Выбрать главу

- Proszę państwa, przepustki!

- Inkwizycja miasta Wiżny - Klaudiusz odwinął mankiet, pokazał odblaskową oznakę. - Proszę się stąd nie ruszać.

Opera to miejsce szczególne. Staruszka zbyt dobrze zna słowo „inkwizycja”, dlatego nie odzywając się, cofnęła w cień.

Iwga biegła obok. Klaudiusz obejrzał się, zastanawiając, komu by ją podrzucić; dowódca specgrupy był już tuż obok, miał w oku niezadane pytanie. Dowódcę interesowało, kto w danej chwili kieruje operacją.

- Pan - rzucił Klaudiusz. - Proszę i mną dysponować. Dziewczyna... będzie ze mną. Nie mogę jej teraz zostawić.

Dowódca skinął głową:

- Proszę wziąć na siebie Torkę... patronie.

- Idziemy. - Klaudiusz pociągnął Iwgę w odnogę korytarza. Dobrze, że w swoim czasie miał pomysł, by poznać strukturę wiżneńskiej opery w służbowej, roboczej części.

Ręka Iwgi leżała posłusznie w jego ręku. Nie skarżyła się na żelazny uścisk i drżała. Nerwowo. To nie było dobre dla niej miejsce. Nie można też było pozostawiać jej bez opieki - ale może lepiej zostawić niż ciągnąć tam, gdzie - czuje to - jest pełno silnych i aktywnych wiedźm. Zresztą, jak na razie, bezpośredniego niebezpieczeństwa nie ma...

Przeszli obok dwu stad kobiet w uniformach. Obok grubasa, grzebiącego w równie grubej teczce, obok dwóch bardzo wysokich młodzieńców w trykotach, siedzących obok siebie na parapecie. Obok tablicy ogłoszeń, obok schodów, prowadzących do bufetu, obok holu z dywanami i fikusami. Minęli przymknięte drzwi do sali zwierciadlanej, gdzie szeleściły pantofelki na parkiecie. Minęli jeszcze dziesięć albo i więcej par drzwi, za którymi ludzie rozmawiali półgłosem, przechadzali się, śmiali, sprzeczali; jeszcze jeden hol - i

Klaudiusz zatrzymał się przed politurowanym skrzydłem z przesadnie surową tabliczką. Zastukał kostkami palców, nie czekając na odpowiedź wszedł, Iwga potknęła się na progu. Jeszcze pół sekundy temu była przekonana, że drzwi są zamknięte.

- Madam Torka!

Sekretariat był pusty. Biurko sekretarki, niedopita szklanka herbaty, zmięty formularz z drukarską winietą w prawym górnym rogu, dwie pary drzwi - w prawo i w lewo. Odłączony telefon. Iwga pociągnęła nosem, Klaudiusz również wyczuł zapach kropel nasercowych. Ledwo wyczuwalny, już zwietrzały zapach.

Drzwi z prawej. Pusto. Dyrektora administracyjnego nie ma, to zrozumiałe, dziwne tylko, że drzwi otwarte.

Drzwi z lewej...

Kobieca marynarka, rzucona na oparcie krzesła. Wypatroszone szuflady biurka, ślady ni to brutalnego przeszukania, ni to starannego pogromu. Ciekawe, czy pani Helena prowadziła wykazy swoich ukochanych wiedźm. I jeśli je prowadziła, to gdzie, pytam się, przechowywała?

Słuchawka telefonu starannie odcięta. Obok leżała wiązka kluczy z breloczkiem - kurzą stopką. Dość ciężka, kiedy się podrzuca w dłoni.

Klaudiusz niemal nie zastanawiał się.

- Iwgo, podejdź tu.

Dziewczyna weszła do gabinetu. Klaudiusz pchnął ją w kierunku biurka.

- Zostaniesz tutaj. Potem cię zabiorę.

Jej oczy zaokrągliły się:

- N-nie... ja...

- Nie na długo.

Dwukrotnie przekręcił klucz w zamku. Dziewczyna, choć spodziewał się czegoś innego, nie zaczęła wrzeszczeć i oburzać się. Ani słowa czy westchnienia - nagle poczuł się niezręcznie. Jakby ktoś na niego patrzył z wyrzutem, a on nie miał siły się odwrócić...

- Długo to nie potrwa - powiedział do zamkniętych drzwi.

Spokojne rytmiczne życie opery już było zakłócone. Już się pomieszało i skręciło, potoczyło licho wie gdzie; drzwi do garderób były pootwierane na oścież, a zewsząd było słychać komunikat przekazywany przez głośniki, suchy, przesadnie spokojny głos: „Uprasza się wszystkich pracowników opery o pozostawanie na swoich miejscach. Uprasza się o pozostanie na swoich miejscach. Przygotowania do spektaklu zostały wstrzymane, uprasza się wszystkich pracowników opery o pozostawanie na swoich miejscach... Proszę nie wychodzić na korytarze, pozostać na swoich miejscach...”

Mówiący najwyraźniej miał dobrze opanowaną technikę rozkazywania. Słuchano go - przynajmniej na razie. Korytarze były puste, Klaudiusz szedł, odprowadzany przestraszonymi spojrzeniami; z bocznych drzwi wyjrzała leciwa kobieta z naręczem złowieszczych purpurowych płaszczy:

- Chłopcze...

Klaudiusz odwrócił się, kobieta cofnęła się. Klaudiusz wiedział, że w stanie gotowości bojowej wygląda parszywie. Może i należało owinąć się takim purpurowym płaszczem, aż po brwi...

Dowódcę specgrupy znalazł w obwieszonym afiszami pokoiku - gabinecie administratora. Dwie wciśnięte w kąt kobiety i mężczyzna we fraku, ze strachem wpatrywali się w komunikator w ręku nieproszonego gościa.

- Wyłapaliśmy je, patronie. Dziewczyny. Dziesięć sztuk. Były w sali do ćwiczeń.

- Aktywne?

- Nie, patronie. Wszystkie „głuche”. Tak jak to było opisane w dossier... Spektakl został odwołany. Widzów do budynku nie wpuszczamy, przeczesujemy kondygnacje.

- Torki nie ma w jej gabinecie. Jest pan pewien, że znajduje się jeszcze w budynku?

- Wszyscy widzieli jak wchodziła. Nikt nie widział, żeby wychodziła. Jej wóz stoi na parkingu...

- Ile ich tu jest, Kosta, według pańskich odczuć?

Dowódca specgrupy zmrużył oczy. Markowy inkwizytor, w niektórych parametrach - na przykład w skanowaniu - przewyższający nawet Klaudiusza. Nie przesłuchuje wiedźm, łapie je.

- Sporo, patronie. W samym budynku - dużo... Pięć - sześć. A na razie nie znaleźliśmy ani jednej.

- Budynek jest okrążony?

Dowódca uniósł oczy do sufitu, co było mocnym złamaniem dyscypliny, ale wykluczało wątpliwości co do profesjonalizmu specgrupy.

- Dobra, Kosta... Róbcie swoje. A ja poszukam Torki.

* * *

Wyczuł wiedźmę, wchodząc po marmurowych schodach dla widzów na drugą kondygnację. Wyczuł jasno i jawnie - wyglądało, że to wiedźma-bojownik. I jak blisko podkradła się niezauważona...

Zacisnął zęby, w myślach wysławszy do przeciwniczki rozkaz-wymuszenie. Chyba usłyszał w odpowiedzi słaby jęk; Klaudiusz skoczył w kierunku dźwięku, odsunął zasłonę, wypadł na inne schody - służbowe, awaryjne. Na dole pospiesznie cichł odgłos obcasików.

- Stój!

Drzwi na drugi poziom, na pierwszy, benuar... Czerwona suknia mignęła dwa biegi niżej...

Przeraźliwy krzyk w sali. Na scenie. I niemal od razu w nozdrza uderzyła woń dymu.

Ścigana wiedźma zatrzymała się. Klaudiusz czuł, że się zatrzymała - piętro niżej, jakby wyczekując, rozważając, co teraz przedsięweźmie Wielki Inkwizytor. Rozbestwiły się, psiekrwie...

- Po-o-żar!

Drzwi do loży znajdowały się tuż obok. Ogromna wspaniała sala ginęła w mroku; kurtyna podniesiona, pozwalająca nacieszyć oko bogatymi, nieco pompatycznymi dekoracjami premierowego spektaklu baletowego. Brokatowy pałac, aksamitne więzienie, różowy poblask świtu - zmierzchu...

Czarny dym. Nawet przesycone ognioodpornym świństwem, całe to bogactwo pali się wspaniale. Jak słoma.

- Po-ża-a-ar!

Włączyła się sygnalizacja. Na scenę wyskoczył mężczyzna z małą plującą pianą gaśnicą. Zanim drugi, potem jeszcze inny...

Dym wznosił się coraz wyżej. Gipsowe twarze na suficie powoli traciły swoją biel, w beznamiętnych dotąd oczach pojawiło się zwyczajne ludzkie zmęczenie. Czy może Klaudiuszowi tylko tak się zdawało?

Wiedźma. Jest blisko. Walczy z bólem po jego uderzeniu, i...

Klaudiusz odwrócił się zdziwiony. To było coś nowego...

W pierś mierzyła mu lufa wielkiego czarnego rewolweru.

- Inkwizytor... oprawca...