Na plecach Diunki pojawiła się plama wilgoci. To mokry strój przebijał przez cienki płaszcz...
- Nie zimno ci?
Przeczący ruch głowy. Teraz nigdy nie jest jej zimno. I palce ma zimne, jak zima...
Jakby wyczuwając jego nastrój, odwróciła lekko głowę. Ścisnęła jego dłoń, odrobinę tylko:
- Klaw... Nic... opuszczaj... mnie.
* * *
Pokoik był wielkości autobusu. Nad ulicą zawisł balkon, półokrągły, z nierówną zardzewiałą poręczą. Klaw, gdy tylko wyszedł zapalić, od razu poczuł zawrót głowy - pod nogami, w odległości czternastu pięter, płynęły sobie na spotkanie dwa gęste strumienie - połyskujący metal, kolorowe światła, rozdrażnione, bijące w niebiosa klaksony... I - brak nocy, tylko brudnawe, nienaturalne światło.
Diunka siedziała na wygniecionym tapczanie. Zrzuciła już płaszcz i znowu była w przeklętym wężowym stroju.
- Zdejmij go - poprosił Klaw szeptem. - Wiesz co... spalmy go?
Wbrew oczekiwaniom posłusznie skinęła głową. I zsunęła z ramienia ramiączko. I drugie również; Klaw patrzył, nie domyśliwszy się, że powinien się odwrócić. W tym życiu nie widział Diunki nagiej. I nie może teraz ocenić, zmieniła się od tamtej pory czy nie.
Jej piersi wydawały się białe w porównaniu z resztą ciała. Ach tak, opalenizna przecież... Nie brązowa, a popielato-szara. Albo może myli światło, dochodzące z zewnątrz?
Diunka podniosła się, ściągając żmiją tkaninę z bioder. Klaw miał ochotę zamknąć oczy. Strój zmienił się w brudną szmatkę, skręcony powróz na jej kolanach.
Klaw poczuł falę gorąca. Odruchowo dotknął klamry własnego paska; Diunka zrzuciła strój na podłogę i wstała:
- Klaw...
Włosy na jego głowie stanęły dęba. Niemal krzyknął - tak ostro starły się w nim dwa nowe, jednakowo silne, jednakowo bezlitosne doznania.
Ukochane ciało. Jego dziewczyna. Jego kobieta. Pierwsza...
Mokre włosy-sopelki. Lodowate dłonie. Bose ślady na zamarzniętym piasku. Duszna woń kwiatów na grobie i jej twarz - ta sama! W ramce pogrzebowego portretu...
Widział ją w trumnie. Jak teraz...
- Klaw... nie... wypędzaj... mnie...
- Nie wypędzę - wydusił z siebie. - Ale...
- Nie bój się... Klaweczku, nie bój się... Przecież cię kocham... Obejmij mnie, bo ja tak długo...
Wbił zęby w dolną wargę tak, że po podbródku pociekła ciepła strużka krwi:
- Diuneczko, nie teraz...
- Klaw. Klaw...
Nie mogę, pomyślał bezsilnie. Nie... mogę.
Diunka stała obok, a jej ręce były zimne jak rybki. Jakby zbyt długo tkwiła w rzecznej wodzie.
I tak było, długo. Ach, jak długo...
Zmusi siebie i uwierzy, że czas cofnął się o dziesięć miesięcy. Że dziś jest upalny czerwcowy dzień, że jutro ma egzamin, że Diunka po prostu zbyt długo się kąpała i po prostu przemarzła. Zmusi siebie i zapomni o pogrzebowej procesji i o tym potwornym kwiatowym zapachu. Zapachu cmentarnej gliny... Zapomni. Zaraz.
- Klaw...
- Zaraz, Diuneczko. Zaraz...
Ten pocałunek miał posmak krwi z przegryzionej wargi.
- Klaweczku...
Zacisnął wargi. Już wiedział, że się zdecyduje.
Rozdział 4
Telefon szlochał długimi sygnałami. Telefon żałośnie błagał: podejdź do mnie, no podejdź... Podnieś słuchawkę, to jest takie ważne, od tego zależy ludzkie życie...
Nazar nie słyszał. Nazar wyszarpnął wtyczką telefonu z kontaktu, zostawił w swoim świecie ciszą i spokój. A może po prostu spał.
Iwga opadła na wilgotną ławkę.
W przedpokoju Prowa stał telefon. Na małym stoliku i Iwdze wystarczyło sił, by odwrócić stolik, postawić go w poprzek. Jednym rogiem zaprzeć o drzwi do łazienki, drugim o przeciwległą ścianę... Ciasne było to mieszkanko Prowa. Wąski korytarzyk.Tam również, w przedpokoju, nałożyła wilgotną bieliznę. Połykając łzy, wbiła się w dżinsy i sweter. Nie zawiązując sznurowadeł na butach, wypadła za drzwi; odgłos płynącej za drzwiami wody ustał. Iwga zachłysnęła się strachem - niemal tak, jak wtedy, na nocnym pustkowiu, wśród nieruchomo czerniejących wagonów.
Uciekła. Torba waliła ją po tyłku, jakby poganiając, dodając ochoty; na dróżce przed domem prysnęło przed nią na boki stadko dzieciaków. Staruszek z torbą z zakupami ledwo utrzymał się na nogach; wskoczyła w zamykające się drzwi autobusu i przez pięć przystanków bała się, że Prow ją dogoni.
Za co go tak urządziła? Co on jej zrobił, przecież nic złego?
I co będzie, jeśli rzeczywiście ją odnajdzie? Jeśli zacznie szukać...
Och, na pewno zacznie. Takich rzeczy nikt nie wybacza. Zwłaszcza Prow.
Gdyby tylko ten Nazar odebrał telefon. Iwga nie milczałaby do słuchawki - już dojrzała, żeby mówić. Żeby uniżenie pytać, też dojrzała. Żeby wynająć się tacie-świekrowi... tfu, byłemu tacie-świekrowi, profesorowi Mitecowi... Wynająć się jako gosposia. Ślubu nie będzie, to wiadomo. Ale Iwga już nie jest dumna, nie jest honorowa, w ogóle już nie jest... Jeśli Nazar nie zechce kochać wiedźmy, to niech przynajmniej ją obroni. Niech będzie... tolerancyjny... wobec wiedźmy...
Szybkie spojrzenie przechodzącej obok kobiety chlasnęło jak policzek. Litujące się i jednocześnie pełne obrzydzenia spojrzenie, podarowane młodej włóczędze z mokrymi włosami i czerwonym od łez nosem. Iwga poczuła się jak przyklejona do ławki ślina. Obrzydliwa i oburzająca z punktu widzenia higieny. Ciekawe, czy patrol policji, wolno maszerujący wzdłuż ulicy, nie zechce przepytać podejrzane dziewczynisko na okoliczność dokumentów?
Iwga wyraziście wyobraziła sobie siebie w rejestracji i podzielniku. Bezdomna bezrobotna wiedźma, nie znajdująca się w obowiązującym prawnie wykazie, stuka piąstką w biurko policyjnego kapitana: „W tej chwili dzwonię do Wielkiego Inkwizytora Wiżny! Osobiście! Natychmiast! A wtedy odpowie pan...”
Policyjny patrol zbliżał się, Iwga stłamsiła odruch ucieczki. Wymacała w torbie notes, otworzyła na pierwszej lepszej stronie, zagłębiła się w badanie własnego brzydkiego pisma. Człowiek jest zajęty, człowiek tylko na chwilą przycupnął na parkowej ławeczce, człowiek jest abiturientem, który przyjechał z prowincji zdawać na studia; może i lekko przetrzepana przez życie, ale bardzo pilna uczennica...
Zezując zobaczyła, że ich cienie przepłynęły o centymetr od jej sportowych butów. Przepłynęły, ale nie zahaczyły, to dobry znak...
- Czego się trzęsiesz, głupia. Oni mają cię w nosie.
Na drugim końcu ławeczki siedziała dziewczynka w sukience, przypominającej szkolną. Obok emitował apetyczną woń wózek z gorącymi sandwiczami.
- Zmieniłabyś image - poradziła jej Iwga przez zęby.
Dziewczynka uniosła brwi:
- Co?
- Wizerunek - Iwga wykrzywiła się z pogardą. - Kup sobie peruką i parasol... Albo włóż skórzaną kurtką z nitami i skołuj motor. Mdli mnie od tych twoich „sandwiczy”.
Dziewczynka uśmiechnęła się, wcale nie urażona:
- Obawiam się, że to ty będziesz musiała zmienić wizerunek. Idź dziś się zarejestrować, pomogą ci wybrać swój los. Podmiejska fabryka celulozy i ojcowski nadzór inkwizycji, całkowicie odpowiadają twoim poglądom na życie, czy nie tak?
Iwga milczała. Z wąskich szczelin dziewczęcych pozornie oczu, patrzyła na nią doświadczona, drapieżna, mądra istota.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytała Iwga bezradnie.
Dziewczynka zmarszczyła nos:
- Mam ci opowiedzieć, jak się odbywa rejestracja? Najpierw każą ci się rozebrać do naga... Potem obnażą twoją duszę - będziesz się wywnętrzała chętnie jak nie wiem co, aż się zachłyśniesz słowotokiem... Nagadasz co najmniej na dużą-dużą kasetę... albo i niejedną. A potem przyjdzie taki łebas - dziewczyna drgnęła, jakby pod wpływem ukłucia bólu - z tych, co to... Markowy inkwizytor. I zacznie grzebać brudnymi łapami w tobie...