Выбрать главу

- Niedobrzy ludzie czynią niedobre sprawy, a bezdomna dziewczyna to marnujący się towar. - Sprzedawczyni sandwiczy uśmiechnęła się kącikami ust. - Dworca unikaj.

Iwga poczuła, że się boi. Dziewczyna stała i uśmiechała się, a w jej oczach widniała gotowa odpowiedź na nie zadane jeszcze pytanie: wiesz, kim jestem. Dlatego, że wiesz, kim sama jesteś. Pomyśl trochę...

Wiedźma, stara otrzaskana wiedźma patrzyła na Iwgę z wątłego ciała uczennicy. Po plecach Iwgi przeleciały ciarki; chcąc zwalczyć lęk, wyobraziła sobie swoją rozmówczynię na lekcji matematyki. Przy tablicy, z poszczerbionym kawałkiem kredy w palcach, z poważnie przygryziona dolną wargą...

Dziewczyna chyba się zdziwiła:

- Co w tym śmiesznego?

- Nic - odparła Iwga, pośpiesznie odwracając spojrzenie.

Dziewczyna przeturlała swój wózek do przodu, do tyłu:

- Idziesz ze mną?

- Nie. - Iwga wstała, czując jak nagle zwiększył się ciężar jej torby. Rozzłościła się za swoje lęki i dodała: - Wolę heteroseksualne związki.

Gwóźdź w głowie drgnął i obudził silniejszy ból; zarzuciwszy torbę na ramię, Iwga pomaszerowała przed siebie, ale rzucone za nią słowa dogoniły ją i boleśnie uderzyły w plecy:

- Nie masz wyboru, kretynko. Jeszcze gorzej, jak cię spalą za nic.

* * *

Atak paniki minął, pozostawiając jednak ślad w kolanach i okropny smak w ustach; Iwga wsiadła do tramwaju i przejechała dwie tury, aż do chwili, kiedy konduktor zaczął się jej podejrzliwie przyglądać.

Mówią ludzie, że każda wiedźma boi się inicjacji, jak każda dziewica - pierwszej nocy poślubnej. Iwga nie wiedziała, czy to prawda: ona sama pożegnała się z dziewictwem figlarnie - wydawało się jej, że bawią się z Nazarem. Ale na myśl o możliwej inicjacji ogarniał ją zwierzęcy strach, wydawało się jej, że stoi na skraju przepaści, że jej zębaty skraj to krawędź, zza której nie ma powrotu. Że człowiek i pies bardziej są do siebie podobni niż człowiek i wiedźma...

W koszmarach sennych widziała siebie, jak w czarnej długiej szacie pochyla się nad otwartą starą księgą. Jak idzie po wąskiej krętej drodze, jedną z wielu w strasznym, oszałamiającym pochodzie; w końcu, jak naga leci na miotle, a na tyłku ma malutki ogonek. Ale wystarczyło, że się budziła, że czuła obok siebie ciepłego, rozmiękłego we śnie Nazara...

Ocknęła się. Na wprost jej oczu znajdował się nowiutki aparat telefoniczny - szary, z jednym tylko drugim i głębokim zadrapaniem. Przypominał bliznę na młodziutkiej twarzy...

Iwga zaczerpnęła powietrza. Od dwóch dni prześladują ją telefony. Telefony gonią za nią, chwytają za ręce, ciskają słuchawkami w twarz: wykręć numer! Wykręć, a Nazar powie: Iwga... Lisku mój, dokąd...

Przygryzła wargę. Głos słychać było zbyt dobrze, by uznać go za wymysł, może potrafi na odległość słuchać myśli Nazara? Może...

- Halo.

Iwga omal nie krzyknęła. Przycisnęła słuchawkę tak, że zabolało ucho.

- Halo, słucham.

Chłodny, ale pełen napięcia głos. Czy oczekiwał telefonu? Czy może się domyślić, kto tak milczy i dyszy w słuchawkę?

Nie może się nie domyślić, uświadomiła sobie Iwga i oblała się zimnym potem. Nie może. Po tym, co się wydarzyło - kto jeszcze mógłby dzwonić i milczeć?!

- Nic nie słyszę - powiedział znudzonym głosem Nazar. - Nic nie słyszę... Halo. Proszę mówić.

Już miała się odezwać. Już nabrała w płuca powietrza, przez co po telefonicznych kablach przez wiele kilometrów leciało zdławione: ch-cha...

- Nic nie słyszę - oświadczył Nazar. - Proszę zadzwonić jeszcze raz.

Sygnał. Sygnał, sygnał pcha się i wyrywa ze słuchawki - ale Iwga nie wychodziła z kabiny. Patrzyła, jak pełzną po szkle krople niespiesznego, wolno rozpędzającego się deszczu.

