Ogarnęła ją fala czułości tak silna, że musiała odwrócić się i ukryć twarz w poduszce. Czułość i wstyd. Ponieważ okłamała, ponieważ powód jej słabości nie ma nic wspólnego z radosnym oczekiwaniem potomstwa...
- No, co jest Rudzielcze?
Przejechała opuszką palca po błękitnej żyle na jego twardej i muskularnej ręce:
- Nieładnie wyszło. Idź do nich, przeproś... Ja się zaraz pozbieram.
Przełknął ślinę. Nie odważył się jeszcze raz zapytać, pogłaskał ją tylko po policzku.
Wstał, podszedł do drzwi, wrócił. Pocałował czubek jej głowy. I poderwał się, podskoczył do sufitu, dotknął świecznika, zabrzęczały grona kryształków.
- Jak dziecko... - Iwga uśmiechnęła się z trudem. - Posłuchaj... A kim jest Klaudiusz?
Uniósł brwi:
- W jakim sensie?
Iwga milczała chwilę, nie potrafiąc sformułować pytania.
- Klaudiusz - Nazar podrapał się za uchem - jest wspaniałym facetem, starym przyjacielem ojca... No, poza tym jest Wielkim Inkwizytorem miasta Wiżna. To tyle.
- Aha - Iwga przymknęła powieki. - No to leć...
Drewniane schody znowu jęknęły - ponieważ Nazar przeskakiwał po dwa stopnie. Iwga leżała, wpatrując się w cienie na suficie, a chłodna pościel parzyła niczym patelnia.
* * *
Obaj milczeli i to dość długo. Słowa nie były im potrzebne. Obaj w ciszy rozkoszowali się letnim zmierzchem, dymem ogniska i swoim własnym towarzystwem. Gość leniwie mrużył oczy, ognik przy jego wargach wolno pożerał cienkie ciałko drogiego papierosa. Gospodarz obracał nad żarem kawałek tłustej wędzonki, nabity na ostry patyczek.
Potem z domu wyszedł Nazar, uśmiechając się przepraszająco, podszedł do gościa.
- Jakoś tak niezręcznie wyszło, Klaudiuszu... Chciałem was ze sobą poznać.
Ten, którego nazywano Klaudiuszem, przymknął powieki.
- Dlaczegoś ją porzucił? - zrzędliwie odezwał się profesor socjologii Julian Mitec. - Zostawiłeś sarną?
Nazar zmieszał się.
- Ja, właściwie, chciałem tylko Klaudiuszowi powiedzieć, że... tego... że ona prosiła o wybaczenie...
Gość niecierpliwie machnął ręką - rozumiem, nie gadaj bzdur, człowieku. Nazar uśmiechnął się przepraszająco jeszcze raz i pognał z powrotem; dwaj mężczyźni przy ogniu odprowadzili go spojrzeniem.
- Pamiętasz? - niezbyt głośno zapytał profesor Mitec. - Mam na myśli Nazara. Obawiałem się...
Ten, który nosił imię Klaudiusz, skinął głową.
- Tak... Ciągle nie mógł dorosnąć.
Profesor Mitec uśmiechnął się triumfująco:
- Czego tylko nie robią z nami kobiety, Klaudi? Wypijemy?
Gość uśmiechnął się tajemniczo i wyjął z wewnętrznej kieszeni niewielką buteleczkę, płaską jak flądra:
- Właśnie wczoraj wróciłem z Egre, ze stolicy, rozumiesz, winiarstwa... Dostałem tam tę łapówkę.
Zazdrościsz mi?
- Nie może być! - zawołał profesor z teatralnym zdziwieniem. - Ale w jakże właściwym momencie, jakże właściwym!
Obaj byli znawcami win, a profesor dodatkowo jeszcze robił miny znawcy - pił z namaszczeniem i koncentracją, jak zawodowy kiper. Gość uśmiechał się z zadowoleniem.
- A ja będę miał wnuki - oświadczył w końcu profesor Mitec, wpatrując się w rubinowego koloru ciecz na dnie kieliszka. - Pełno, cały dom wnuków... Wiesz, tak właśnie myślałem, że gdzieś cię nosi po prowincji. Dzwoniłem do ciebie.
- Praca - rzucił gość. - Praca wytężona ku korzyści... czy dla korzyści. Będziesz miał piękną synową, Jul. Kiedy ślub?
Profesor pokiwał głową z zadowoleniem:
- Sądzę, że gdzieś w październiku.
- Jeszcze nie ustaliliście terminu? - zdziwił się gość.
Profesor rozłożył ręce.
