miejsce odosobnione i tam podzieliliśmy się pewnym narkotykiem z Sumary Borthanu, który otwiera duszę. Obnażaliśmy się wobec siebie i teraz mówiący odczuwa wyrzuty sumienia wskutek popełnionego grzechu i pragnie uzyskać przebaczenie.”

Jidd ciężko dyszał, choć nie tak łatwo wprowadzić czyściciela w zdumienie. To dyszenie omal nie sparaliżowało mojej woli wyznania win, Jidd jednak odzyskał panowanie nad sobą i łagodnymi słowami zachęcał mnie do dalszej spowiedzi. Po paru chwilach moje szczęki nieco rozluźniły się i mogłem wszystko wygadać. O swoich pierwszych rozmowach ze Schweizem (nie wymawiałem jego nazwiska, bo chociaż ufałem, że Jidd zachowa tajemnicę oczyszczenia, nie widziałem dla siebie żadnej duchowej korzyści w ujawnieniu wobec kogokolwiek nazwiska wspólnika w grzechu. O zażyciu narkotyku w domku myśliwskim. O sensacjach wywołanych narkotykiem. O odkryciu duszy Schweiza. O jego zagłębieniu się w moją duszę. O rozpalaniu się uczucia między nami, w miarę jak zacieśniał się związek duchowy. O oderwaniu się od Przymierza w czasie, kiedy pozostawałem pod działaniem narkotyku. O nagłym dojściu do przekonania, że wyparcie się własnej osobowości, które u nas obowiązuje, to katastrofalny błąd i że powinniśmy raczej wyrzec się samotności i próbować wznosić mosty nad przepaścią, która oddziela nas od drugich, nie zaś chlubić się izolacją. Wyznałem także, iż do zażycia narkotyku skłoniła mnie myśl o ewentualnej możliwości sięgnięcia w głąb duszy Halum. Moja tęsknota za siostrą więzną nie stanowiła dla Jidda żadnej nowości. Potem mówiłem o zaburzeniach, jakie odczuwałem po wyjściu z narkotycznego transu, o poczuciu winy, o wstydzie, wątpliwościach. Wreszcie zamilkłem. Przede mną, jak połyskująca w mroku blada kula, zawisły moje złe uczynki, widoczne i dotykalne. Już przez to, że je ujawniłem, czułem się czyściejszy. Pragnąłem powrócić do Przymierza. Chciałem obmyć się z brudu samo-obnażania. Postanowiłem odbyć pokutę i prowadzić uczciwe życie. Ogromnie mi zależało, żeby zostać uzdrowionym. Błagałem o rozgrzeszenie i przywrócenie do społeczności. Nie byłem jednak w stanie odczuć obecności boga. Patrząc w zwierciadło, widziałem tylko swoją własną twarz, wychudzoną i pożółkłą, ze zmierzwioną brodą. Kiedy Jidd zaczął recytować formułę absolucji, jego słowa nie były zdolne podźwignąć mej duszy. Utraciłem wiarę. Uderzyła mnie kryjąca się w tym ironia: Schweiz zazdroszczący mi wiary, poszukujący przy pomocy narkotyku możliwości zrozumienia tajemnicy uległości wobec ponadnaturalnych mocy, pozbawił mnie dostępu do mych bogów. Klęczałem twardymi kolanami na twardej podłodze, wypowiadałem jakieś frazesy i równocześnie życzyłem sobie, żeby Jidd mógł razem ze mną zażyć narkotyk, żeby mogła zaistnieć między nami prawdziwa komunia. Wiedziałem, że jestem zgubiony.

— Niech pokój bogów będzie z tobą — powiedział Jidd.

— Pokój bogów jest nad klęczącym.

— Nie szukaj nigdy więcej fałszywej pomocy i zachowaj Własne ja dla siebie samego, inne bowiem ścieżki prowadzą Jedynie do wstydu i zepsucia.

— Klęczący nie będzie już szukał innych ścieżek.

— Masz więzną siostrę i więźnego brata, masz czyściciela, masz miłosierdzie boże. Nic więcej ci nie potrzeba. — Mówiący nie potrzebuje nic więcej.

— Idź więc w pokoju.

