- Patronie - Mawin odkaszlnął, na szkłach jego okularów mignęły bliki. - Wielki Inkwizytor nie... to nie są działania operacyjne. Lokalna operacja na moim odcinku, za który odpowiadam ja i tylko...
Klaudiusz skinął głową na znak zgody. Odczekał, aż Mawin odetchnie z ulgą i oświadczył zimnym, oficjalnym tonem:
- Mając na uwadze nadzwyczajną sytuację uważam swój osobisty udział za usprawiedliwiony i właściwy dla dobra sprawy. Grupa operacyjna - przyjrzał się obecnym w mikrobusie - przechodzi pod moje bezpośrednie rozkazy. Niech zginie zło...
Mawin milczał. Klaudiusz stał przed nim przez sekundę - by utrwalić efekt - potem otworzył drzwi i wyskoczył na asfalt.
Plac przed stadionem był zaśmiecony do absurdu. Przestępując przez zmięte plastykowe kubeczki, urywki
gazet i kolorowe skórki jaskrawych południowych owoców, Klaudiusz ruszył na obchód ogromnej murowanej misy, misy pod wieczornym niebem, talerza wypełnionego wrzącym ludzkim warem...
War. Zupa. Spóźnił się?!
Od strony sceny widniały trzy kordony. Pierwszy tworzyły grupki nie mających nic do roboty wielbicieli, ponuro patrzyli ochroniarze, obwieszeni kaburami, jakby na pokaz. Na widok Klaudiuszowej oznaki strażnicy rozstępowali się - trochę wystraszeni, jak tłumek wiejskich dzieciaków.
Nad stadionem szalała piosenka - i chyba nawet nienajgorsza, szkoda, że Klaudiusz nigdy nie odczuje jej uroku. Tak jak chirurg podczas spektaklu baletowego, widzący zamiast tańca tylko napięte mięśnie i pracujące ścięgna, Klaudiusz słyszy teraz zamiast muzyki natrętny hałas, głuche rytmiczne uderzenia. Arytmiczne względem serca. Przeszkadzające w koncentracji.
Nie zatrzymując się, wyciągnął prawą rękę w bok i w dół. Ci co idą za nim, na pewno nie są dyletantami. Och, jak dawno już nie zdarzało mu się brać czynnego udziału w operacji, jak dawno...
Drugi kordon, w cywilu. Magiczne działanie migoczących inkwizytorskich odznak, zdziwione twarze. Jakieś dziewczyny z grupek choreograficznych, na pół nagie, w przeźroczystych szortach na gołe ciało. Damulka w długopołej marynarce, z profesjonalnie twardymi zmarszczkami w kącikach zaciśniętych ust:
- O co chodzi, panowie? Wy...
- Proszę zachować spokój. Najwyższa Inkwizycja.
Trzeci kordon. Byczysko, które ma w nosie odznaki i dobre zachowanie. Klaudiusz nie chciałby brudzić sobie nim rąk właśnie w tej chwili, kiedy coraz wyraźniej i lepiej wyczuwa wiedźmę. Tam, za zamkniętymi drzwiami...
- Co to jest?! Stać, z powrotem!
Byczysko wymachuje czymś... Chyba to pistolet. Takiemu wystarczy rozumu, żeby wystrzelić... A w takim tłumie...
Klaudiusz usunął się w bok. Niech bykami zajmują się ci, co mają to wpisane w zakres obowiązków służbowych; on, Wielki Inkwizytor, wyczuwa wiedźmę. Zapomniał już, że wiedźmy nie rodzą się w celach przesłuchań, gotowiutkie, w dybach, nie pamięta już, jak wygląda dobra wiedźma na swobodzie...
Nie dotykał klamki. Po prostu dał znak - któryś z tych, co szli za nim, skoczył jak wiewiórka i uderzył w drzwi ramieniem. Ustępująca z łatwością sklejka, a taka niby na oko odporna...
Grzmot. Wysoki okrzyk, wszystko ginie w rytmie trwającej i ciągnącej się piosenki.
Wspaniałe pomieszczenie. Na aksamitnych kanapach malowniczo porozrzucane jakieś szmatki; głębokie zwierciadła posłusznie odbijają niekończący się rząd lamp. Kobiety są dwie - jedna klęczy w kącie, zasłaniając oczy rękami, druga zamarła nad oparciem obrotowego krzesła, a w ręku trzyma kasetkę z przyborami do charakteryzacji, a oczy...
Klaudiusz cofnął się. Miał wrażenie, że dwa niewyobrażalnie długie, ostre ostrza jednocześnie przeszywają jego szyję pod uszami. Stojąca przed nim wiedźma była niewyobrażalnie silna. Potwornie.
- Wracaj, inkwizytorze.
Znowu wysoki okrzyk. Krzyczy ta kobieta, co klęczy w kącie.
