Выбрать главу

- Ze wszystkich zaproponowanych ci książek wybrałaś najnudniejszą. Tak lubisz długie przemądrzale zdania?

Inkwizytor szedł przez sekretariat, jakoś dziwnie się poruszał, sekundę później Iwga zrozumiała dlaczego - chronił lewą rękę. Wyprzedzał ból; nawet jasna lekka marynarka nie maskowała pewnej sztuczności w jego ruchach.

Przecież rano, dobrze pamięta, był w kurtce. W eleganckiej letniej kurtce, Iwga dobrze ją zapamiętała, przecież do tej tkaniny przyciskano jej twarz...

Zniszczone ubranie. Pewnie ma tam dziurę. I na pewno została plama krwi, tego się łatwo nie odczyści.

- Miranie - inkwizytor zwrócił się do referenta. - Proszę zadzwonić do garażu, jeśli mój samochód jest naprawiony - niech odprowadzą go do domu. Iwgo, idziemy przez tylne wyjście. Po co nam ci dziennikarze...

Wyszli przez jakieś zupełnie nie rzucające się w oczy drzwi, dość daleko od Pałacu Inkwizycji; przy głównym wejściu stali, jak się okazało, jacyś ludzie. Iwga drgnęła - przez moment miała wrażenie, że w powietrzu czuć zapach spalenizny. Nie, złudzenie...

To ona przesiąkła dymem. No i pewnie wygląda... wygląda... I ta woń...

Pewnie była jedenasta. Żółte reflektory efektownie podświetlały ostry dach Pałacu Inkwizycji; Iwga poczuła zawrót głowy, przez jakąś chwilę i noc, i podświetlona szpica przestały istnieć, tylko koła, kolorowe kręgi i odległa paplanina, szelest baletowych pantofelków, paint, na parkiecie...

Potem odkryła, że stoi wczepiona w lewą rękę inkwizytora. A ta ręka jest sztywna.

- Oj...

Rozwarła palce, zrobiła krok w bok, nie wiedząc, jak się zachować:

- Ja... Jaka ze mnie idiotka. Przepraszam.

Bezszelestnie podjechał służbowy samochód. Otworzyły się drzwi.

- Przepraszam, ja... Przepraszam. Sama nie wiem... boli?

- Boli - oświadczył inkwizytor po chwili. - Ale zależy z czym to porównać... Wsiadaj.

Kierowca popatrzył na nią ze zdziwieniem, a może tylko jej się tak wydawało?!

Nocne miasto. Karuzela świateł, przymknęła powieki, przeczekując nowy atak zawrotów głowy. Co się z nią dzieje? I gdzie jest ta księga, czyżby zostawiła ją na kanapie w sekretariacie, jak głupio...

„Wiemy, że począć wiedźmę może każda kobieta; istnieje także mit, głoszący, że takie poczęcia odbywają się podczas sabatów. Że sabat po to właśnie został powołany, by sadzić w pustych jeszcze łonach przyszłą wiedźmią siewkę...”

Iwga odetchnęła.

- Parszywie się czujesz? - zapytał inkwizytor, nie odwracając głowy.

Odpowiedziała skinieniem głowy, też jej nie odwracając.

- Według prawideł gatunku powinnaś przez kilka godzin leżeć bez przytomności... W każdym razie te nasze koleżanki, które przeniosły teatr opery i baletu do kategorii spalonych, walają się bez czucia do tej pory.

Iwga przełknęła ślinę. Wspomnienia nie były przyjemne.

Na podwórku domu przy placu Zwycięskiego Szturmu staruszka spacerowała ze swoim pieskiem; w mieszkaniu na piętrze kończyła pracę wesoła gospodyni i jej spojrzenie, rzucone na Iwgę, nie pozostawiało skrawka przestrzeni do interpretacji.

Wyczekawszy na dogodną chwilę, Iwga wstała na czubkach palców i pytająco zajrzała w oczy inkwizytorowi:

- Proszę jej powiedzieć... Bo się biedactwo męczy, że ma pan taką obszarpaną i nieładną kochankę. Ona nie rozumie, jak to się stało...

Chwilę inkwizytor patrzył jej w oczy. Potem uniósł kąciki ust:

- A ty się wstydzisz, tak? Że biorą cię za moją kochankę?

Iwga westchnęła:

- Z racji stanowiska należą się panu zadbane kobiety. Czyż nie?

(DIUNKA. KWIECIEŃ)

Stary lum rozmawiał z kobietą. Z daleka Klaw pomylił się, biorąc ją za matkę Diunki i trzy razy zdążył się spocić, zanim zrozumiał swój błąd. Diunki matka była młodsza i twardsza - a ta kobieta wyglądała na starą i jakąś taką rozpłyniętą, jak wypalona świeca. Lum przemawiał do niej i przemawiał, kobieta wolno odpowiadała, lekko kiwała ciężką głową, a jej opuszczone ramiona, chyba w miarę rozmowy odrobinę się prostowały - chociaż, oczywiście, mogło to być złudzeniem.

Potem kobieta słabo uścisnęła rękę starca, ciężko podniosła się z ławki i poszła sobie, niemal wlokąc po ziemi trzymaną w ręku torbę. Przez jakiś czas lum patrzył za nią, potem się odwrócił; obok stał nieruchomo posępny, zdenerwowany i milczący chłopak.

Dobre trzy minuty obaj obserwowali dużą białą wiewiórkę, opisującą spirale dookoła pnia dębu.

- Potrzebuję pociechy - powiedział głucho młodzian.

Lum wzruszył ramionami:

- Jestem tu po to, by pocieszać... Ale tobie raczej nie mogę pomóc... Klaudiuszu.

- Proszę spróbować - cicho poprosił chłopak. - Bo właściwie, do kogo jeszcze mogę pójść?

Lum milczał, opierając się plecami o ławkę. Odprowadziwszy wiewiórkę wzrokiem, westchnął:

- Uprzedzałem cię... Nie posłuchałeś.

- Nie posłuchałem - zgodził się Klaw. - Nie mogłem posłuchać. Gdyby to się powtórzyło... - wzdrygnął się - ... gdyby się powtórzyło, znowu bym nie posłuchał.- Szkoda - rzucił starzec. - Jesteś silniejszy od innych... i jednocześnie niewybaczalnie słabyś.

Klaw poderwał głowę:

- Na czym polega moja wina? Na tym, że ją kochałem... kocham?

Lum uniósł oczy, i, kamieniejąc pod tym spojrzeniem, Klaw uświadomił sobie swój błąd. Jeśli stary najcieńszą niteczką jest związany ze służbą „Cugajster”...

Jego rozmówca był wystarczająco bystry; przez jakiś czas młodzieniec i starzec parzyli sobie w oczy.

- Jestem tylko lumem - wolno powiedział stary. - Robię to, co potrafię... i nic więcej. Nie przypisuj mi niczego ponadto. Jestem tylko lumem.

Klaw odetchnął:

- Mówił pan... Że robię coś, co jest zakazane. Że niepokoję i trzymam, że posiadam... dostateczne możliwości, by...

Pytanie jednak nie skapnęło z jego ust.

- Niczego nie wiem na pewno - oświadczył stary, patrząc przed siebie i w dal, gdzie wśród zieleniących się gałęzi miotały się stada drobnych ptaków. - Może to ty ją przyprowadziłeś... A może nie. Nikt tego nie wie.

- Po co one przychodzą? - zapytał Klaw szeptem. - Czy dla nas? One... to właśnie one czy nie?

Odziawszy w słowa swoje niesprecyzowane krępujące lęki, poczuł w końcu ulgę.

Jednak zdołał. Najważniejsze pytanie zostało zadane.

Starzec westchnął:

- Nie mogę ci powiedzieć więcej, niż sam wiem. Nawet wszystkiego, co wiem, nie mogę powiedzieć. To zbyt... osobiste...

- Czy one chcą naszej śmierci? - szybko zaterkotał Klaw szeptem. - Czy to może być prawdą? Cugajstrzy mówią...

Zamilkł. Niepotrzebnie użył tego słowa, żeby tylko nie wywołać.

- Możliwe - odezwał się starzec, z trudem odrywając spojrzenie od ptasich igrzysk. - To jest zbyt indywidualne... Ale nie chciałbym, żebyś tu przychodził. To jest może okrutne, ale sam dokonałeś wyboru; nie przychodź na cmentarz. Albo ich wezwę... Mimo że też ich nie lubię...

- Ale przecież pan może mi... pomóc... podpowiedzieć... - Klaw mówił to tylko po to, by nie milczeć. Już rozumiał, jak bezsensowne są te słowa.