Cisza pustego mieszkania przygniatała. Iwga stała chwilę przy oknie patrząc na odjeżdżający samochód, potem westchnęła, zaciągnęła zakurzoną zasłonę i, na palcach ominąwszy fotele, zajrzała przez wąskie drzwi do sypialni.
Ach, to o to chodzi!
Poczuła się jak głupia. Głupia do kwadratu; no pewnie - po co by tu były damskie pantofle.
Z obrzydzeniem popatrzyła na swoje stopy w cudzych pantoflach. Potem znowu przeniosła spojrzenie na ogromne dwuosobowe łoże, zajmujące dwie trzecie ciasnej sypialenki.
Samotny wolny mężczyzna, nie obciążony sercowymi więzami. Szczyt kariery, wierzchołek drabiny społecznej, nie będzie ciągał, za przeproszeniem, bab... do oficjalnego mieszkania na placu Zwycięskiego Szturmu. Ma dość pieniędzy, by utrzymywać mały domek schadzek. Coś pomiędzy burdelem i hotelem.
Westchnęła. Wróciła do pokoju i usiadła w fotelu, przywierając do jego oparcia, miękkiego i zakurzonego. W jej umyśle, do niedawna zajętym wyłącznie pełnymi żalu rozmyślaniami o niemożliwości ucieczki, nieoczekiwanie znalazło się miejsce na nowy, trochę nie na miejscu nurt.
Czyli - wystarczy, że zajrzy do szafy... Albo, na przykład, pod łóżko. I tam na pewno znajdzie się zapom-niany przez kogoś grzebień. Z dwoma długimi zaplątanymi włosami. A na półce w łazience nie może nie leżeć stara, dawno zgubiona przez kogoś szminka, droga, z odciskiem obcych warg na jaskrawym perłowym trzpieniu. A idąc dalej, to i jakiś element bielizny się znajdzie, taki przeźroczysty, niedbale ciśnięty za szafkę...
Wykrzywiła usta w pełnym pogardy uśmiechu. W takim sposobie życia jest coś nienaturalnego; mężczyzna, przebierający w przypadkowych kobietach. Tfu. Chociaż może i nie są wcale takie przypadkowe: Wielki Inkwizytor nie będzie ryzykował zdrowia ani reputacji. Tak. Może to nawet kancelaria wybiera dla niego kobiety?
Iwga zmarszczyła się, jakby poczuła w ustach smak zgnilizny. Właściwie, dlaczego o tym myśli? O tych wszystkich obrzydlistwach, które ją, w najgorszym przypadku, wcale przecież nie obchodzą. A w najlepszym - istnieją tylko w jej wyobraźni...
To by znaczyło, że jej wyobraźnia jest nieźle wypaczona. Ale - w końcu - jest się młodą, zepsutą i spaczoną wiedźmą. Ciekawe, jak daleko posunie się jej wyobraźnia...
A może on przepuszcza przez to ogromniaste łoże właśnie młode, spaczone, świeżo upolowane wiedźmy?!
Przez chwilę Iwga czuła się tak niewygodnie, jakby siedziała na gwoździach. A potem przypomniała sobie nieprzeniknioną, niczym drzwi pancerne, twarz inkwizytora:
„Wyrządzając przysługę swojemu przyjacielowi Mitecowi, robię to, czego robić, tak naprawdę, nie powinienem...”
Widzicie go - chodzący protokół. Ją ma w nosie. Ją i jej kobiece oraz wiedźmie wspaniałości. Może rzadko potrzebuje kobiet. A może dziewczyn takich jak Iwga, dziewczyn, ma cały pęczek za grosik?
Poczuła ulgę i od razu niejasną urazę. Jakże są ponad wszystkimi ci wielcy ludzie, ci inkwizytorzy...
Zadrżała. „Wczoraj cały dzień zajmowałem się torturowaniem kobiet. A społeczność w twojej osobie mnie poparła, jak widzę...”
Całe zmęczenie poprzednich dni, ciężar bezsennych nocy, jednocześnie zwaliły się na jej ramiona i wdusiły w miękkie obicie fotela. Nie, o tym teraz myśleć nie będzie. Odepchnie od siebie, nie będzie...
Z trudem podniósłszy się, pokuśtykała do łazienki. Szminki na półce nie znalazła, usta wykrzywił jej złośliwy uśmiech. Jakież naiwne są współczesne kosmetyki: pewnie się ukryły pod szafką, myślą, że tam ich nikt nie znajdzie...
Ochlapała twarz ciepłą wodą. Chwilę stała, badając własną szarą twarz w owalnym lustrze; machnęła ręką i poczłapała do sypialni, gdzie zwaliła się, nie zdejmując ubrania, prosto na narzutę.
I już całkowicie na granicy snu pokazał się jej mężczyzna w rozpiętym ciemnym szlafroku, stojący obok łóżka, Iwga krzyknęła i usiadła, gapiąc się na pusty prostokąt drzwi.
Maniaczka. Aż tak ci się marzy gwałt?
* * *
Popielniczka były przepełniona. Klaudiusz odchylił się na twardym obrotowym krześle i przymknął oczy. Króciutka pauza... Właśnie, która to godzina?
Okrutna, ruchliwa, niezawodna machina inkwizycji - to jego zasługa. Jego zasługa, że podpisane rozporządzenie niemal natychmiast przestaje być papierkiem, a realizuje się w przesłuchaniach i przeszukaniach, aresztowaniach, obławach i patrolach. Nie nadaremno wysiaduje w tym fotelu od pięciu lat; można sobie tylko wyobrazić, jak przeklinają go setki wiedźm - w odległych prowincjach i na sąsiedniej ulicy.
Uśmiechnął się posępnie. Niepokój, trawiący jego duszę od wizyty u przyjaciela Miteca, nieco ścichł, ale nie zniknął. Niby epidemia w Riance została opanowana, tragedii w Odnicy udało się zapobiec, ale nic i nikt nie rozumie, skąd się wziął ten niespodziewany wyciek zła w wiedźmińskich duszach, i bez tego niespecjalnie życzliwych. I skąd się wziął ten nowy ich szczep, niepowstrzymanie agresywny, ze „studniami” o niewidzianych dotąd głębokościach, z jakimiś niemądrymi, nawet szalonymi motywacjami. Czyżby to ciągle były te szare, niezainicjowane wiedźmeczki, których w każdym miasteczku jest po kilkaset pod ścisłym nadzorem? I niby dlaczego wszystkie nagle zapragnęły nowego życia, właściwie - śmierci?
Coś się stało z ich instynktem samozachowawczym. Widoczne na pierwszy rzut oka zwycięstwo - spokój panujący w kraju - w każdej chwili może obrócić się w diabli wiedzą co. Wyłapie się tysiąc wiedźm - kto wie, czy nie wylezie z nieznanego podziemia kolejne trzy tysiące?
Pobawił się piórem. Wspaniałe pióro, potrafiące jednym podpisem powalić mnóstwo podnoszących się głów. Dobrze przynajmniej, że nie pisze czerwonym atramentem. Zmarszczył się. Nawet ten uparty młodzieniec, który wiele lat temu przestąpił próg inkwizytorskiej szkoły, raczej nie przypuszczał, że przyjdzie mu siedzieć w takim... w takim dole. Niech zginie zło, żeby go w tę i z powrotem...
Wśród jego wykładowców był pewien mądry i zapewne bardzo szlachetny mężczyzna, będący zwolennikiem „wariantu zerowego”. Oficjalna Inkwizycja starannie deklarowała kompletną neutralność w stosunku do samej idei „wariantu”, jednakże nie zabraniała swoim pracownikom dyskusji o niewątpliwych jego zaletach. „Wariant” bezczelnie deklarował, że wiedźma jest na świecie niepotrzebna. W ogóle. Każda...
Klaudiuszowi przyszła ochota rzucić piórem o ścianę. Zamiast tego westchnął i starannie położył je na stole.
W okienku centralki zatrzepotało zielone światełko.
- Słucham.
- Niech zginie zło... patronie. Widzenia żąda Helena Torka, numer ewidencyjny sześćdziesiąt osie...
- Pamiętam jej numer, Mito. Jest sama?
- Poza nią były tu siedemdziesiąt dwie osoby, od rana. Rozdysponowałam je... krótko mówiąc - są już załatwione. Pan Glur i zastępcy. A Torka...
- Przyjmę ją.
- Tak, patronie - zgodnie westchnęła centralka.
Wśród mnóstwa wiżneńskich wiedźm tylko niecała dziesiątka cieszyła się takim przywilejem - podlegała osobistej kontroli Wielkiego Inkwizytora. Klaudiusz sam wprowadził ten zwyczaj, aż po pięciu latach przestał on być nowością, ponieważ stał się właśnie zwyczajem. A Klaudiusz nie żałował straconego czasu. Uprzywilejowane wiżneńskie wiedźmy były wyjątkowo interesującymi rozmówczyniami. Helena Torka stanęła na czele wiżneńskiej opery mniej więcej w tym samym czasie, co Klaudiusz na czele Inkwizycji.
Właściwie, utrzymała się na swoim stanowisku wyłącznie dzięki Starżowi. „Nasz nowy Wielki Inkwizytor jest człowiekiem o szerokich horyzontach...”