Helena Torka była „głucharką”, niezainicjowaną wiedźmą - mimo wielu pokus, impulsywności charakteru i pięćdziesięciu przeżytych lat. Helena Torka dobrze znała cenę wielu rzeczy, a co najważniejsze była wierna swojej operze. Jak pies.
Drzwi otworzyły się bezszelestnie od zewnątrz. Kobieta, ukrywająca twarz pod ciemną woalką przy kapeluszu, drgnęła. Klaudiusz nigdy jej tu nie przyjmował - do regularnych kontrolnych spotkań z liderką bohemy znacznie bardziej pasował malutki pokoik piętro niżej, ten przypominający charakteryzatornię, z dużym zwierciadłem i miękką kanapą; natomiast wystrój gabinetu roboczego nie sprzyjał ani spokojnej rozmowie, ani szczerości; raczej odwrotnie. Żadnej wiedźmy nie ucieszy dochodzeniowy inkwizytorski symbol wycięty na drewnianym poszyciu ściany. W trzech egzemplarzach.
- Dobry wieczór, Heleno. - Klaudiusz podniósł się, jednocześnie starając się osłabić uderzenie, jakiego musiała doznać wiedźma.
Dyrektorka opery nigdy nie dysponowała osłoną. Nawet średniej mocy.
- Witam, mój inkwizytorze. - Kobieta pochyliła lekko głowę. - Ciężkie mamy czasy...
- Niełatwe. - Klaudiusz odczekał, aż usiądzie w fotelu dla gości. Wyjął papierosa, schował. - Pewnie nie jestem w tej chwili za bardzo przyjemny? Mocno naciskam?
- To nic. - Cienkie wargi pod cieniem woalki rozciągnął cierpiętniczy uśmiech. - Wytrzymam... W końcu, dla tego niezapomnianego odczucia, przesiedziałam w poczekalni sześć godzin.
- Proszę o wybaczenie, Heleno - oschle odparował Klaudiusz. - Mam nadzieję, że pani rozumie, dlaczego tak się stało.
Głowa w czarnym kapeluszu wolno skinęła. Kobieta starała się nie patrzeć na dochodzeniowe gifty na ścianach.
- Do rzeczy - Klaudiusz usiadł. - Dziś nie jest dzień kontrolny. Co spowodowało, że pani, człowiek zajęty, wyrywa sobie z życia tych sześć godzin?
- Nie zawracałabym panu głowy - cienkie wargi uśmiechnęły się znowu - gdybym nie uważała, że sprawa jest wyjątkowo ważna.
- Opera?
- Studium. Wie pan, mój inkwizytorze, studium choreograficzne całkowicie znajduje się, że tak powiem, pod skrzydłami teatru... przygotowanie nowych...
- Rozumiem. I co?
- Wczoraj... zabrano pięć dziewczynek. Dzisiaj rano - jeszcze dwie.
- Ile ich tam jest ogółem? Was?
- To są bardzo utalentowane dzieci - dyrektorka wolno uniosła woalkę, odsłaniając przed rozmówcą delikatną szczupłą twarz z błękitnymi żyłkami na skroniach. - Dziewczynki. Od czternastu do szesnastu.
- Ile?
- W studium - dziesięć.
- To bardzo dużo, Heleno.
- To jest sztuka. - Kobieta królewskim gestem podniosła brodę. - Nie ja wymyśliłam, że... utalentowane dzieci często są nami.
Klaudiusz oparł się o twarde drewno. Tego typu prawidłowość nie jest odkryciem - wśród dziewczynek ze skłonnościami do sztuk „pięknych” procent młodych wiedźm jest bardzo wysoki. Niezainicjowanych wiedźm, oczywiście.
- Heleno. Pani nie powiedziała im o konieczności zarejestrowania się?
Kobieta milczała.
- Ile z tej dziesiątki jest zarejestrowanych?
Wąskie wargi poruszyły się nieznacznie.
- Dwie.
- Heleno? Co ja powinienem teraz powiedzieć?
Kobieta wolno wstała. Z wysiłkiem, ale i tak z gracją. Nawet z dumą.
- Klaudiuszu... - Zrobiła krok w kierunku biurka; to był krok ofiary, dobrowolnie nadziewającej się na nóż, ponieważ zmniejszona odległość dostarczyła jej nową porcję bólu. - Proszę mi pozwolić tak pana nazywać... Klaudiuszu, to są właściwie dzieci. One... - Uniosła głowę. - W teatrze jest piętnaście wiedźm. Wszystkie są zarejestrowane, pilnuję tego... Ale nie te dzieciaki... Dla nich to zbyt bolesne. Niektóre z nich nawet jeszcze nie wiedzą... Że są wyrzutkami. Że są potworami. Że jedynym domem, gdzie nikt od nich nie będzie się odsuwał to ich studium, ich teatr, ich gniazdo... Siedem dziewczynek zabrano, to... to jest olbrzymi uraz. One przecież nie rozumieją za co. Jedna jeszcze została, czeka na aresztowanie. Już całą dobę nic nie je...
