- Wiele bym dał - Inkwizytor przeciągnął się - żeby to zrozumieć. Czasem wydaje mi się, że już, za chwilę, zrozumiem. Ale... żeby to zrozumieć, trzeba być wiedźmą. Kiedy się nią staniesz... no, krótko mówiąc, opowiesz mi po starej znajomości. Czego one chcą?..
- Proszę zapytać je podczas tortur - nie wytrzymała Iwga. Inkwizytor skrzywił się, otworzył nawet usta, ale w tym momencie w pokoju zabrzęczał telefon i cicho rozdzwonił się
drugi - w kuchni.
Iwga nagle poczuła uderzenie lęku. Paniczne i beznadziejne oraz kompletnie bez powodu - pewnie po prostu rozszalały się nerwy, użądlone przez nagły dźwięk. Inkwizytor ułożył papierosa na brzegu popielniczki i leniwym ruchem sięgnął po słuchawkę:
- Tak...
Wyraz twarzy nie zmienił się, ale Iwga już wiedziała z kim rozmawia. Dowiedziała się i pokryła lodowatym potem.
- Oczywiście, nie było mnie... Wróciłem dziś o świcie, z kurortu można powiedzieć, z Odnicy... Tak, widzisz, jaką mam ciekawą pracę... Przestań. Jakie znowu urazy, przecież jesteśmy chyba dorosłymi ludźmi... Nie, ten tydzień mam wykreślony z życiorysu. No właśnie, słyszałeś. Słucham?
Iwga wzięła do ręki kawałek bułki. Bezmyślnie nadgryzła, wgryzła się, usiłując zaspokoić świeżym pieczywem nie głód, ale inne uczucie, nieokreślone, niemniej ssące. Przeżuwać, przeżuwać...
Inkwizytor słuchał, nie patrząc na Iwgę. Patrzył, jak wolno dopala się bezużytecznie na brzegu popielniczki papieros. Iwga czekała skamieniała.
- Widzisz - oznajmił o ton niższym głosem inkwizytor. - Takimi rzeczami nie wypada mi się zajmować, to nie mój poziom... Wybacz, ale właśnie teraz nic ci nie mogę powiedzieć.
I zerknął na Iwgę. Szybko, z ukosa, ale tak, że drgnęła.
W słuchawce bzyczał podniecony metalowy, zmieniony przez odległość głos. Głośny i roznamiętniony, chyba bardzo pragnący przekonać.
- Dobrze - powiedział wolno inkwizytor. - Ale dlaczego ty do mnie dzwonisz, a nie on? To już chyba dorosły chłop, nie?
Iwga poczuła się niezręcznie. Jakby ktoś obraził przy niej Nazara.
- Dobrze - powtórzył inkwizytor, ale jakimś zmęczonym głosem, matowym. - Niech zadzwoni do mnie... Albo ja zadzwonię, jak będę coś wiedział. Dobrze?
Iwga wstała. Bezszelestnie wróciła do salonu. Stała i przyglądała się pokojowi i nie zapamiętywała go; usiadła w kącie na podłodze, podkuliła nogi. Nieładnie jest podsłuchiwać cudze rozmowy.
* * *
Odłożył słuchawkę i przez kilka minut siedział, wpatrując się w spopielony papieros.
Nie jest łatwo być ojcem, samotnie od wczesnego dzieciństwa wychowującym jedynego syna. To się odbija na osobowości. Może nie na każdej, ale na Julka - tak. Julek to urodzony opiekun...
Dziewczyna siedziała w salonie, po prostu na podłodze. Rudzielec. Lis w potrzasku. Popatrzyła pytająco. Od razu odwróciła spojrzenie, opuściła wzrok. Oczy płonące, ale nie zaszczute; Klaudiusz westchnął. Nie ma nic gorszego, niż niezarejestrowana wiedźma.
- No więc tak, Iwgo. Przyjaciel mój, a w jakimś tam stopniu twój świekr, trzeba powiedzieć, martwi się. Oczywiście, bardziej go interesuje los syna... niż nasze powody. Do pewnego stopnia ma rację i można go zrozumieć. Proponuję odczekać pół godziny, przemyślisz sobie wszystko dobrze i zadzwonisz... do profesora Miteca.
- Nie - odpowiedziała natychmiast. - Ja... nie. Nie wiem, co mu... powiedzieć.
Klaudiusz z udawanym zdziwieniem wzruszył ramionami:
- No to co w takim razie mamy robić?
Dziewczyna znowu się nastroszyła. Zjeżyła, wciskając łopatki w róg pokoju. Klaudiusz kolejny raz odczuł zwarty kłębek jej potencjalnych możliwości. Chociaż... Po inicjacji każda z nich może stać się albo wybitnym bojownikiem, albo szarą roboczą wiedźmeczką.
