Chlipnęła:
- Mnie... jak... razem z... nimi... jak mam teraz... żyć... co ja powiem...
Strażnicy, mocno zaskoczeni, już wyprowadzali ją na korytarz. Klaudiusz nie wytrzymał, opuścił oczy, ukrył je pod kapturem.
Skrzypiące drzwi zamknęły się. Rozdrażniony Wielki Inkwizytor odrzucił kaptur, ściągnął z ramion pelerynę i wymacał w kieszeni na piersi paczkę papierosów.
* * *
Na kuratora okręgu Rianka nie marnował już czasu. Kompletnie. Podpisał rozporządzenie o zwolnieniu i kazał Glurowi przekazać zainteresowanemu.
Półtorej godziny pochłonęły komunikaty i doniesienia. Epidemię w Riance udało się opanować, ale za to w Bernście, na drugim końcu kraju, zaczęło masowo padać bydło. Przed Pałacem Inkwizycji mokła na deszczu rozeźlona pikieta. Klaudiusz mimochodem wziął do ręki jeszcze ciepłe zdjęcie, z którego patrzyły nachmurzone twarze i dość uwłaczające w treści plakaty; nie wiadomo dlaczego, ale był pewien, że w tej samej chwili dokładnie takie samo zdjęcie ląduje na biurku księcia.
Jakby w odpowiedzi na jego myśl, zamrugało czerwone światełko na panelu rządowego telefonu.
- Nie jest łatwo się do pana dodzwonić, panie Wielki Inkwizytorze.
- Praca dla dobra bezpieczeństwa kraju wymaga od nas pewnej mobilności, wasza ekscelencjo - dość oschle odparł Klaudiusz.
Książę prychnął:
- No to mam nadzieję, że w najbliższych godzinach będzie pan nieco mobilniejszy niż przez ostatnie pół roku... O ile, rzeczy jasna, istnieje jakaś zależność między ruchliwością i mobilnością, a liczbą ofiar w Riance. Między mobilnością i szkodami, wyrządzonymi gospodarce Bernstu. Słyszał pan, że z jakiegoś powodu zdychają tam krowy? Dlaczegóż to, jak pan sądzi?
- Żeby eksperyment odbył się w sterylnych warunkach - wolno powiedział Klaudiusz - należałoby mnie urlopować... Wysłać, na przykład do kurortu Odnica. I przyjrzeć się, czy nie będzie wszystkim lepiej beze mnie? Może krowy odżyją?
- Najlepszy czas na wolne żarty. - Głos księcia, dotychczas oziębły i ironiczny, stał się po prostu oziębły.
- Najlepszy czas na docinki - odpowiedział w tonacji Klaudiusz. - W pewnym dowcipie chytry pastuszek wygrzmocił byka w trakcie, że tak powiem, procesu... Że niby polepszy to jakość potomstwa. Tak?
Książę wytrzymał pauzę. Dowolny urzędnik w jej trakcie zdążyłby nawalić w portki. Znacząca była ta pauza, kształtna.
- Bez urazy, Klaw - powiedział książę o ton niżej. - Nie bawi mnie to, co się dzieje.
- Robimy wszystko, żeby było tego jak najmniej - oznajmił ugodowym tonem Klaudiusz.
Na tym stanęło.
Przez kilka minut Klaudiusz trzymał w ręku opuszczoną przez księcia słuchawkę, potem trącił widełki i wystukał numer zastępcy:
- Jutro rano, Glurze, mam zamiar być w Odnicy.
* * *
Wpadł na pół godziny do domu. Znowu zbadał zawartość lodówki, wypełnionej przez wszechobecną gospodynię; napił się zimnej wody, zmienił koszulę, z odrazą popatrzył na śmierdzącą popielniczkę i zwalił się na kanapę - kwadrans nie-myślenia-o-niczym. Święty przywilej.
Z rozmamłanego półsnu wyrwał go dźwięk telefonu. Ręka sama wymacała słuchawkę:
- Słucham.
Cicho posykiwał niewidzialny korytarz otwarty między nim i kimś milczącym na drugim końcu linii.
- Słucham, tak? - powtórzył odruchowo.
W słuchawce słychać było czyjś oddech. Cichy i szybki; jeszcze nie myśląc trzeźwo, Klaudiusz usiadł na kanapie.
- Kto mówi?
Nikt nie mówi. Cisza. Nie pomyłka niezgułowatych przewodów - po prostu milczenie. Słuchawka zaciśnięta w czyjejś dłoni. Odległy hałas miasta, przebijający przez ścianki budki telefonicznej. Powstrzymywany oddech, przy tym, ten ktoś, kto dyszy, nie jest dużą osobą. Mała objętość klatki piersiowej...
