Trzymała w dłoni wysoki kieliszek z białym winem. Odstawiła go na stół:
- Chyba chciałam... chciałam być dizajnerem. A potem...
- Odechciało ci się?
Milczała chwilę. Odwróciła się.
- Proszę mi powiedzieć szczerze. Nazar wyrzekł się mnie?
- Nie.
- Myślałam... jeśli ktoś... no, kocha... to jest zdolny do wybaczenia - westchnęła. - Wiedźmie, że jest wiedźmą.
- Gdybyś naprawdę tak myślała, przyznałabyś się Nazarowi. Sama. - Inkwizytor przysunął do siebie popielniczkę.
Iwga nic na to nie odpowiedziała.
- Nie jest z wami... łatwo. Często mówicie to, czego nie chciałabym usłyszeć.
(DIUNKA. KWIECIEŃ)
Nie był na tym grobie bez mała od trzech miesięcy, od czasu jego ostatniej wizyty wiele się zmieniło. Zniknęły drewniane wazy z podniszczonymi zimowymi kwiatami, pojawił się nagrobek z czarnego matowego kamienia, z płaskorzeźbą na szorstkiej powierzchni. W nocy padało, twarz Diunki na płaskorzeźbie była mokra i dziwnie żywa. Klaw miał wrażenie, że na jej ramionach podrygują sopelki sklejonych włosów - ale, oczywiście, to było złudzenie.
Cmentarny rzeźbiarz miał za wzór stare zdjęcie, gdzie jej włosy, lekko wijące się i całkowicie suche, zebrane były we wspaniałe uczesanie.
Klaw odczuwał coś na kształt wyrzutów sumienia. Od dnia pogrzebu nie widział nikogo z rodziny Diunki. Czy tak uraziły go te słowa: „Miej sumienie, Klaudiuszu. Zachowujesz się tak, jakbyś tylko ty kochał Dokię.”
To prawda. Klaw nie chciał dzielić się swoim nieszczęściem. Diunka była jego...
Teraz stał przed zadbanym, zabudowanym grobem, patrzył na kamienną, ale nieprzyjemnie żywą Diunkę i usiłował przepędzić natrętne, dręczące go od dawna pytanie:
A może tam, na dole, pod kamieniem...
Czy ona tam jest? Czy jest tam pusto?
A jeśli ona jest tam?
Dzień był nienaturalnie zimny, dziwnie zimny jak na wiosnę. Klaw drżał, obejmując ramiona rękoma i usiłował strząsnąć z butów wypełzającą z ziemi wilgoć.
Tej lokomotywy nie zapomni do końca swoich dni. Nawet na tory tramwajowe już nie wyjdzie w życiu, więcej nawet - dwie narysowane obok siebie linie będą dla niego oznaczały szyny. Będzie się trząsł na ich widok...
Gdzie jest Diunka?
Tu, pod czarnym kamieniem, czy tam, w zamkniętym dusznym mieszkanku? Do którego, chce tego czy nie, musi wrócić?
Trzeci dzień nad ziemią wisiała gęsta nieprzenikniona mgła. Pochłaniała dźwięki.
Jeden przypadek - nieprzyjemnie. Dwa przypadki...
Właściwie, dlaczego dwa są wykluczone? Iluż ludzi ginie co roku pod kołami towarowych i elektryczek? Właśnie podczas mgły. Albo po pijaku...
Klaw dotknął głowy. Wczoraj, wróciwszy do bursy, nie odzywając się ani słowem wypił pękatą butelkę chowanego na święta koniaku - Julek Mitec, zastawszy go z pustą butelką, omal nie zemdlał. Po pierwsze, szkoda szlachetnego napitku, po drugie...
Właściwie, to koniak chyba nie zadziałał. Klaw nie zdołał się upić; co prawda stracił czucie w nogach, ale w głowie panowała irytująca jasność i kręciła się w niej, jak oszalała w kole wiewiórka, jedna-jedyna myśl.
Jaka? - Klaw nigdy nie wypowie jej na głos. Nawet myśleć o niej to zbrodnia.
Może jednak był wtedy pijany? Może nie pamięta? Może siedząc z Diunką przy ognisku, usiłowali się ogrzać... wewnętrznie?
Nie. To dziś jest zimno. Tamtego dnia było ciepło, wiosennie ciepło i przytulnie, i głowa była trzeźwa!..
Kamienna Diunka patrzyła z wyrzutem. Jakby chciała powiedzieć - jak ty możesz tak o mnie myśleć? O mnie?!
- A czy ty... - szepnął niemal bezgłośnie Klaw.
Na czarnym kamieniu bez cienia strachu usiadł okrągły jak kula, radosny wiosenny szczygieł.
