Rozumiał, że głupio to będzie wyglądało, gdy wpadnie nagle w środek balu - blady i wystraszony, w wypłowiałym dresie. Rozumiał to i gryzł wargi - ale nie duma i nie wstyd go powstrzymały, kiedy już był gotów przekroczyć próg.
Nic potrafił też określić uczucia, które go powstrzymało. W okno walił suchy śnieg. Świeciła elektryczna świeca i plafon pod sufitem świecił uczciwie i jasno, a w oknie, jak w czarnym lustrze, odbijał się przytulny pokój dwóch pracowitych licealistów. A po drugiej stronie szyby bielała twarz, do polowy oświetlona
uliczną latarnią, jak nadgryziony księżyc.
Klaw przycisnął dłoń do podskakujących żeber. Przeklęci pijani dowcipnisie, jak im się udało wejść na balkon...
Myśli kotłowały się nie te, co trzeba i nie o tym, co trzeba. Myśli były obronne, instynktowne... Tak ptak, broniący gniazda, udaje postrzałka... Klaw zrobił krok w kierunku okna. Potem drugi. Potem...
Jej twarz była smutna. Bardzo smutna, wydłużona i delikatna jak ognik świecy, z żałośnie przygryzionymi wargami, z cieniami dookoła nienaturalnie ogromnych oczu. Jedno spojrzenie. Długa chwila.
Wiatr!
Wściekły wicher, ciskający śniegiem w szkło i szkło, jak się okazało, jest pokryte lodem z zewnątrz, pokryte wzorem, nic przez nie nie widać - tylko uliczna latarnia oświetla je z boku, i szalonemu chłopakowi w tańcu cieni wydaje się nie wiadomo co...
* * *
Ciasne sklepione pomieszczenie oświetlała samotna pochodnia, umieszczona za plecami przesłuchującego. Klaudiusz wyciągnął rękę - niewidoczny strażnik natychmiast narzucił mu na łokieć cienką, nieważką pelerynę.
Całe umeblowanie pokoju przesłuchań tworzył dębowy stół i dębowy fotel z niewiarygodnie wysokim, rzeźbionym oparciem; usiadłszy, Klaudiusz odruchowo sięgnął po papierosa do kieszeni na piersi - ręka dotknęła paczki przez gładki jedwab peleryny.
Klaudiusz opamiętał się i narzucił na głowę kaptur. Lekka tkanina, pachnąca naftaliną i wilgocią, zasłoniła jego twarz aż do ust. Na poziomie oczu znajdowały się szczeliny, po minucie Klaudiusz przestanie odczuwać niewygodę. Przyzwyczaił się już.Przez pewien czas w pomieszczeniu panowała głucha cisza; Klaudiusz patrzył prosto przed siebie. Spotkanie z wiedźmą nie znosi lekkomyślności; Klaudiusz milczał, kropla po kropli wpuszczając w siebie Wielkiego Inkwizytora.
- Ruszamy - powiedział w końcu. - Po jednej. Kolejność nie gra roli.
Przeciągle zaskrzypiały okute drzwi. Zawiasy tradycyjnie nie były smarowane. Klaudiusz czekał.
Młoda. Poniżej trzydziestki. Nadgarstki i kostki w dybach - przez tych, co ją ujęli, uznana za dostatecznie niebezpieczną. Obojętna i harda mina...
Oczy Klaudiusza w szczelinach kaptura zwęziły się. Stała przed nim wiedźma-tarcza, i ci, co ją wbili w dyby, wcale nie byli tacy głupi. Wiedźma-tarcza, której przyszło już pewnie spotykać się z Inkwizycją - bliski kontakt z przygotowującym się do rozmowy Starżem był dla niej udręką, jednakże nie uzewnętrzniało się to wcale. Wiedźma przyjęła uderzenie mężnie i z wprawą; tak samo gruba skóra bez bólu odbiera uderzenie bata.
- Witaj, tarczo - powiedział półgłosem Klaudiusz. - Masz jakieś imię?
Wiedźma milczała. Za jej plecami, niczym dwa ciemne słupy, wznosiły się potężne sylwetki strażników.
Klaudiusz opuścił rękę na leżące przed nim papiery:
- Magda Rewer. Obojętne mi jest czy nazwano cię tak przy urodzeniu, czy sama nagrodziłaś siebie tym imieniem... Może chcesz żyć?
Fala jego naporu nakryła wiedźmę całą; przechwyciwszy jej dumne spojrzenie, Klaudiusz wkręcił się w nie, mierząc głębokość „studni”. Wiedźma szarpnęła się, ale w szeroko otwartych oczach nie było widać bólu. Tę tarczę wykuli nie dyletanci.
Klaudiusz rozluźnił się, poczuł na plecach oparcie fotela. Według jednolitej skali jej „studnia” ma siedemdziesiąt dwa. Wysoko. Nawet bardzo. Niebezpiecznie...
- Rozumiesz, co cię tu czeka? Będziesz rozmawiać ze mną czy mam ci pomóc opowiedzieć to, co chcę wiedzieć?
Przez policzek Magdy Rewer przemknął tik.
- Nie dasz rady.
- Tak? - Klaudiusz wychylił się do przodu.
Nic zamierzał wprowadzać w czyn swoją groźbę. Przedzieranie się przez jej tarczę i to na poziomie siedemdziesięciu dwóch, to po tak ciężkim dniu, wcale nie było jego marzeniem. Ale wiedźma zinterpretowała jego ruch dosłownie.
Jej wargi rozkwitły dziewczęcym, niemal dziecinnym uśmiechem, pomięte ubranie, w którym została ujęta, nagle zmieniło swój brudno-beżowy kolor na śnieżnobiały, potem rozeszło się na strzępy i spłynęło na kamienną podłogę. Magda Rewer stała naga, a łączące jej przeguby i kostki stóp dyby, wyglądały teraz na owoc wybujałej erotycznej fantazji.Magda Rewer odrzuciła do tyłu głowę, przez jej ciało przebiegł długi, słodki, głęboki spazm rozkoszy. Brązowe sutki nabrzmiały i patrzyły teraz inkwizytorowi w oczy. W uszy
Klaudiusza uderzyły bębny. Głośno, głośniej...
Przygryzając wargę, wysunął przed siebie prawą rękę ze złączonymi palcami. Wiedźma nie była w stanie powstrzymać się od bolesnego okrzyku.
Przez kilka minut Klaudiusz przyglądał się swojemu własnemu cieniowi, podrygującemu wraz z płomieniem
pochodni i słuchał, jak opada napięcie. Takich zwrotów akcji nie lubił szczególnie. Po takich przesłuchaniach zbyt długo człowiek czuje się jak uliczny kundel, zbytnio gardzi samym sobą...
Podniósł oczy. Magda Rewer skuliła się, ale nie upadła; nadal miała na sobie wymięte ubranie, a strażnicy za jej plecami stali z obojętnymi minami, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Bo oni nic nie widzieli. Wiedźma-tarcza nie będzie się wysilała dla całego męskiego towarzystwa...
- Magdo - powiedział szeptem. - Zasłużyłaś na swój stos.
Drgnęła, ale jej spojrzenie nie zmieniło dumnego i obojętnego wyrazu.
- Masz dwie godziny na namysł... Chcę uwolnić okręg Rianka od wiedźm. To nie jest łatwe, ale ty mi pomożesz...
Wargi wiedźmy rozpełzły się ku uszom.
- ... albo nie pomożesz - kontynuował spokojnie Klaudiusz - a kat nie będzie przeżywał rozterek.
Wiedźma-tarcza milczała. Pod wymiętą marynarką Klaudiusz zobaczył nagle sterczące hardo sutki; zacisnął zęby.
- Jedziemy do Rianki. A ty przekażesz w moje ręce wszystkie te cieniuteńkie niteczki... nie szarp się. Albo ty to uczynisz, albo kto inny... Ktoś na pewno.
Podniósł rękę pokazując, że przesłuchanie zostało zakończone. Wyprowadzana Magda chciała coś powiedzieć - ale nie powiedziała, tylko jej oczy na chwilę zwęziły się i zaczęły przypominać strzelnice obleganej twierdzy.
- Numer siedemset dwanaście - powiedział Klaudiusz w przestrzeń. - Tryb opieki - surowy.
Dwie godziny, dane jej na namysł, spędzi Magda w stacjonarnych dybach, w pojedynczej celi, w ściany której wmurowany jest znak zwierciadła. Na małym skrawku przestrzeni, gdzie każda myśl odbija się od ścian i wraca, dziesięciokrotnie wzmocniona, do swojego źródła...
Jeśli Magda chce przeżyć, będzie musiała myśleć o czymś przyjemnym. Klaudiusz uśmiechnął się krzywo.
Myśl o kuratorze okręgu Rianka spowodowała, że uśmiech stał się dodatkowo jeszcze złośliwy; teraz Klaudiusz już wiedział, co powie czekającemu od kilku nieprzyjemnych godzin człowiekowi. Teraz wie, dlaczego poniżył swojego riańskiego kolegę - nie z powodu wrodzonej złośliwości charakteru i nawet nie z zemsty za minione intrygi - schwytanie wiedźmy-tarczy przyniosłoby kuratorowi zasłużone laury, ale przed epidemią, a nie w jej trakcie. Teraz biedak kurator raczej pochwał się nie doczeka...
Klaudiusz stłumił w sobie ochotę na papierosa. Zadrżał, przypomniawszy sobie jędrne piersi Magdy Rewer; zacisnął zęby i przysiągł sobie, że będzie dziś pracował do utraty przytomności. Tak, żeby już na nic nie mieć ochoty. Jak trup.