51
W tamtych tygodniach podjąłem wiele podróży badawczych do nieznanych krajów. Przyjaciele, obcy ludzie, przypadkowi znajomi, kochanka — oto moi towarzysze w tych dziwnych podróżach. We wczesnej fazie czasu mych przemian nie powiedziałem Halum ani słowa o narkotyku. Zażyć go wraz z nią to był mój pierwotny cel, to właśnie dlatego podniosłem go do ust. Bałem się jednak przystąpić z tym do niej. I nie było to tchórzostwo, lecz prześladowcza myśclass="underline" a nuż, poznawszy mnie dobrze, przestanie mnie kochać?
52
Kilka razy byłem już blisko, by podjąć z nią ten temat. Powstrzymywałem się. Nie śmiałem zbliżyć się do niej. Jeśli chcesz, możesz ocenić mą szczerość poprzez moje wahanie. Jak czyste, mógłbyś zapytać, jest to moje nowe credo otwarcia, skoro uznałem, iż nie może ono dotyczyć mojej więźnej siostry? Otóż wcale nie upieram się, że moje myślenie było wtedy logiczne. Wyzwolenie się z tabu dotyczącego samo-obnażania się było moją świadomą decyzją, nie nastąpiło w drodze naturalnej ewolucji — i musiałem ustawicznie walczyć przeciwko starym nawykom przestrzegania zwyczajowego prawa. Chociaż w rozmowach ze Schweizem i innymi osobami, z którymi razem przyjmowałem narkotyk, mówiłem “ja” i “mnie”, to jednak nigdy nie czułem się swobodnie. Wciąż krępowały mnie resztki zerwanych więzów. Patrzałem na Halum i wiedziałem, że ją kocham, i mówiłem sobie, że jedyna droga do spełnienia tej miłości wiedzie poprzez połączenie naszych dusz i że dysponuję proszkiem, który mógłby nas połączyć. Ale nie śmiałem. Nie miałem odwagi, by to uczynić.
53
Dwunastą osobą, z którą podzieliłem sumarański narkotyk, był mój więźny brat Noim. Przybył na tydzień do Manneranu jako mój gość. Nadeszła zima, w Glinie padał śnieg, więc mieszkańców północy nie trzeba było długo namawiać, żeby zawitali do naszej ciepłej prowincji. Noima nie widziałem od ubiegłego lata, kiedy to polowaliśmy razem w górach Huishtor. W zeszłym roku jakby oddaliliśmy się od siebie, w pewnym sensie miejsce Noima w moim życiu zajął Schweiz i już nie odczuwałem takiej jak kiedyś potrzeby obecności więźnego brata.
Noim był obecnie bogatym właścicielem ziemskim w Sal-li, odziedziczył bowiem majątki rodziny Condoritów, jak również krewnych swej żony. W wieku męskim stał się pulchny, chociaż nie otyły i ani jego dowcip ani spryt nie utonęły w pokładach tłuszczu. Skórę miał ciemną, nieskazitelnie gładką, jakby posmarowaną oliwą, wargi pełne, okrągłe szydercze oczy, na twarzy wyraz samozadowolenia. Mało co zdołało ujść jego uwagi. Po przybyciu do mego domu przyglądał mi się wnikliwie, jakby chciał policzyć moje zęby i wszystkie zmarszczki wokół oczu. Po zwyczajowych braterskich powitaniach, po wręczeniu mi podarku od siebie i od Stirrona, gdy już podpisaliśmy kontrakt między gościem a gospodarzem, Noim odezwał się niespodziewanie:
— Masz jakiś kłopot, Kinnallu?
— Czemu o to pytasz?
— Zaostrzyły ci się rysy twarzy. Schudłeś. Usta… masz skrzywione, co świadczy o wewnętrznym napięciu. Wokół oczu widać czerwone obwódki, uciekasz wzrokiem w bok. Stało się coś złego?
— Były to najszczęśliwsze miesiące w życiu mówiącego — powiedziałem być może zbyt gwałtownie.
Noim zignorował moje zaprzeczenie. — Masz jakieś problemy z Loimel?
— Każde z nas chodzi w swoją stronę.
— A więc trudności z pracą w Urzędzie?
— Proszę, Noim, zechciej uwierzyć, że…
— Na twojej twarzy malują się zmiany — oświadczył. — Nie zaprzeczysz, że coś zmieniło się w twoim życiu.
— A gdyby nawet?
— Zmiany na gorsze?
— Mówiący nie jest tego zdania.
— Dajesz wymijające odpowiedzi, Kinnallu. Ale pomyśl, po co ma się więźnego brata, jeśli nie po to, by podzielić się z nim swymi kłopotami.
— Nie ma żadnych kłopotów — upierałem się.
— Doskonale. — I wreszcie porzucił ten temat. Widziałem jednak, że obserwował mnie przez cały wieczór, a potem, następnego dnia przy porannym posiłku, badał mnie i sondował. Nigdy nie potrafiłem nic przed nim ukryć. Popijaliśmy niebieskie wino i rozmawialiśmy o zbiorach w Sal-li, o nowym programie Stirrona dotyczącym reformy wymiaru podatków, o ponownym wzroście napięcia między Sallą i Glinem, o krwawych starciach na granicy, które ostatnio kosztowały mnie życie siostry. Przez cały czas Noim mnie obserwował. Halum jadła z nami obiad i opowiadaliśmy sobie o naszych dziecinnych latach, a Noim mnie wciąż obserwował. Flirtował z Loimel, ale oczu ze mnie nie spuszczał. Gnębiło mnie jego zatroskanie moją osobą. Wkrótce na pewno będzie wypytywał innych, będzie starał się dowiedzieć od Halum lub Loimel, co też może mnie gryźć, aż wzbudzi w nich niepotrzebną ciekawość. Nie mogłem pozwolić, żeby dłużej nie wiedział o zasadniczym wydarzeniu w życiu więźnego brata. Późnym wieczorem następnego dnia, kiedy już wszyscy udali się na spoczynek, zabrałem Noima do gabinetu i otworzyłem schowek, gdzie przechowywałem biały proszek. Spytałem, czy wie coś o sumarańskim narkotyku. Twierdził, że nic o nim nie słyszał. Opisałem mu pokrótce, jakie wywołuje efekty. Zasępił się i jakby cofnął w głąb siebie. — Często to zażywasz? — zapytał.
— Jedenaście razy, jak dotychczas.
— Jedenaście… ale dlaczego, Kinnallu?
— Żeby poznać naturę własnej osobowości, a można to zrobić dzieląc się z innymi swoim ja.
Noim wybuchnął śmiechem. — Samoobnażanie, Kinnallu?
— Różne miewa się fantazje w średnim wieku.
— Iz kim się tym bawisz?
— Nazwiska nie mają tu znaczenia. Nikogo zresztą nie znasz. Są to ludzie z Manneranu, rozmiłowani w przygodzie, nie bojący się ryzyka.