Wanna, wypełniona ciemnobordową wodą. Żółta twarz - nie da się powiedzieć - chłopiec czy krótko ostrzyżona dziewczyna. „Śmierć nastąpiła... w wyniku kontaktu z niawą...”
Niedźwiedź, grający na lutni. Coś jasnego, letniego, jakieś piłki i namioty, śmiejące się dzieci, fontanny bryzg...
- Dość tego patrzenia. Chodźmy na śniadanie...
Prow stał za jej plecami. Iwga odruchowo drgnęła; szeroka twarda dłoń uspokajająco legła na jej talii:
- Cicho, cicho... Zaraz dostaniesz miksturki. Bo jakaś nerwowa jesteś ponad miarę... Nerwowa wiedźma to smutne. To jak krokodyl-wegetarianin.
Osłabiona i pokorna, poszła za nim do kuchni. Na połyskującym bielą stole z dwóch talerzy ulatywał mięsny aromat, mięso obramowane było krążkami pomidorów.
- Myjemy ręce...
W łazience, na prawo od wielkiego lustra, zobaczyła malutkie akwarium. Na piaszczystym dnie leżała pęknięta amfora, kilka rzecznych muszelek i prezerwatywa w opakowaniu. Dwie czerwone rybki obojętnie przepływały na tle tabliczki: „W razie konieczności rozbić szkło młotkiem”.
* * *
- W ostatnim czasie przestałem je rozumieć. - Kurator Mawin czwarty raz w ciągu ostatniej minuty zdjął okulary, żeby przetrzeć szkła. - One straciły... może nie ostrożność, ale poczucie miary. Jakieś podstawowe instynkty obronne. Nie rozumiem, z jakiego powodu dokonują tego... czego dokonują. Dla jakiejś własnej potrzeby? Jaka tam, do licha, potrzeba... Bezsensowne okrucieństwo, które kończy się, z reguły, w naszych celach przesłuchań. To co niezrozumiałe, jest straszne, a obecne wiedźmy są mi kompletnie niezrozumiałe...
- Wcześniej, jak rozumiem, mogłeś się pochwalić, że je rozumiesz, co? - Klaudiusz zmrużył oczy, wypuścił pod sufit esencjonalną strużkę dymu.
Mawin wzruszył ramionami:
- Miło mi było tak sądzić, patronie. To mi pomagało... w pracy.
Za oknami kuratorskiego gabinetu świtało. Klaudiusz pomyślał, że warto by było się zdrzemnąć. Zanim wlezie w kąpielówki i wyruszy na złotą plażę, wymarzoną plażę, rozżarzoną wargę czułego ciepłego morza...
- Nawet nie wziąłem kąpielówek - powiedział na głos.
Fedora spuściła wzrok, Mawin uśmiechnął się z wysiłkiem:
- Pełnia sezonu... Dziwnie zschynchronizowana z... nazwałbym to „czasem nieoczekiwanych spadkobierczyń”. Powiedzmy, umiera z powodu ataku serca szacowna dama, niezbyt jeszcze stara właścicielka salonu, na przykład, fryzjerskiego... I pojawia się spadkobierczyni, z reguły z głuchej wsi. I... no czego ona chce?! Po krótkim okresie upadku, salon rozkwita ponownie, przy tym klienci zostają właściwie ci sami... I - fala pacjentów kliniki psychiatrycznej. Kilka zawałów, kilka nieumotywowanych samobójstw, niespodziewana wygrana na loterii, jakaś, powiedzmy, manikiurzystka, niespodziewanie zaczyna śpiewać i wzlatuje na szczyty estradowej sławy... Wtedy jedziemy je brać. Z reguły - za późno. Wiedźmie gniazdo już się rozpełzło, rozpuściło macki; nie wiadomo, dlaczego szczególnie fryzjerki...
Mawin zamilkł, jakby nie potrafiąc dobrać słów.
- Wplatają klientkom „żabie włoski” - bezbarwnym głosem oznajmiła Fedora. - Do tego obcięte paznokcie, włosy... Na zamówienie? Czyje? Kto zamawia szaleństwo pokojówki ze skromnego motelu, która na jedną wizytę w wytwornym salonie fryzjerskim zbiera pieniądze przez pół roku? Po co?
Klaudiusz uniósł brew:
- Ale manikiurzystka przecież zaczęła śpiewać?
- Manikiurzystka... - Fedora zmarszczyła rozdrażniona brwi. - Sprawdzaliśmy ją dziesięć razy. To produkt uboczny. Albo czyjś złośliwy żart.
Mawin westchnął:
- Przecież w Odnicy salonów fryzjerskich jest mnóstwo, patronie. Do tego różnego rodzaju salony, gdzie obok niewinnego tatuażu ciągle i stale wytrawiają na skórze naiwnych klientów znaki „klin” i „pompa”. Poza tym masa rozrywkowych salonów, gdzie... - Mawin sapnął ze złością. - Już nie mówią o tysiącach hoteli, restauracji, gabinetów masażu, prywatnych klinik, placyków dla psów...
Klaudiusz utopił niedopałek w masywnej i brzydkiej marmurowej popielnicy:
- Mawinie, zawsze sądziłem, że znasz okręg, w którym pracujesz. Więcej nawet - kiedy zaczynałeś tę pracę, wiedziałeś, za co się zabierasz. A teraz oświadczasz nam z miną urażonej niewinności: ogień, jak się okazało, boleśnie parzy, a osa kąsa...
Mawin znowu zdjął okulary, odsłaniając przed Klaudiuszem bolesny różowy ślad oprawy na nosie:
- Tym niemniej, w Odnicy jest spokojnie, patronie. Na oko, zewnętrznie, spokojnie; dlatego myśmy... dobra. Ale epidemia, żeby użyć przykładu, zdarzyła się nie w Odnicy, a w Riance...
- Żebyś nie wykrakał.
Mawin przechwycił spojrzenie Klaudiusza i nagle zbladł tak, że nawet różowy odcisk na nosie zlał się z barwą skóry:
- Co? U nas? W Odnicy? Co?
- Muszę sprawdzić jedną rzecz - Klaudiusz w zamyśleniu przeliczył papierosy w paczce. - Muszę porozmawiać z waszymi kamikaze. Z tą dziesiątką skazanych, która jeszcze nie doczekała się egzekucji... Nie patrz tak na mnie, Fedoro. Będę potrzebował sali przesłuchań i... Być może będę je torturował.
(DIUNKA. MARZEC)
Julek nie wiedział, że dokładnie w dniu swoich urodzin Klaw przeżył nowy szok.
Niedobre przeczucie ogarnęło go już na przystanku autobusowym, gdzie, jak zwykle, wyskoczył z autobusu, by po bezludnej wiosennej ścieżce pół godziny maszerować do bazy sportowej. Nie było właściwie do tego żadnych podstaw - ani dźwięków, poza odległym krakaniem gawronów, ani woni, poza zwyczajnym zapachem wilgotnej gleby, ani postronnych śladów na zapadającym się zetlałym śniegu, ale Klaw napiął mięśnie i poczuł w ustach suchość.
Stałą trasę pokonał niemal dwukrotnie szybciej. Pod bramą bazy stał mikrobus - żółty, z kolorowym kogutem. Klaw poczuł, że jego stopy zapadają się po kolana w ziemi.
Bydlaki!
Już niemal widział zwarty korowód, w środku którego wije się wiotka dziewczęca postać w stroju kąpielowym koloru skóry węża. Już niemal czuł w zaciśniętych pięściach katów ciepłe, zakrwawione ciało. Rzucił się z całych sił przed siebie, sam przeciwko wszystkim, potrafi ją obronić...
Nie zrobił nawet kroku.
Wdech. Wydech. Wolno policzył do dziesięciu i ruszył przed siebie spokojnie i niespiesznie, a z jego twarzy nikt, żaden obserwator nie odczytałby niczego. Poza zdziwieniem i ciekawością nic się nie malowało na obliczu tego wyrostka.
Cugajstrzy nie tańczyli. Było ich czterech, chodzili po brzegu zamarzniętego zalewu, palili i wymieniali rzeczowe repliki: Klaw nawet nie musiał wsłuchiwać się, by wiedzieć, że tańca nie było. Po tańcu, po zamordowaniu ofiary cugajstrzy mają zupełnie inne twarze, i ruchy, i krok.
Czyli Diunka...
Klaw poczuł, że do pobladłych skamieniałych policzków napływa gorąca lepka krew. Diunka... jest. Nic się jej nie stało. Nie schwytał i jej...
Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, Klaw. Masz dzisiaj fart.
Od dawna go obserwowali. Odczekał jeszcze chwilę, dokładnie tyle, ile potrzebowałby odważny młodzian
na pokonanie naturalnej w tym przypadku nieśmiałości.
Potem wystąpił do przodu:
- Dzień dobry... Czy coś się tu stało?
Znowu te spojrzenia... Klaw sądził, że na zawsze wyzbył się lęku przed nimi. Okazało się, że był w błędzie.
- Cześć - powiedział najstarszy z grupy. Był to niewysoki, czerniawy chłopak, najprawdopodobniej z południa kraju. - Możesz nam podać swoje imię i nazwisko, i co tu robisz?
- Jestem Klaudiusz Starż, trzecie wiżneńskie liceum, chciałem powiosłować...
- Teraz? Lód mamy na wodzie, chłopczyku. Raczej czas na hokej...