Plac Zwycięskiego Szturmu osiem, mieszkania cztery. Telefon...

Zawsze niełatwo jej było zapamiętać telefony. Jak zapamiętać szereg nic nie znaczących cyfr?

Ale ten numer na zawsze wciął się w czerep. Jak na złość...

Czy to może takie są te wizytówki? Raz człowiek przeczyta i do końca życia nie zapomni?

Deszcz zaczął wnikać za kołnierz, odruchowo wciągnęła głowę w ramiona.

* * *

Po całym dniu bezsensownej tułaczki dotarła pod Pałac Inkwizycji.

Od kilku godzin krążyła, błądziła, wchodziła do kawiarń na filiżankę taniej kawy, uczyła się nazw ulic, a tak naprawdę zawężała ciągle koła, przemierzała spiralę; w końcu miała przed oczami ten wysoki, dość nowy, ale stylizowany na staroć budynek z ostrym, wbijającym się w niebo dachem.

Iwga stała jak pisklę przed norą żmii. Ze skrzydeł szerokich drzwi patrzyły miedziane herby z ukośnym napisem: „Niech zginie zło”. Zło - to ja, zrozumiała nagle Iwga, stojąc z przyciśniętą do piersi torbą.

Z prawej strony głównego wejścia znajdowała się wytworna szklana budka; obok stał reklamowy stend, tyle że zamiast zwyczajnej reklamy znajdował się na nim poważny plakat. Iwga mrugnęła; gwóźdź w głowie rozjęczał się.

„Wiedźmo, pamiętaj, że społeczeństwo nie wyrzeka się ciebie. Odrzucając zło i rejestrując się, przejdziesz do kategorii pełnoprawnych, prawowitych obywateli... Skazując się zaś na zło, skazujesz na nieszczęście i samotność... Zgodnie z paragrafem... kodeksu prawnego... nie zaewidencjonowane... karane są skazaniem na prace społeczne... zamieszane w czynach karalnych... podlegają osądowi Inkwizycji...”

Iwga chlipnęła. Oto zaraz otworzy te sympatyczne szklane drzwi i wstąpi na ścieżkę... na spotkanie z innymi mieszkańcami miasta, pełnoprawnymi i prawowitymi, takimi, jak Nazar. Jeśli społeczeństwo ze mnie nie rezygnuje, to dlaczego ja miałabym z niego rezygnować? Czy jestem lepsza od społeczeństwa?!

Wierzchem dłoni Iwga otarła wilgoć pod nosem. Czuła że ogarnia ją jakaś dziwna desperacja - pomyślała, że to lepiej, niż rozpacz czy panika. Zaraz, teraz, od razu weźmie i zadzwoni do Wielkiego Inkwizytora. Właśnie tak zadziała, z grubej rury. Do licha, a gdzie tu telefon?! Przecież jeszcze przed chwilą było ich pełno, całe miasto telefonów...

Jej palce szybko wykręciły odpowiedni numer, zawahawszy się dopiero przy ostatniej cyfrze. Ale tylko na mgnienie oka.

Miała nadzieję, że źle zapamiętała. Że nie ma takiego numeru i automat natychmiast zakomunikuje o tym swoim wstrętnym, mędliwym głosem.Sygnał. Długi sygnał wywołania. Iwga poczuła lód w żołądku.

Zaraz słuchawkę podniesie jakaś zatroskana gospodyni domowa: „Co? Inkwizycja? Przepraszam, ale proszę tak nie żartować, pomyliła pani numery!”

Ile sygnałów odsłuchała? Trzy czy pięć? Pan Wielki Inkwizytor jest zajęty, praktycznie nigdy nie ma go w domu...

Przy ósmym sygnale niemal uspokoiła się. Zdecydowała, że dla spokoju sumienia doliczy do dziesięciu - a potem będzie mogła się wynosić. Tym bardziej, że zuchwałość, która popchnęła ją do telefonu, już cała się ulotniła.

- Słucham.

Iwga niemal upuściła słuchawkę.

Chłodny, nieco zmęczony głos. Obcy, jakby nie z tego świata.

- Słucham, tak?

Iwga oblizała wargi i wyciągnęła rękę do widełek.

- Iwgo, czy to ty?

Nie zdołała powstrzymać własnej ręki: dłoń, kończąc ruch, przycisnęła widełki i to tak, że metalowe rogi wpiły się w ciało.

* * *

Przez dobę epidemii, w okręgu Rianka zmarło dziesięć osób, zachorowało sto osiem. Cała wina za chorobę słusznie spadła na wiedźmy. Dzienniki, tradycyjnie pojawiające się co godzinę, ciągle pokazywały te same bulwersujące ujęcia: młoda wiedźma z pianą na ustach krzyczy do obiektywu: