Выбрать главу

- Potem, to znaczy kiedy? - przymilnie zapytał Klaudiusz.

Mitec zawahał się:

- No, tydzień... Może dwa...

- Jul - Klaudiusz sam usłyszał, jak zmienia się, wypełnia metalem jego spokojny głos. - Dziewczyna znalazła się w kiepskiej sytuacji. Nie ma dokąd iść, jest niezarejestrowana. Wiedźmy, które w ciągu dwudziestu czterech godzin od chwili podpisania ostatniego rozporządzenia - zerknął na zegarek - nie zarejestrują się, podlegają przymusowej izolacji. Powiedz mi wyraźnie, bierzecie z Nazarem Iwgę pod opiekę? Teraz? Czy mam wezwać patrol, żeby ją zawlókł do sekcji rejestracji i rozmieszczenia?

Dziewczyna zatrzepotała, nie patrząc, chwycił ją za ramię. Rzucił w słuchawką:

- Jul, daj mi na sekundą Nazara.

- On śpi - głuchym głosem odezwał się profesor Mitec. - Chłopak jest od trzech dni na środkach nasennych. Jeśli myślisz, że on tego nie przeżywa... że nie odczuwa bólu... ale przecież w końcu to właśnie ty...

Mitec podkręcał siebie. Klaudiusz przymknął powieki, zmusił się, by jego głos brzmiał spokojnie i miękko:

- Ja to wszystko rozumiem, Jul. Niestety, żyjemy w świecie, gdzie poza wiedźmami, istnieje mnóstwo innych nieprzyjemnych rzeczy... Ja nie czynią nikomu wyrzutów. Powiedz mi spokojnie, jak staremu przyjacielowi: możecie w tej chwili zaręczyć za dziewczyną? Nie?

- Klaudi... - Głos Miteca był zmęczony i proszący. - Przecież... możesz coś wymyślić. Błagam cię, Klaw... Jako przyjaciela. Wymyśl coś...

Klaudiusz milczał, słuchając jak nierówno, ciężko oddycha na tamtym końcu linii profesor Julian Mitec.

Jul nie jest w dobrej formie. Jakaś wczesna ta starość, żadnego sportu, żadnych spacerów, nie pomaga ten dom za miastem... Albo może został naprawdę tak mocno trzepnięty? W układ nerwowy?

- Dobrze, Jul - powiedział Klaudiusz niemal wesołym tonem. - Tylko zastanawiajcie się szybko, dobrze?

Mitec na tamtym końcu przewodu pewnie zaczął kiwać głową. Nieświadomy, że nikt go nie widzi.

- Tak, Klaudiuszu, oczywiście... Dziękują ci, no bo wiesz... Taka sprawa... Delikatna... Dziękują... Ty tam, tego... Dopilnuj...

- Dobra - Klaudiusz nie powstrzymał się i też skinął głową. - Dobra, na razie.

- Na razie, przyjacielu...

Odniósł aparat i postawił na miejscu. Kopniakami ułożył pod stolikiem pierścienie spiralnego przewodu.

- Odda mnie pan do izolatorium? - zapytała bezbarwnie Iwga.

- Nie wiem - uczciwie przyznał się Klaudiusz. - Ale sądzą, że nie spodoba ci się tam.

Usta dziewczyny wykrzywił wyzywający uśmieszek:

- Ja nie będę tam żyła... Właściwie, to nie wiem, po co tu przyszłam. I na co...

Chciała powiedzieć: „i na co ja liczyłam?”, ale nie chciała żeby zabrzmiało to płaczliwie, dlatego zdanie zawisło w powietrzu i nie zostało dokończone.

Klaudiusz westchnął:

- Widzisz... Jeszcze tydzień temu spokojnie umieściłbym cię u znajomych, u przyjaciół, u przyjaciół znajomych, u znajomych przyjaciół, jako kancelistką do jakiegoś dobrego biura albo sprzątaczką do czystego ofisu. Bez problemu. W tym mieście jest pełno ludzi, którzy z zadowoleniem wyrządziliby mi taką przysługę. Ale nie dziś. Teraz nie mogę tak po prostu cię wypuścić. Przecież wiesz, co się dzieje... z wiedźmami, wokół wiedźm. Wiesz?

- Tak - powiedziała szeptem Iwga.

Klaudiusz skinął z zadowoleniem głową.

- Cieszę się, że rozumiesz.

Iwga spojrzała na niego.

Teraz były to już oczy zaszczute. Wedle wszelkich kanonów polowania na lisy, zrozpaczone oczy zwierzaka, który nie ma dokąd uciekać.

(DIUNKA. MARZEC)

Domysł ukąsił go w drodze powrotnej.