Rozdział 6
Trzy kwartały przed placem Zwycięskiego Szturmu, w samochodzie inkwizytora zamigotało czerwone światełko. Wywołanie alarmowe; Klaudiusz zabronił wywoływania siebie podczas jazdy, jeśli sprawa nie jest naprawdę nie cierpiąca zwłoki. Czerwona plamka na pulpicie czasem śniła mu się po nocach - natrętna, kłująca, oznaczająca alarm.
- Niech zginie zło... - Napięty jak struna głos dyspozytora. - Sygnał. Od Hrabiny. Czerwony.
- Przyjąłem - głucho odpowiedział Klaudiusz. - Skąd?
- Opera...
- Wzmocniony oddział. Będę tam za dziesięć minut.
Nie odkładał słuchawki, cisnął ją na fotel obok, przymknął powieki, przypominając sobie plan centrum miasta. Gwałtownie skręcił kierownicą, Iwga z tyłu cicho jęknęła.
Hrabiną były Helena Torka. Torka nigdy nie była donosicielem, nie mogła być z definicji, Klaudiusz nigdy nie oczekiwał od niej raportów - umowne pseudo otrzymała tak po prostu, dla porządku; czerwony sygnał od niej oznaczał wrzask przerażenia.
Dziewczyna na tylnym siedzeniu milczała. Nie pyta o nic, mądra.
- Jedziemy do opery - wycedził Klaudiusz przez zęby.
Skoczyła pod koła jezdnia z kocich łbów, po minucie znowu wpadli na asfalt, Klaudiusz łatwo wyprzedził ogromny jak hipopotam, spacerowy wóz i od razu następny - furgonetkę i kolejny...
- Myślałam, że pan nie jest dobrym kierowcą - szepnęła Iwga.
Klaudiusz zwolnił, pozwalając widniejącej przed sobą sygnalizacji zmienić czerwone światło na zielone. Dodał gazu, przeskoczył na żółtym, na następnych powtórzył manewr, budynek opery pojawił się w polu widzenia od razu cały - masywna budowla w pseudoklasycystycznym stylu, koloru kości słoniowej, z miedzianym herbem miasta na majestatycznej fasadzie i kupką ludzi przed głównym wejściem. Do rozpoczęcia wieczornego spektaklu pozostała cała godzina...
Klaudiusz powstrzymał się od zaparkowania grafa przed głównym wejściem, na placu dla pieszych, gdzie
zaparkowanie czegoś na kołach byłoby jak grom z jasnego nieba; nie warto przed czasem wzniecać paniki. I tak nie obędzie się pewnie bez szumu.
Zaparkował przy krawężniku, pod znakiem zakazu parkowania, wyłączył silnik; jego samochód został już zauważony. Może nawet zielony graf przemknąłby jakoś na parking przed wejściem służbowym, ale tak ma trochę przewagi w zaskoczeniu...
Zacisnął zęby. Och, jakże dużo jest wiedźm w tym budynku. Zainicjowanych. Aktywnych. Aż się nie chce wierzyć, że tyle wiedźm może się znajdować na wolności - i to w jednym miejscu...
- Boję się - powiedziała Iwga zza jego pleców.
On też to poczuł. Tyle że na razie nie może zdefiniować swoich odczuć.
- Posiedź w samochodzie - rzucił cicho. - Albo nie... Chodź ze mną. Ale nie oddalaj się ani na krok...
Jednocześnie z prawej i z lewej, i jeszcze nieco dalej, na służbowym parkingu zatrzymały się trzy niczym nie wyróżniające się samochody. Klaudiusz skinął lekko głową. Tak oto przybywa oddział specnazu - ni to autobus z wycieczkowiczami, ni to dostawa słodyczy do operowego bufetu.
Czyli mamy nową tezę do starej wewnątrzresortowej dyskusji „Czy Wielki Inkwizytor powinien osobiście uczestniczyć w operacyjnych akcjach?”
Jeśli akcja odbywa się po „czerwonym” sygnale od Heleny Torki - powinien.
W operowej trupie znajduje się piętnaście „głuchych”, niezainicjowanych wiedźm. W studium - dziesięć... Aktywnych - ani jednej, w każdym razie tak wynika z raportów. Skąd?
Wszystko odbywa się jak zawsze. Miłośnicy opery czekają na otwarcie wysokich drzwi - już na godzinę przed początkiem spektaklu - tylko drzwi się nie otwierają. To też nic nowego - zdarza się, że nie wpuszczają wcześniej widzów. Nawet przez pół godziny...
- Idziemy.
Zwierciadlane drzwi wejścia służbowego; przy bramce staruszka o zdecydowanym służbistym wyglądzie: