W następnej sekundzie licealista Starż powinien był pęknąć. Powinien był blednąc i czerwienić się pod uważnym spojrzeniem, kropla po kropli wylewać z siebie straszną prawdę...
Chciał się przyznać. Tak jak, czasem, chce się jeść, chce się załatwić potrzebę fizjologiczną...
Dobrze, że wygląda na młodszego niż jest w rzeczywistości. Cugajster wie, że żaden chłopiec pod takim spojrzeniem nie skłamie. Dorosły ma problemy z oporem, a co dopiero...
Więc Klaw zatrzepotał rzęsami, udając zmieszanie. O co chodzi - zajmuje się zwyczajnymi sprawami, sprząta domek, naprawia kapoki... Pilnuje, żeby zamki były całe... W ubiegłym roku ktoś lodówkę z domku trenera buchnął... A stróża na etacie tu nie ma...
- Sam tu bywasz? Czy może z kolegą? Z koleżanką?
Pokręcił głową tak, że włosy wypadły mu spod kaptura. Nikomu się nie chce na to odludzie jechać, a on lubi, jemu się podoba, że nikt mu nie przeszkadza...
- Kiedy byłeś tu ostatni raz? Spotkałeś tu kogoś? Widziałeś kogoś?
Ochoczo pokiwał głową: byli tu różni. Jeden szczyl się szwendał, pewnie chciał coś skołować. No, wędkarze przychodzą. Herbatą częstowali z ter...
Brutalnie mu przerwano. Kazali się zamknąć, zawracać i wynocha, i żeby się tu więcej nie pojawiał. Tu się pojawia, jak się wydaje, nawjactwo...
Drobnymi krokami, oglądając się, wyszedł za bramę bazy. W połowie drogi do przystanku autobusowego skręcił z drogi, wlazł w młody jodłowy zagajnik, usiadł na wilgotnej zimnej choinie i zapalił.
Oni chcieli zabić Diunkę. Zmusić do ponownej śmierci. Ale ona odeszła; on wie, że Diunka się uratowała, że nic jej już nie grozi.
Tym razem.
* * *
Iwga leżała na tapczanie, na mechatym pledzie. Leżała, przywierając ramieniem do ściany, nie zdejmując swetra ani podniszczonych spodni. Prow siedział obok, przy jej stopach, a swobodne ułożenie ciała do niczego jakby nie zobowiązywało. Spokój i życzliwość, żadnego nacisku - ale jednocześnie Iwga nie może się podnieść, póki Prow jej nie wypuści. Może Iwga niepotrzebnie przypisuje mu wyrachowanie, jakiego tak naprawdę wcale tu nie ma. Po prostu ze strachu. Chociaż niby czego ma się bać, skoro nie jest niawką?
- Czego się boisz? - niezbyt głośno zapytał Prow, jakby wychwyciwszy tę jej myśl.
Pokręciła głową na poduszce:
- Niczego...
„Miksturka”, jaką bez sprzeciwu wypiła, podporządkowawszy się jego delikatnemu poleceniu, rzeczywiście nie była ani narkotykiem, ani środkiem nasennym. Jakaś ziołowa, przyjemnie rozluźniająca mieszanka. Zresztą, jej tam było wszystko jedno, lubi podporządkowywać się komuś. Skuwająca pokora - i całkowity spokój. Taka spokojna, dobra, miła rzecz.
- Chcesz się umyć?
Iwga uniosła ciężkie powieki.
- Co?
- Czy chcesz wziąć prysznic? Przecież jesteś brudna jak prosię...
Iwga uśmiechnęła się z przymusem.
- Tak... O ile rybki... w łazience... się nie przestraszą.
Po fakcie uprzytomniła sobie, że wyszło to dwuznacznie i zaczerwieniła się. Paskudny taki rumieniec, aż do łez.
- Rybki są przyzwyczajone - powiedział Prow z uśmiechem.
Jego ręka spoczęła na brzuchu Iwgi.
Iwga rozryczała się.
Nie wiedziała, które ze swoich nieszczęść powinna opłakiwać w pierwszej kolejności. Silniejsza wydawała się gorycz z powodu braku perspektyw na spokojny poranek z brzękiem naczyń w tle; że nie będzie wpadało słońce przez uchylone okno i Nazar... tak. Nazar nie zawoła jej na śniadanie. Iwga oddałaby życie za jeden taki poranek... Za wielokrotnie wyśmiewane szczęście - szczęście bycia jak wszyscy...
- Jestem wiedźmą - powiedziała ze szlochem.
Ten poważnie skinął głową:
- To nie powód do powodzi łez.
- Nie... brzydzisz się? Nie jestem wstrętna?
