- Witaj, Timo - powiedział inkwizytor, a w jego głosie rozbrzmiała najprawdziwsza czułość. - To jest Iwga.
Kobieta nie odpowiedziała. Jej ręce bezwolnie leżały na podłokietnikach, ładne dłonie ze szczupłymi palcami i krótko przyciętymi paznokciami.
- Nazywa się Tima Lcus... - głucho powiedział inkwizytor. - Neurochirurg. Jedyna ze znanych mi wiedźm, która zdobyła wykształcenie i odniosła sukcesy w nauce.
- Wiedźma?!
- Tak. Była wiedźmą... Jej ukochany postawił warunek... nie chciał ożenić się z wiedźmą, a ona przysięgła, że spełni ten warunek. Widzisz, próby pozbawienia wiedźmy jej wiedźmactwa trwają nie od wczoraj. I nie od czterech lat, kiedy ja i Tima rozkręciliśmy... program. I nie od czterystu lat...
Iwga znowu popatrzyła na kobietę w fotelu. Jej pierś unosiła się lekko w rytmie oddechu - i tyle. Inkwizytor przykrył dłonią jej dłoń na podłokietniku - nic się nie zmieniło. Nawet rzęsy nie drgnęły. Roślina.
- Wiedźmactwo... Kompleks właściwości, który nazywamy wiedźmactwem jest tak mocno spleciony z właściwościami osoby, że zabijając wiedźmę, zabijamy osobowość. W sumie w tym programie wzięło udział piętnaście kobiet. Na czele z Timą; wszystkie, rzecz jasna, dobrowolnie i z nadzieją. Wszystkie miały ważkie powody... Szczególnie Tima. Bo, widzisz, ona kochała.
Iwga głęboko zaczerpnęła powietrza. Inkwizytor uśmiechnął się niewesoło.
- Tima... Wspaniały umysł. Żelazna wola. Uroda. Przyjrzyj się, nawet teraz to widać. W przededniu operacji żartowała, kpiła ze mnie, niezdecydowanego.
Zamilkł. Popatrzył w nieruchome oczy siedzącej kobiety odwrócił spojrzenie:
- Z piętnastu pacjentów żyje dziewięciu. Wszyscy w takiej oto postaci. Na zawsze.
Teraz rozumiesz? - Iwga milczała - Oto o co prosiłaś mnie dziś rano. Oto co miałaś na myśli krzycząc, że kłamią Teraz rozumiesz czy nie?
Było bardzo cicho, nawet pani Sat nie pobrzękiwała swoimi kluczami na korytarzu.
- Tak - wychrypiała Iwga.
Ręka inkwizytora delikatnie uścisnęła dłoń siedzącej w fotelu kobiety.
- Do widzenia, Timo. Mam nadzieją, że... jest ci dobrze.
Droga powrotna upłynęła w milczeniu. Iwga ponownie rozbolała głowa, zgrzyt kluczy w zamkach echem odbijał się od czubka głowy zmuszał do pochylania głowy i wzdrygania. Inkwizytor pożegnał się z panią Sat, ochroniarz, czerwony jak pomidor, przymierzał się do sprawdzenia jego przepustki, inkwizytor osadził go, oświadczywszy, że umarłemu okłady nie pomogą. Gorliwość jest potrzebna przed, a nie po...
Przez rozbite okno wpadał chłodny wiatr. Iwga wlazła z nogami na tylną kanapę samochodu, zwinęła się i rozpłakała
* * *
Barek na przedmieściu był za mały, by mieć własną nazwę. Barman ze zdziwieniem gapił się na dziwną parę; mężczyzna w średnim wieku zadbany, z jakby znajomą barmanowi twarzą, w towarzystwie młodej rudowłosej dziewczyny, z - chyba - rozbitym nosem, zaczerwienionym, oczami, w swetrze poplamionym burymi śladami krwi. Barman zastanawiał się już, czy nie warto by zadzwonić na policję - ale po namyśle jakoś się powstrzymał i nie zadzwonił
- Zamówię dla ciebie wino... Może się trochę odstresujesz.
- A pan?
- Ja prowadzę... Co chcesz zjeść?
- Nic.
- Nie cuduj... Zresztą, jak chcesz. Bo jeszcze znowu oskarżysz mnie o patologiczną miłość do przymusu.
Iwga starannie wpatrywała się w obrus.
Inkwizytor milczał chwilę, potem westchnął, krótkie, nie podobne do niego westchnienie, dlatego Iwga przygotowała się na najgorsze.
- Boli jeszcze głowa?
- Mniej.
- Rozumiem... Powiedz mi, Iwgo. Ile razy w życiu zdarzało ci się mówić coś... dziwnego? W ataku szału, strachu czy bólu... Czy zdarzało się tak, że słowa napływały... jakby znikąd? I rozmówca bardzo się dziwił?
Iwga zrozumiała o co chodzi. Zachmurzyła się i odwróciła, usiłując przypomnieć sobie, co właściwie powiedziała do inkwizytora, zanim niemal wytłukł z niej mózg. Bezskutecznie, przypomniała sobie tylko, że język wymawiał jakieś słowa, ale słowa bez znaczenia, więcej - teraz te dziwne zwroty wydawały jej się czymś jak rozgotowany makaron, bezbarwne i amorficzne, bez sensu...
- Przypomnij sobie.
Otworzyła usta, chcąc powiedzieć: nie pamiętam. I w tej samej chwili przypomniała sobie.
- Zdarzało się? Mam rację?
Zdarzało. Aula szkoły, pełno ludzi; dyrektorka z czerwonymi plamami na policzkach, przedstawiająca dziewczynkom „pana okręgowego inkwizytora”. Mdłości i słabość, i złość; mnóstwo pustych miejsc, od razu powstałych dookoła niej, uważne spojrzenie, znaczące milczenie...
Ciąg dalszy odbył się w gabinecie dyrektorki. Służbowe wezwanie, pełne wzgardy wystraszone spojrzenia, „nie uda nam się teraz odzyskać dobrego imienia szkoły...” I jeszcze coś ostrego, słowo, niczym kańczug
z wszytym kawałkiem ołowiu. Coś o wiedźmach i szmatach... bezpłodnych i nieudolnych ścierach... Coś potwornie wstrętnego, zwłaszcza jeśli się uwzględni, że Iwga miała piętnaście lat i jeszcze się nawet z nikim nie całowała. I to wszystkowiedzące spojrzenie samego inkwizytora.
Wtedy Iwga otworzyła usta i powiedziała. Coś, co spowodowało, że dyrektorka usiadła na podłodze, swoim widokiem wzbudziwszy panikę w otoczeniu i dając Iwdze okazją do ucieczki spod samego inkwizytorskiego nosa...
Powiedziała coś o wątrobie. Która wkrótce będzie kompletnie dziurawa. Chyba. Jakiś termin medyczny...
- A co to była za szkoła?
- Rzemiosła artystycznego... sztuka ludowa... dizajn... takie tam... Nie rozumiem... skąd się wzięła ta wątroba, czy ja...
- A kto zemdlał? Dyrektorka?
- Tak...
- Miasto Ridna? Szkoła rzemiosł artystycznych?
- Tak...
- Poczekaj chwilą. Muszę zadzwonić.
Młoda kelnerka przywiozła na wózeczku zamówienie, odprowadziła inkwizytora spojrzeniem. Potem przyjrzała się Iwdze, oszacowała ją, nawet nie kryjąc tego. Iwga odwróciła się.
Inkwizytor wrócił nie po dwóch minutach, a po dwudziestu.
- Dyrektorka twojej szkoły zmarła w wieku czterdziestu dwóch lat na marskość wątroby. Inkwizytor, z którym miałaś do czynienia, Itrus Sowka, nie doczekał się fotela kuratora - zwolniony dwa lata temu z powodu profesjonalnej nieprzydatności... Widocznie twoje nieudane zatrzymanie nie było jego jedynym pudłem. Nie znałem go.
Iwga patrzyła w obrus.
- Płaczesz?
- Ona... była skazana? A ja...
- Najprawdopodobniej tylko podejrzewała... że coś jest nie tak. Medycy nie mieli pewności i nie wszystko mówili, a ona coś przeczuwała, ale będąc człowiekiem silnym, odpędzała od siebie złe myśli. Do czasu...
- A ja, znaczy się...
- Nie jesteś winna.
- Mimo wszystko jestem wiedźmą...
- Tak, oczywiście. Możliwe, że jesteś potencjalną wiedźmą-sztandarem. Niezainicjowaną... W twoim przypadku to się dziwnie wymieszało - wyłapujesz cudze tajemnice. Nieświadomie. W stanie stresu. No, jedz.
Iwga posłusznie opuściła wzrok na talerz. Pogmerała widelcem w stygnącym kotlecie z kurczaka, przypomniała sobie, że nie chciała nic zamawiać, westchnęła, odłożyła sztućce:
- Dzisiaj wychwyciłam, pana tajemnicę, tak? Co mnie za to czeka?
- Nic.
- Chciałabym wierzyć...
- Iwgo, chciałaś się zajmować rzemiosłem artystycznym? Czy tylko nawinęło się miejsce w szkole?