- Wracaj. Albo na trybunach znajdziesz wiele, mnóstwo parującego mięsa.
Klaudiusz milczał. Nie było sensu i czasu marnować siły na rozmowy.
- Słyszysz mnie, inkwizytorze?..
Piosenka urwała się.
Efektownie, w locie i na wysokiej nucie, gwałtownie, jak ustrzelona. Stadion eksplodował oklaskami i w tym momencie Klaudiusz skoczył. Starż uderzył w twarz umiejętnie wycelowanym promieniem strachu - panicznego, przyprawiającego o mdłości. Zdążył wysunąć przed siebie ręce, źrenice wiedźmy zrobiły się pionowe, jak u kota.
- Wra... caj...
Znowu lawina strachu - jak uderzenie bicza. Ale już słabnącego bicza, gotowego wypaść z rąk.
- Wracaj... inkwizytorze...
W jej ręku matowo błysnął metal. Srebro. Wygięty język srebra.
Westchnienie. Wiedźma odchyliła się do tyłu - z gracją, pięknie w swoisty sposób; potem gwałtownie zgiąwszy się w pół, rzuciła się na podłogę.
Uderzenie rękojeści o parkiet. Koniec.
Ta, co klęczała w kącie, cicho zaskowytała. Tam, na górze, na scenie, gwałtownie uderzyła muzyka i rytmicznie zaczęło bełkotać kilka dziewczęcych niewykształconych głosów.
Klaudiusz gestem powstrzymał ludzi, stojących w progu. Podszedł do leżącej wiedźmy. Przejechał nad nią dłonią, jakby chcąc ją pogłaskać, ale jednocześnie nie decydując się ten gest. Ręka nic nie wyczuła - jakby parkiet był pusty.
Klaudiusz chwycił leżącą za ramię i z wysiłkiem odwrócił na plecy.
Krew wiedźmy wyglądała jak czarna dekarska smoła. Klaudiusz dopiero teraz zrozumiał, że leżąca ma na sobie szlafroczek charakteryzatorki. A spomiędzy dwu kuszących kieszonek na piersiach wystaje rękojeść
srebrnego rytualnego kindżału, darującego błyskawiczną i gwarantowaną śmierć. Wspaniały los każdej wiedźmy. Wielkie odejście.
- Co się tu... panowie... wy...
Klaudiusz odwrócił się. Odsunął łokciem spoconą, wystraszoną gwiazdę, bliską paniki na progu własnej charakteryzatorni. Jak powiedziała nieboszczka? „Znajdziesz wiele, mnóstwo parującego mięsa”?
Wiedźma-bandera, prorokini. „Odnica, okręg Odnica, tak, tak, tak!..”
Co ona jeszcze wieszczyła?
Za drzwiami, przed frontem wystraszonego tłumu organizatorów i obsługi stał kurator Mawin, a oczy jego płonęły zimno i drapieżnie.
(DIUNKA. KWIECIEŃ)
- No to gdzie was podwieźć, chłopaki?
Pasażerów było dwoje. Chłopak, chyba szesnastoletni i dziewczyna owinięta w długi czarny płaszcz; podniesiony kołnierz zakrywał jej twarz aż po oczy.
- Pasaż Pokoju? Ho-ho, o tej porze w centrum są takie korki...
- My się nie śpieszymy.
Samochód bez pośpiechu łykał kilometry. Klaw siedział, wciśnięty w skórzane oparcie kanapy, mocno zaciskając w dłoni zimną rękę Diunki.
Teraz wszystko będzie inaczej. Nie pozwoli, by ktoś na nią polował, nie odda jej nikomu. Wiżna to wielkie skupisko ludzkie - nie pusta baza wioślarska, niech ktoś wyśledzi w milionie tropów ten jeden jedyny ślad Diunki...
Wynajął mieszkanie w centrum. Wypatroszył w tym celu utajnione konto, na które od trzech lat składał pieniądze, by zrealizować marzenie i kupić sportowy samochód. A wynajął klitkę na piętnastym piętrze ciasnego jak ul budynku, gdzie nawet sąsiedzi widują się od przypadku do przypadku i nie poznają... Teraz on i Diunka będą mieli prawdziwe spokojne życie. Takie, jakby nic z tamtych rzeczy się nie wydarzyło...
Drgnął i mocniej zacisnął palce na dłoni Diunki. Bał się. Bał się o Diunkę - ale, co za koszmar, Diunki bał się również. Jego umysł usiłował i nie potrafił zwalczyć tej sprzeczności: Diunka umarła... Diunka wróciła... Ona jest w grobie... Jest martwa i jednocześnie siedzi tuż obok...
Wysiłkiem woli zabronił sobie o tym myśleć. O życiu nie wolno myśleć zbyt dużo, bo odechce się tego życia. Nie będziemy przewidywali nieszczęść, będziemy rozwiązywali problemy w miarę ich występowania...