- Zadzwoń - powiedział ugodowo. - On się denerwuje. Szuka ciebie... Spróbuj go zrozumieć. Zadzwoń... Jeśli chcesz mogę wyjść.
I, nie czekając na zgodę, poszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Długo, bardzo długo w pokoju panowała cisza. Potem cicho zakukały klawisze telefonu i Klaw pokiwał z zadowoleniem głową, na słuch rozpoznając numer. Przymknął oczy, zarzucił nogę na podłokietnik miękkiego fotela.
- To ja.
Głos dziewczyny brzmi głucho, ale ogólnie dość dobrze. Twardo, bez wahania i szlochów; Klaudiusz znalazł w szufladzie biurka miętusa, pokręcił w palcach i włożył do ust.
- To ja... Tak.
Milczenie. Ciekawe, co mówi poczciwiec-profesor, pocący się w tej chwili na drugim końcu linii.
- Rozumiem, że jestem winna - głos młodej wiedźmy stał się głośniejszy, teraz słychać w nim było powściąganą dumę. - Niestety, nie miałam innego wyjścia.
Klaw rozgryzł cukierka i z opóźnieniem przypomniał sobie, że nie znosi mięty. Chyba prosił gospodynię, by kupowała jakieś inne, berberysy, na ten przykład.
- Rozumiem - w głosie Iwgi rozbrzmiał metal. - Sądzę, że to pan musi zdecydować. Nazar również musi się opowiedzieć... Nie, proszę się nie denerwować. Ze mną wszystko w porządku.
Dumna prowincjuszka, powiedział Klaudiusz ponuro. Po trzech dworcowych nocach będzie ci jeszcze łgała o jakieś dobrej koleżance, u której może mieszkać do woli i bezpiecznie, choćby rok, nawet dziesięć lat.
Nagle poczuł, że ogarnia go irytacja. Mętna złość na obu Miteców, gotowych teraz uwierzyć w wygodną dla nich bajeczkę. A wiedźmeczka - też niezłe ziółko, z tą swoją dumą wyrostka...
- Ja?! - Głos dziewczyny pełen napięcia, odwlekając odpowiedź, zapytała jeszcze raz:
- Ja?..
Pauza. Klaudiusz dokładnie wiedział, że na drugim końcu przewodu też panuje cisza. Tam czekają na odpowiedź na zadane pytanie.
- Ja... - Dziewczyna zawahała się. - Jestem u... pana Starża. Tak...
Ach, to o to chodziło. Iwga, zapewne, zamierzała kłamać o budce telefonicznej, z której jakoby dzwoni. Albo znowu o wiernej przyjaciółce... Ale wystraszyła się, że Klaudiusz opacznie zinterpretuje jej kłamstwo.
- Tak - powtórzyła głucho. - Oczywiście.
Klaudiusz podniósł się bezszelestnie, drzwi jego gabinetu nigdy nie skrzypiały.
Iwga stała przy oknie, plecami do niego. Spiralny przewód telefonu leżał na wykładzinie, jak długaśna zdechła pijawka. Iwga stała, wciągnąwszy głowę w dygocące ramiona i słuchawka w jej ręku gadała i gadała - głos był pełen napięcia, ale generalnie przyjazny.
Wyjął słuchawkę z jej spazmatycznie zaciśniętych, ale od razu uległych palców. Przyłożył do ucha - plastyk zachował jeszcze ciepło i niemal niewyczuwalnie pachniał jej dezodorantem. Niezbyt tanim, o ile mógł to określić niekompetentny w tych sprawach Klaudiusz.
- ... nie stanie się od razu. Przecież rozumiesz mnie, Iwgo? Nie chciałabyś sprawić bólu Nazarowi... niepotrzebnego bólu? Oczywiście, to nie moja sprawa, ale... Takie rzeczy nie rozwiązują się w ciągu jednego dnia. On jest urażony - w głosie rozbrzmiał wyrzut - ale, sądzę, że po krótkim zastanowieniu... Kiedy będzie w stanie sam ci powiedzieć... m-m-m... Iwgo? Słyszysz mnie?
Klaudiusz podał słuchawkę dziewczynie. Ta odwracała się, by nie widział jej twarzy - ale głos miała twardy, kiedy odetchnąwszy, powiedziała do słuchawki:
- Tak. Oczywiście. Ma pan rację.
Klaudiusz chwycił ją za rękę, wyciągniętą do widełek; jej nadgarstek był szczupły i twardy jak gałązka.
- Halo, Jul? - rzucił niedbale, zawładnąwszy słuchawką. - Jak widzisz, spełniłem obietnicę. Czy mogę wiedzieć, jak się umówiliście?
Pauza. Widocznie profesor Mitec nie oczekiwał tak szybkiej zmiany rozmówców.
- N-no... Klaudiuszu... Nie wiedziałem, że... Krótko mówiąc, umówiliśmy się, że damy Nazarowi czas do namysłu. A potem, kiedy dojdzie do siebie...