- Iwgo, czy to ty?
Rozległ się odgłos przestraszonych krótkich sygnałów.
Klaudiusz zerknął na zegarek. Pod oknami już czeka samochód.
Zar-raza...
Postukał w klawisze; słuchawkę, całe szczęście, podniósł młodszy Milec. Zachrypnięty głos, chyba senny.
- Nazar? - Klaudiusz dołożył starań, by jego głos brzmiał możliwie naturalnie i beznamiętnie. - Mówi Klaw. Jak sprawy?
- Dziękuję - wykrztusił chłopak. - Dobrze... Zawołać tatę?
Klaudiusz zawahał się:
- Nazarku, ja za chwilę wyjeżdżam... Po prostu chciałem zapytać, czy wszystko w porządku... Iwga się odnalazła?
Pauza. Tak, książę jeszcze ma trochę do opanowania. Ma się u kogo uczyć. U Nazara Miteca, lat dwadzieścia i pół.
- Nie - wyrzekł w końcu Nazar. - To nie wołać ojca?
- Przekaż pozdrowienia - powiedział szybko Klaudiusz. - To na razie?
- Na razie...
Znowu znaczące krótkie sygnały. Co za dzień mi się zdarzył, pomyślał Klaudiusz. Święto kropkowanego telefonu...
Wystukał inny numer. Dyżurny z bloku więziennego odebrał natychmiast:
- Dobry wieczór, Kul. Mówi Starż... Magda Rewer, wiedźma-tarcza, numer siedemset dwanaście, nie chciała mi nic powiedzieć?
Milczenie. Co za dziwny dzień, pomyślał Klaudiusz.
- Kul, nie potrafię czytać myśli, jeśli nie są obleczone w słowa.
- Panie Wielki Inkwizytorze... Dziesięć minut temu zameldowałem panu Glurowi, że...
- Że?!
- Magda Rewer, numer siedemset dwanaście skończyła ze sobą. Przy pomocy znaku zwierciadła... Panie Wielki Inkwizytorze, jestem gotów ponieść karę, ale...
- Rozumiem. Pełnij dalej służbę, Kul. Wszystko, co mam ci do powiedzenia, powiem gdy się spotkamy.
Tym razem nie było sygnałów w słuchawce - dyżurny Kul wiernie czekał, aż Klaudiusz odłoży słuchawką pierwszy. Proszę, jakie wychowanie...
Magda Rewer i tak była skazana. Inna sprawa, że samobójstwo przy pomocy znaku zwierciadła to sprawa męcząca i ohydna - to jak topić siebie we własnych odchodach. Siedziała z dybach, w malutkiej celi i przywoływała do życia całą swoją nienawiść i żółć... Odbijając się od ścian ze znakiem zwierciadła, jej własne odchody wolno ją zabijały.
A może i szybko? Przecież to była zła i silna kobieta, ta Magda Rewer. Może i miała lekką śmierć...
Do drzwi ktoś grzecznie i krótko zadzwonił. Klaudiusz poszedł do przedpokoju jak stał, nie do końca ubrany, co wprawiło w konfuzję ochroniarza.
- Panie Starż, z lotniska był telefon, czy mają na nas czekać, czy nie...
- Ależ się, biedacy, naczekali - rzucił obojętnie Klaudiusz. - Mogę gacie naciągnąć, czy nie?
Goryl uprzejmie przemilczał.
(DIUNKA. GRUDZIEŃ-STYCZEŃ)
Od tego wieczora przestał jeździć na cmentarz, ponieważ nocne czuwania przy grobie nie były już wypoczynkiem, zaostrzały tylko zagnieżdżony w duszy niepokój.
Julek chyba był rad - jednakże wkrótce dziwne zachowanie przyjaciela zaczęło go niepokoić jeszcze bardziej niż wcześniejsze czuwania na cmentarzu.
Klaw był podminowany. Klaw podskakiwał przy niewinnym dotknięciu jego ramienia. Klaw bał się ciemności i jednocześnie chciwie wpatrywał się w nocny mrok, w zmierzch na ulicy, i wyraz jego twarzy w takiej chwili bardzo się Julkowi nie podobał.
- Mały, posłuchaj... Nie wstydź się, jakby co. Wszystko się może zdarzyć, może powinieneś pójść do lekarza?
- Dzięki, Jul, ale ze mną wszystko w porządku.
Pewnego razu, wróciwszy z zajęć przed przyjacielem, Julek wykrył w pokoju ślady obcej obecności i uznał, że Klawa odwiedziła dziewczyna.
- Mały, nie umówiłeś się dzisiaj z kimś? Wygląda, że ona tu sobie posiedziała i poszła, cukierka z miseczki