- Nie śmiej się, ja dopiero tydzień temu... Nazar nas sobie przedstawił. I to bał się, że mnie rozzłości...
- Ale tyś się nie rozzłościł - skinął, noszący imię Klaudiusz. - I słusznie uczyniłeś.
Profesor podniósł z trawy swoją mandolinę. Patrząc jak starannie stroi struny, gość wyłowił z wąskiej złocistej paczki kolejnego skazanego papierosa.
- Julek...
Profesor drgnął. Oderwał się od swego zajęcia, zdziwiony popatrzył na gościa:
- Tak?
Zwany Klaudiuszem wyjął z ogniska gałązkę z żarem na końcu:
- Julek... Niech to zaraza... Nie wiem, jak to powiedzieć.
- Jak chcesz kogoś straszyć, to te swoje wiedźmy po piwnicach strasz - mruknął kompletnie już niewesoły profesor. - Mnie nie musisz... No?
Gość zapalił. Zaciągnął się głęboko, nie spuszczając z przyjaciela zmrużonych, lekko zaognionych oczu:
- Oczywiście wiesz, że ona jest wiedźmą?
- Kto? - drewnianym głosem zapytał profesor.
- Twoja synowa. - Gość zaciągnął - się znowu. - Przyszła synowa... Przy okazji - jak ona ma na imię?
- Iwga - odruchowo odpowiedział profesor. Potem nagle poderwał się ze swojego pniaczka. - Co powiedziałeś?!
- Iwga - w zamyśleniu powtórzył ten noszący imię Klaudiusz.
- Wiesz, co mówisz? - zapytał profesor.
Jego rozmówca skinął głową.
- Julku... W ciągu tych dwudziestu pięciu lat katorżniczej pracy... Wyczuwamy je nawet z jakichś parszywych czarno - białych zdjęć, i, co najsmutniejsze, one mnie też wyczuwają... Moja osoba przyprawia je o mdłości. Wasza Iwga poczuła się źle nie dlatego, że jest w ciąży, a dlatego, że obok niej pojawił się potwór, czyli ja.
Profesor usiadł. Podniósł upuszczoną mandolinę.
- Niedobrze, że nie wiedziałeś - oświadczył noszący imię Klaudiusz. - Miałem nadzieję, że... Ale to nic wielkiego, Julek. One, zwłaszcza te młode, szczególnie z głuchej prowincji... Bardzo się boją. Może powiedziała Nazarowi?
- Milcz - mruknął profesor, metodycznie podciągając i zwalniając strunę. - O, zar-r-raza!..
Wyrwany kołek został mu w ręku. I zaraz potem znalazł się w ognisku; węgle zapłonęły jaśniej, ale po krótkiej chwili uspokoiły się.
Gość odczekał chwilę. Westchnął:
- Tak naprawdę, to nic wielkiego się nie stało. Sto razy widziałem szczęśliwe rodziny, w których żoną była wiedźma. Wiesz, ile w samej stolicy jest ich legalnych? Tych, co mamy w kartotece?
Zerwana struna na mandolinie profesora zwisała niczym spiralny wąs winorośli.
- Julek...
- Zamilcz.
Z domu wyszedł Nazar. Jakby zbity z pantałyku, nawet zasmucony.
- Ona powiedziała, że musi się zdrzemnąć... Ale już lepiej się czuje... Tato?!
Profesor odwrócił się:
- Mam do ciebie prośbę... idź, proszę, i zaparz nam kawy.
Chłopak nie ruszył się z miejsca. Kiedy się denerwował, często mrugał powiekami - jego rzęsy fruwały jak u potrząsanej lalki. Nerwowy tik.
- Tato...
- Nazar.
Gość nieoczekiwanie uśmiechnął się:
- Nic się nie stało, Nazarku. Idź...
Obaj czekali w napięciu, aż zamknęły się drzwi kuchni. Potem jeszcze odczekali kilka długich, męczących minut.
- Julek - wolno powiedział gość. - Jesteś mądry facet... zawsze taki byłeś. A teraz, zaraza, zaczynam myśleć, że lepiej by było ten mały fakt przed tobą ukryć. Żeby może kiedy indziej, w jakiejś wolnej i spokojnej chwili...
- Masz pojęcie, co mówisz?
Profesor cisnął mandolinę. Ta brzęknęła z wyrzutem, trafiwszy na jakiś kamyk w trawie. Gość z dezaprobatą wzruszył ramionami, ale powstrzymał się od komentarza.
- Ty... - profesor spazmatycznie odetchnął. - Wiedźma... W moim domu... Z moim synem... W sekrecie... Jakie to podłe. Podłe, Klaudi...