Zrobiła jeszcze krok. Jej twarz wykrzywiło napięcie i ból.
- Błagam. Przecież możecie mnie spalić, choćby i osiem razy. Ale wypuśćcie dzieci, one nie są niczemu winne, one żyją tylko baletem. Bez nich nie będzie teatru.
Klaudiusz przymknął powieki:
- Proszę się cofnąć, Heleno. Nie trzeba. Proszę się odsunąć.
Kobieta cofnęła się. Opadła w fotel - nie usiadła, a właśnie opadła. Z poprzednią dumą.
- Nie jestem katem - oświadczył głucho Klaudiusz. - Czy może wyglądam na takiego?
Kobieta chciała coś powiedzieć, ale nie zdecydowała się.
- Heleno... każda niezarejestrowana wiedźma jest dziś śmiertelnie niebezpieczna. Nie mogę wprowadzić pani w szczegóły, ale sytuacja, powstała w pani studium, jest niewybaczalna. I przykro mi, ale uraz, jakiego się nabawiły pani dziewczynki - jest zawiniony przez panią właśnie. Powinno się je było... rozumie pani.
- Nie odżegnuje się od swojej winy - zaczerwienione oczy kobiety błysnęły. - Jestem gotowa zapłacić za to. Ale nie ich kosztem.
- A czyim? Moim? Kosztem kompletnie niewinnych ludzi? Jak inaczej wyegzekwuję respektowanie prawa, jeśli nie będę karał za jego lekceważenie?
Kobieta milczała. Klaudiusz patrzył, jak z jej twarzy wolno spływa rumieniec, który wypłynął na nią podczas namiętnej perory. Spływa wraz z nadzieją.
- Stan wyjątkowy - przykrył dłonią pióro - potrwa jeszcze... zapewne, jakieś pięć dni. Jeśli sytuacja się ustabilizuje, to krótko: większa część niezainicjowanych wiedźm i tak zostanie na wolności. Za pięć dni dostanie pani swoje uczennice z powrotem i mam nadzieję, nie powtórzy już pani popełnionych błędów. Tak?
- Mój inkwizytorze - kobieta patrzyła smutnie i poważnie. - Ja... nie jestem zainicjowana. Jednakże moje doświadczenie... może mogłabym dostarczyć jakichś danych, które pana zainteresują. W odpowiedzi na zwyczajną tolerancję. W stosunku do naszych dzieci.
Przez jakiś czas Klaudiusz milczał. Kobieta znowu opuściła głowę.
- Chce się pani potargować, Heleno? Pani? Ze mną? Tak szanowana przeze mnie kobieta... czy może niewłaściwie interpretuję?
- Właściwie - kobieta patrzyła obok jego oczu. - Stan wyjątkowy został wywołany przez niezrozumiałe zmiany, zachodzące wśród wiedźm. Wypływ aktywności. Agresja. Wzrost liczby inicjacji. Nowe wiedźmy o ogromnej mocy... ich dziwna, wręcz nienaturalna solidarność... Czy tak?
Oblicze inkwizytora pozostało niezmienione, ale ta obojętność kosztowała go sporo wysiłku.
- Nie jestem inicjowana. Ale jednak jestem wiedźmą, mój inkwizytorze. Dość oczytaną wiedźmą. Wyrobiłam sobie osąd... przypuszczenie, które wydaje się być bliskim prawdy. Pan mi może powiedzieć „nie trzeba, wiem to sam...” Wtedy odejdę upokorzona. Ale jeśli... jeśli moja hipoteza w czymś panu pomoże - to dlaczego miałby pan ją zlekceważyć? Tym bardziej, że to ze szczerego serca. Z powodu tylko... dobrych stosunków. Przysięgam.
- Heleno - wolno powtórzył Klaudiusz, drapiąc się w kącik ust. - Mówi się, że ostatnia premiera baletu wywołała wśród znawców prawdziwą furorę? Prawda to?
- „Bociany” - szepnęła kobieta. - Tak, wspaniałe „Bociany.” Ile potrzebuje pan biletów? Na kiedy?
- Heleno, gdyby na moim miejscu był inny człowiek... na przykład mój poprzednik. Wie pani, co on by z panią zrobił?
- Jemu nie powiedziałabym tego... co mówię panu.
- Mam się czuć zaszczycony?
Kąciki jej ust uniosły się.
- Pewnie tak, mój inkwizytorze.
Długą chwilę patrzyli sobie w oczy.
- Proszę mówić, Heleno.