Prow przyglądał się jej tak długo i uważnie, że właściwie powinna była wleźć pod pled.
- Boisz się mnie - powiedział przesuwając palcem po dolnej wardze. - A czy ciebie ktoś się kiedyś bał?
Iwga siorbnęła nosem.
Prow poruszył się i nagle mocno przycisnął do tapczanu pasmo włosów, a Iwga poczuła, że Prow pachnie miętą. Nie miętową pastą do zębów, nie miętą gumy do żucia.
- Zaraz zemścimy się na twoim... tym profesorskim synku - jego ręka delikatnie uwolniła pasmo włosów. - Właśnie teraz... To głupiec, prawda?
- Prawda - szepnęła, wpatrując się z zamierającym sercem w czarne oczy z nieruchomymi źrenicami.
- Zapłacze, kiedy się dowie, jak się zemściliśmy?
- Zapłacze... - powtórzyła Iwga szeptem.
I zobaczyła bladą twarz Nazara, z zaciśniętymi ustami. I to było poważne.
- Ale ty przecież... chyba jesteś zmęczony... po dyżurze... - powiedziała cichutko, spazmatycznie wczepiając się we własne niezdecydowanie.
- Już odpocząłem. Idź, nakarm rybki... Weź zielony ręcznik. Karma jest w pudełeczku obok lustra...
Rybki chciwie pochłaniały pokarm.
Drzwi do łazienki nie miały zamka, pozostała po nim tylko dziura. Iwga nie wiadomo po co włożyła weń palec i pokręciła nim. Niby czego się boi... Przecież to nie egzekucja. Nie idzie na śmierć. Nie w krąg tańczących cugajstrów, nie do plastykowego worka z metalowym eklerem... Nie w piwnice inkwizycji. Nie do dusznego biura, gdzie rejestruje się wiedźmy, a sam ten akt, jak powiadają, jest przeohydny...
A właściwie, Nazarze, czegoś ty oczekiwał? Widzisz, jaki mam niewielki wybór. Nie chcę ani do rejestracji, ani na stos... Na ulicę też nie chcę. Chociaż... Panowie, wstąpcie do naszego egzotycznego burdelu „Sabat w łóżku”. Seks na miotle, panowie, będziecie zachwyceni, spędziwszy wolny czas z naszymi temperamentnymi wiedźmami...
Stęskniła się za gorącą wodą. Żarliwie zdrapywała z siebie noce spędzone w poczekalniach, zmywała woń metra i namolny zapach dezodorantu również - miała go dość. Ile można używać tego samego, od trzech dni? Musi sobie kupić inny, nawet gdyby miała wydać ostatnie pieniądze. Ale kupi, i to dziś, dziś...
Usiłowała zedrzeć z siebie skórę. Żeby ją zmienić, jak żmija. Odnowić się, odrzucić niepotrzebne, poprzednie, bezbarwne i dziurawe życie. Jak starą pończochę. I, na przykład, bez oglądania się na cokolwiek, pokochać dobrego człowieka Prowa...
Bez oglądania się. Na tę dobę, co mu została do nowego dyżuru.
Ekler na plastykowym worku. Ekler, ekler, czerwone rybki, chciwie chwytające grudki przenikliwie pachnącej karmy. Straszne resztki niawki na wydeptanej trawie. Strugi gorącej wody...
Prow delikatnie zastukał do drzwi:
- Nie utonęłaś tam przypadkiem? Czy może te piranie cię pożarły?
Zielony ręcznik miał wielkość prześcieradła. Iwga stała przed Prowem, owinięta niczym pomnik na sekundę przed otwarciem. Mocno zaciskała w opuszczonej ręce wilgotne od pary ubranie.
- Poczekaj - Prow wszedł do łazienki, w marszu rozpinając spodnie. - Ja też je nakarmię...
Przez kilka chwil Iwga stała w ciemnym przedpokoju, wsłuchując się w szum płynącej wody.
* * *
Przybyli na stadion pół godziny po rozpoczęciu koncertu, kiedy trybuny na całego były rozśpiewane i rozklaskane, kiedy tłum usiłujący przedostać się za ogrodzenie bez biletu, już trochę się rozpłynął, a samo ogrodzenie, szpaler chłopaków w mundurach, już z lekka się rozluźnił i przestał złościć. Nad boiskiem pływały kolorowe dymy, a przeszywały je, nicowały, nurkowały w nich i wynurzały się mocne promienie żarliwych reflektorów.
- Nigdzie nie pójdziesz - powiedział Klaudiusz do Fedory.
W mikrobusie, wypełnionym uzbrojonymi ludźmi, było nienormalnie cicho. Jak w sali rozpraw, sekundę przed ogłoszeniem wyroku. Jak w szpitalu...