Poszedłem, ale bez spokoju, oczyszczenie okazało się bezduszne, bezsensowne i nic nie znaczące. Jidd nie zdołał pojednać mnie z Przymierzem, ukazał mi jedynie stopień oddalenia się. Chociaż samo oczyszczanie nie poruszyło mną, to jednak wyszedłem z Kamiennej Kaplicy w jakiś sposób uwolniony od winy. Nie żałowałem już swego samoobnażenia. Być może był to szczątkowy efekt oczyszczenia, odwrócenie celu mego pójścia do Jidda, nie starałem się jednak głębiej tego analizować. Zadowolony byłem, że wróciłem do siebie i że mogę swobodnie myśleć. Moja przemiana w tym momencie była całkowita. Schweiz zabrał mi moją wiarę, ale na to miejsce dał mi inną.

38

Tego popołudnia wyniknął pewien problem, dotyczący statku z Threish i fałszywych wykazów frachtowych o załadunku, udałem się przeto do portu, żeby sprawdzić fakty. Tam przypadkiem natknąłem się na Schweiza. Od chwili, kiedy rozstaliśmy się parę dni temu, ogromnie bałem się, że go znów spotkam. Jak bowiem spojrzeć w oczy człowiekowi, który przemknął całe moje wnętrze. Tylko trzymając się z dala od niego mógłbym w końcu wytłumaczyć sobie, że w rzeczywistości, nie zrobiłem tego, co wspólnie popełniliśmy. Ale wtedy ujrzałem go z bliska na molo. Trzymał plik faktur w jednej ręce, a drugą wymachiwał wściekle przed jakimś kupcem o załzawionych oczach w stroju z Glinu. Ku swemu zdziwieniu, nie odczułem bynajmniej tego zakłopotania, jakiego oczekiwałem, raczej serdeczną przyjemność, że go widzę. Podszedłem do niego. Poklepał mnie po ramieniu, ja uczyniłem to samo.

— Wyglądasz teraz o wiele lepiej — powiedział.

— Zaiste.

— Pozwól, niech skończę z tym łajdakiem i wypijemy butelkę złotego, co?

— Bardzo chętnie — odpowiedziałem. Po godzinie, siedzieliśmy w portowej knajpce. Odezwałem się: — Kiedy możemy pojechać do Sumary Borthanu?

39

Podróż na południowy kontynent odbywała się jakby we śnie. Ani razu nie zadałem sobie pytania, czy to rozsądne przedsiębrać taką podróż, nie zastanowiłem się też, czy istnieje konieczność, abym uczestniczył w niej osobiście. Mogłem pozwolić Schweizowi, żeby pojechał sam po ten narkotyk, albo najął kogoś i wysłał w naszym imieniu. Zabrałem się po prostu do przygotowania wyjazdu.

Pomiędzy Veladą Borthanem a Sumarą Borthanem nie kursują regularnie statki handlowe. Ten, kto chce odbyć podróż na południowy kontynent, musi wynająć statek czarterowy. Uczyniłem tak, wykorzystując środki, jakimi dysponuje Najwyższy Sędzia: przez pośredników i podstawione osoby. Statek, który wybrałem, nie należał do floty man-nerańskiej, nie chciałem bowiem by mnie rozpoznano, gdy będziemy odpływać. Frachtowiec należał do zachodniej prowincji Velis, w porcie mannerańskim został unieruchomiony wskutek toczącego się procesu sądowego, dotyczącego tytułu prawnego do statku. Kapitan i załoga rozgoryczeni przymusową bezczynnością, wystosowali już protest do władz sądowniczo-administracyjnych. Sędzia Najwyższy nie miał niestety jurysdykcji nad sądami w Velis i trzeba było czekać, aż sprawa się wyjaśni. Wiedząc o tym, wydałem dekret w imieniu Najwyższego Sędziego, który zezwalał pechowej załodze na wynajmowanie statku w celu odbywania podróży pomiędzy Rzeką Woyn a wschodnim brzegiem Zatoki Sumar, co oznaczało możliwość dopłynięcia do każdej przystani prowincji Manneranu; dodałem też, że kapitan może wynająć się również w rejs do północnego brzegu Sumary Borthanu. Bez wątpienia, ta ostatnia klauzula zdumiała go niepomiernie, a jeszcze bardziej to, że w parę dni później zjawili się u niego moi agenci z pytaniem, czy może odbyć podróż do tego właśnie miejsca.