Spóźnił się na ostatni autobus, ale udało mu się złapać okazję. Gadatliwy kierowca mieszkał nieopodal studenckiego miasteczka i zgodził się za darmo podwieźć do domu zmęczonego licealistę:

- Ja oczywiście wszystko, chłopie, rozumiem. Sam też taki byłem. Ale wiesz, szwendać się po nocach, to dla chłopaka i niebezpieczne, i nie uchodzi... Tak w ogóle...

- Mam już siedemnaście.

- No to co? Przecież mówię: dla chłopaka...

Klaw zgodnie skinął głową. Do bursy miał czterdzieści minut autobusem - dobry i chętny do pouczania wujek dowiezie go w ciągu kwadransa, a i tak dobrze, że Mitec ciągle się gniewa i nie trzeba będzie odpowiadać na pytania.

Na tym jego powodzenie się skończyło.

Przy posterunku inspekcji drogowej, kontrolującej wjazd i wyjazd z centralnej trasy, samochód został zatrzymany. Gadatliwy kierowca, wcale nie zmieszany, zaczął z posterunkowym gadać o pogodzie i jakości dróg na peryferiach; ten kiwał głową, badając przedłożone dokumenty, przyświecając sobie przy tym latarką. Nieopodal stało dwóch mężczyzn; Klaw drgnął, widząc krótkie futrzane bezrękawniki nałożone na skórzane kurtki.

- Proszę otworzyć bagażnik.

- Szukacie kogoś czy jak? - beztrosko zapytał gadatliwy kierowca.

- Kontrola rutynowa - niezbyt głośno odpowiedział mu jeden z cugajstrów.

Klaw poczuł ukłucie w sercu.

Cugajstrzy ustawili się po obu stronach kierowcy; ten nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Obojętnie obejrzawszy zawartość bagażnika, obaj kontrolerzy jednocześnie popatrzyli w oczy kierowcy, ten, najwyraźniej na chwilkę stracił opanowanie i spokój.

- Przepraszamy za kłopoty - rzucił wyższy z cugajstrów. - Szczęśliwej drogi.

Ten niższy rzucił kosę spojrzenie na stojącego obok Klawa. Chłopak poczuł, jakby jego podbródka dotknęła lodowata dłoń, jakby dorosły dotknął dziecka, wychowawca - podopiecznego: chwyt za podbródek, patrz no, w oczy...

- Chłopak jest kontaktowy - cicho powiedział niższy, zwracając się do kolegi.

Plecy Klawa zmroziły lodowate ciarki.

Kierowca, już wsiadający do wozu nachmurzył się. Drugi cugajster niespiesznie podszedł do Klawa i również spojrzał mu w oczy. Na ramieniu nieprzyjemnie, jakoś tak drapieżnie i jednocześnie przymilnie, spoczęła obciągnięta rękawiczką dłoń:

- Kogo widziałeś dziś wieczorem?

- To moja sprawa - powiedział Klaw. W ustach miał sucho. - Niby dlaczego mam zeznawać?

- Twoja sprawa - spokojnie zgodził się wysoki. - Ale jesteś kontaktowy w stosunku do nawi. Nie chcę cię straszyć...

Nic jestem strachliwy, chciał powiedzieć Klaw, ale przemilczał. Zacisnął zęby. Przecież torturować nie będą?! Skąd mają widzieć, gdzie ukrywa Diunkę?

- Nie chcę cię straszyć - ciągnął wysoki - ale niawy, z reguły, kontaktują się z ludźmi po to, by ich zabić. Zrównać, że tak powiem, szansę... Pierwszy raz widziałeś tę dziewczynę? Tak?

- Jaką dziewczynę? - zapytał Klaw, konsekwentnie grając głupka.

Jest wolnym mieszkańcem wolnego kraju, ten typas w głupiej kamizelce nie może mu wyrządzić krzywdy, nawet najmniejszej.

- Dziewczynę, z którą kilka godzin temu miałeś intymny kontakt - spokojnie wyjaśnił wysoki. - Z którą się przespałeś, mówiąc inaczej. Czy robisz to z kilkoma po rząd?

Klaw poczuł, że się czerwieni. I to kto - on, który uważał, że ma nerwy z żelaza! A tu prosta sprawa - kilka rzuconych niedbale słów i oto już stoi goły na wypełnionym ludźmi placu.

- Chłopcze, przespacerowałeś się dziś po brzytwie. Nie masz co się dąsać na mnie, bo ja tylko chcę ci pomóc. Następnym razem szczęście może się od ciebie odwrócić. Wczoraj wyjęliśmy z wanny piętnastoletniego chłopca. Podciął sobie żyły.

Wanna. Łazienka. Co za ohydne słowo...

I nagle Klawa postrzeliła niemożliwa, wstrętna i ohydna myśl. I odbiła się na jego twarzy takim nieudanym strachem, że ręka, leżąca na jego ramieniu, wyraźnie nabrała wagi: