Wanna była pełna, czapka białej piany wypełzała już niemal, jak kasza z garnka, przez brzeg.
- Bardzo duży kufel piwa - powiedział do Diunki i ucieszył się, kiedy się roześmiała. - Chcesz się wykąpać?
Diunka pokręciła głową. Nie chce się kąpać, chce tylko wysuszyć włosy...
- Czyli woda czeka na mnie?
Skinęła głową, dziwnie zadowolona. Jakby myśl o wymytym Klawie dostarczyła jej niemało radości. A on niemal się obraził. Czy ona uważa go za brudną świnię?!
Skrzywił się do własnych głupich myśli. Dotknął ciepłego - po raz pierwszy ciepłego! - policzka Diunki.
- No to poczekaj... Daj mi chwilę...
Wyszła, przymykając za sobą drzwi.
Klaw rozebrał się, ciskając rzeczy na kulawy regalik. Pod jędrną pianą było ciepło i przytulnie, nawet przytulniej niż mógł sobie wyobrazić; błyskawicznie straciwszy poczucie czasu, wyciągnął się, ułożył głowę na pochyłej ściance starej wanny i przymknął oczy.
Wszystko wróci. Już powoli wraca; kto wie, ilu mieszkańców miasta żyje z... nimi. Z ukochanymi istotami, przychodzącymi zza krawędzi na wezwanie? Przez lata i dziesięciolecia, kto może im tego zabronić? Chyba tylko cugajstrzy... Wspomnienie nie na miejscu, ale czy cugajstrzy są w stanie odnaleźć Diunkę? Nigdy w życiu... W oczy Klawowi zaglądała gardziel kranu, okrągła i czarna niczym studnia - od minuty narasta na jego krawędzi kropla. Rosła, drżała, chwytała na siebie mętne światło plafonu... Potem ociężale oderwała się, utonęła w pianie. Kap...
W ciszy łazienki jej upadek był niemal małą katastrofą. Oddalonym wybuchem, zresztą, nie. Ciszy przecież nie ma, jest suche trzaskanie pęcherzyków piany, przygłuszony odgłos wody w rurach i ledwo słyszalne buczenie... Pewnie Diunka w pokoju kończy suszenie włosów...
Klaw zerknął zezem.
Suszarka leżała na półce dla szamponów. Na tej, która jakimś cudem utrzymywała się na dwóch zardzewiałych wkrętach, krzywa, zwisająca nad samą krawędzią wanny; w tej chwili leżał na niej prezent od Klawa dla Diunki: fen. I cicho pomrukiwał, włączony na minimalne obroty. Nie wierząc własnym oczom, Klaw prześledził wzrokiem trasę czarnego spiralnego przewodu - kończył się w kontakcie.
Jak ona mogła go zostawić?! I jak on, dureń, nie zauważył włączonej suszarki, przecież nie jest samobójcą... A może zwariował i, kiedy nurkował w pianie, nie było na półce żadnej suszarki?
Kiedyś dawno temu widział taki film. Śmieszny i jednocześnie straszny, oglądali go razem z Diunką w
letnim kinie, gdzie bezlitośnie kąsały komary i wiły się w strumieniach światła ćmy... W tym filmie dziewczyna, którą prześladował morderca, wepchnęła zbrodniarza do wanny i cisnęła za nim włączone urządzenie elektryczne...
No tak, to był właśnie fen. Mało kto ma w łazience telewizor czy lampę biurową. Klaw, co z ciebie za idiota...
Ostrożnie, starając się, by szczyt piennej zaspy nie dotknął półeczki, chwycił się rękami śliskiego brzegu wanny. W tym momencie półeczka drgnęła, ponieważ okres służby dwóch zardzewiałych wkrętów właśnie minął.
Klaw znieruchomiał, odczuwając w brzuchu ssącą, męczącą pustkę.
Fen, ciągle pracowicie pomrukując, spełzł ku krawędzi półeczki. Biała plastykowa końcówka skierowała się ku wodzie, jak pysk udręczonego pragnieniem zwierzęcia. Wyczuwszy słaby, ale wyraźny podmuch ciepłego powietrza, piana drgnęła i osiadła; pojawił się krążek otwartej wody, mała przerębel. Fen wolno, ale nieuchronnie ześlizgiwał się, jego droga zmieniała się w upadek i dziwne, że ta część sekundy ciągnęła się dla Klawa kilka długich minut.
Przypomniał sobie nie historię swego życia, nie mamę i pierwszy pocałunek. Przypomniał mu się stary lum, ciężko oparty o cmentarny płotek. Z wielkimi oczyma na mądrej, choć pospolitej i niemłodej twarzy. Ciemne gałęzie starej jodły. Wszystko. Nie!
Nikt i nigdy nie uczył go takich rzeczy. Wyrzucił przed siebie obie ręce, odpychając widmo nadchodzącej śmierci i woda w wannie chlusnęła falą, jakby zamierzała liźnięciem zdjąć fen... albo odrzucić go precz.
Nie wiadomo dlaczego, elektryczna zabawka na mgnienie oka zatrzymała się w upadku. Pewnie zaczepiła o coś ciężka żeberkowana rękojeść; Klaw już wyskakiwał z wanny, ciągnąc za sobą strumienie wody i płaty piany. Oto już pod stopami znalazł się szorstki gumowy dywanik, oto mokra dłoń chwyta za spiralny przewód...
Nie wiadomo dlaczego był pewien, że przewód się nie podda - ale wtyczka wymsknęła się z kontaktu łatwo i bezdźwięcznie, pociągnięta zbyt silnym ruchem, przeleciała przez całą łazienkę, uderzyła w ścianę, odbiła się i plusnęła w wodę. Zaraz za wyłączoną suszarką, która w końcu spadła.
Klaw stał w stygnącej kałuży. Z przekrzywionej półeczki po kolei ześliznęły się do wanny: butelka szamponu, pędzel do golenia i brzuchata mydelniczka, fen nieruchomo leżał na białym dnie. Jak utopiony stwór.
Potem po plecach Klawa przeleciało zimne powietrze. Uchyliły się przymknięte drzwi.
Diunka stała na progu i milczała. Przenosiła pełne zadziwienia spojrzenie z nagiego dygocącego chłopaka na wannę z przerzedzonymi kłębami piany. I z powrotem.
- No... - Klaw zachichotał wysoko, nienaturalnie. - A ja się prawie usmażyłem...
Diunka milczała. W napięciu jej oczu znajdowało się również coś takiego, czego Klaw nie zrozumiał.
* * *
Iwga ocknęła się z zimna, kiedy na dole dały się słyszeć kroki. Wstrzymawszy oddech, wsłuchiwała się w obcą milczącą obecność - ten, kto wszedł z ulicy, stał chwilę obok fikusa, a potem odwrócił się i wyszedł. Nie zdążyła nawet odetchnąć - do bramy znowu ktoś wszedł; Iwga poczuła znajome już mdłości.
Przyciskając do siebie torbę, rzuciła się do góry. Pędziła na drugie piętro, na trzecie, na strych - ale już po pierwszym kroku źle postawiła stopę i nic nie wyszło z ucieczki, mogła tylko, i zrobiła to, wbić się w ciemny kąt. Wiedząc przynajmniej, że od strony czarnych opancerzonych drzwi nie uda się jej zobaczyć.
Obecność inkwizytora stała się jeszcze bardziej uciążliwa. Jeszcze wyrazistsza i ostrzejsza; przez pulsowanie krwi w uszach, Iwga usłyszała kroki. Najpierw zdecydowane, niespieszne, potem, po chwili postoju - wolniejsze, jakby niezdecydowane.
- Kto tu?
Uderzenie. Iwga zwinęła się, zaciskając usta dłonią. Ból uderzył i odszedł, przez mokre rzęsy zobaczyła prowadzące w dół stopnie. A na stopniach nogi w ciemnych butach. Kompletnie suchych, pomimo deszczu.
- Tego nie należało robić, Iwgo.
Westchnęła tak głęboko, jak tylko mogła. Niewidzialny napór zelżał, zostawiając po sobie tylko słabe mdłości i dreszcze.
- Nie należy czyhać za węgłem. To niebezpieczne... Chodź, wstajemy.
- Nie chcę do rejestracji - powiedziała, wciskając się plecami w zimną ścianę. - Nie chcę do więzienia. Ja nie będę tam żyła, nie chcę...
- Oj, Iwgo - w jego głosie dało się słyszeć zmęczenie. - Żebym tak ja miał tylko twoje problemy.
* * *
Pierwszą rzeczą, jaką uczynił Klaudiusz, była penetracja lodówki - otworzył drzwiczki i tępo zapatrzył się w jej syte, wypełnione garnkami wnętrze. Najedzenie nie miał kompletnie ochoty, ale kontemplacja jedzenia pomagała skoncentrować się i tworzyła złudzenie działalności. Poza tym człowiek, zajmujący się lodówką,
nie powinien wydawać się straszny. W każdym razie jemu tak się wydawało.
Mitec junior nie miał racji, i jego narzeczona wcale nie zamierzała przeczekiwać w objęciach jednej z licznych, zdaniem Nazara, koleżanek. Człowiek nocujący trzy dni u koleżanki, wygląda nieco inaczej. I ma inne oczy. Inne.