Zacisnął zęby. Co to jest - zabawa w przeciąganie liny? On ciągnie ją za sobą, do życia... a ona...
„Niawy, z reguły kontaktują się z ludźmi po to, by ich zabić. Zrównać, że tak powiem, szansę...”
- Chłopcze, coś jeszcze?
- Tak. Proszę jeszcze sok. I... lampkę koniaku. Dużą.
Dziewczyna nie zdziwiła się. Widocznie Klaw miał minę człowieka żłopiącego koniak szklankami.
A gdyby tak zostawić ją... zostawić Diunkę samą? W zamkniętym mieszkaniu?
W starcu, siedzącym naprzeciwko, nagle zwidział mu się pocieszyciel z cmentarza. Zmęczona pospolita twarz i uważne spojrzenie spod zsuniętych brwi: „Jestem tylko lumem. Robię to, co potrafię”.
Klaw mrugnął. Nie, to był inny starzec. Okrągła twarz, nieznana.
Wypił swój koniak jak lekarstwo. I niemal zakrztusił się, na szczęście ktoś mocno klepnął go z tyłu w plecy.
- Chłopie, nie marnuj szlachetnego trunku!
Ciągle jeszcze trzeźwy, Klaw odwrócił głowę...
I nie przestraszył się. Skinął głową cugajstrowi, jak koledze.
Cugajster pachniał mokrą sierścią. Klaw majtnął ciężką głową, starł z oczu łzy. Kiedy się trafia w futrzanym bezrękawniku na deszcz, to... musi człowiek pachnieć wilkiem. Ale przecież deszczu nie ma, a futro - sztuczne.
Całe to towarzystwo weszło przed chwilą, zajęło stolik w kącie - a Klaw, pochłonięty pojedynkiem z koniakiem, nie zauważył tego. Teraz troje obserwowało go od stolika, czwarty stał przed Klawem. Już się widzieli. Właśnie z tym; tyle, że jego twarz się rozpływa i Klaw nie potrafi pozbierać rozbieganych myśli, nie może przypomnieć sobie, gdzie właściwie i o czym rozmawiał z nim ten, wysoki, szczupły...
- Chłopcze, dobrze się czujesz? Mogę ci jakoś pomóc?
Klawowi wydawało się, że zamiast głowy ma kulę ziemską. W każdym razie coś podobnie ciężkiego... i wiruje tak samo...
Jakże trudno pokręcić taką głową. Przepędzić dobrego cugajstra prostym gestem, oznaczającym odmowę.
* * *
Widząc wśród kuratorów Fedorę, Klaudiusz zrozumiał, że i ten dzień będzie niezmiernie ciężki.
- Patronie... Niestety, kurator Mawin jest ciężko chory i zażyczył sobie, bym zastąpiła go w Wiżnie. Oto upoważnienie, przekazujące mi wszystkie niezbędne pełnomocnictwa...
- Dziękuję... Proszę, zajmijmy swoje miejsca i porozmawiajmy.
Ponury kurator Ridny uniósł odrobinę kącik ust. Odrobinkę.
Kurator Ridny, kochający komfort i nienawidzący wiedźm, nazywał się War Tanas, miał trochę ponad pięćdziesiąt lat i pięć lat temu był najbardziej prawdopodobnym pretendentem na stanowisko Wielkiego Inkwizytora. Teraz też jeszcze nie tracił nadziei na ten tytuł. Klaudiusz wiedział, że przez pierwsze pół godziny Tanas zazwyczaj zachowuje milczenie.
- Drodzy państwo, zanim wysłuchamy waszych propozycji, chciałbym powiedzieć kilka słów o sytuacji - jak ją widzę...
Mówił przez siedemnaście minut. Fedora, siedząca na miejscu Mawina, patrzyła na jego skroń. Z trudem powstrzymywał się od pocierania bolesnego punktu - odcisku od jej spojrzenia.
- Chciałbym, żebyśmy dzisiaj rozmawiali na maksymalnie możliwym poziomie szczerości. I na maksymalnie wysokim poziomie odpowiedzialności za swoje czyny - być może sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, nie ma odpowiedników. W każdym razie, nie miała odpowiedników przez ostatnie czterysta lat...
Wszyscy znakomicie rozumieli, co ma na myśli. Poza, być może, kuratorem okręgu Bernst. Ten siedział nieobecny i pogrążony w swoich myślach.
- Chciałbym teraz wysłuchać waszych opinii... Na temat niezwykłej aktywności wiedźm. Na temat ich dziwnego dążenia do łączenia się. Na temat... powiedzmy sobie szczerze, okrążenia, w którym się znaleźliśmy. A pierścień okrążenia zaciska się stale...
Kurator Ridny znowu uniósł kącik ust. Fedora westchnęła.
I wtedy poprosił o głos kurator Alticy. Młody brunet z ciężkim i mało zwrotnym ciałem, wyposażony w zwinny jak węgorz, muskularny charakter. Klaudiusz melancholijnie pomyślał, że fotel Wielkiego Inkwizytora kiedyś trzeba będzie przerabiać pod obszerny zadek Tomasza z Alticy. Na pewno. Gaibas ma jasny umysł i żelazny chwyt. Dzisiaj wejdzie w alians z ridneńskim kuratorem, i pierwszy ciśnie w Klaudiusza swój oszczep - by się przypodobać Tanasowi z Ridnicy.
Odpędził natrętną myśl o papierosie.
Tomasz przemawiał krótko, ale namiętnie.
Tak, sytuacja w Alticy jest nie do pozazdroszczenia - jednakże podstawowym tego powodem jest nie hipotetyczna eksplozja aktywności wiedźm, a ostatnie zarządzenie otrzymane z Wiżny. Altica jest okręgiem rolniczym, gdzie tradycyjnie już żyje wiele osiadłych nieagresywnych wiedźm. Jednakże okrutne środki, wprowadzone przez Wielkiego Inkwizytora, wywołały efekt paczki drożdży wrzuconych do kibla. Zło zaczęło wyłazić wszystkimi możliwymi szczelinami; wiedźmy, od dziesięcioleci żyjące w swoich samotniach bez oficjalnego zaewidencjonowania, ale pod niejawnym nadzorem - te właśnie nie widniejące w wykazach wiedźmy, rozpierzchły się na wszystkie strony, albowiem, wykonując zarządzenie, Inkwizycja Alticy zmuszona była zapełnić niezaewidencjonowanymi wiedźmami wszystkie więzienia okręgu. Budżet narażony został na znaczne wydatki. Wiedźmy trzymane są w przepełnionych izolatoriach, w fatalnych warunkach - stąd wzrost agresji, panika i destabilizacja, stąd tragedie, podobne do tej, kiedy trzynastoletnia dziewczynka, zainicjowana przez własną nauczycielkę matematyki, narysowała symbol pompy pastą do zębów na policzku śpiącego brata...
Tomasz wytrzymał pauzę. Koszmarny przypadek, za który w innych okolicznościach ponosiłby odpowie-
dzialność, dziś miał służyć jako ilustracja słuszności jego tezy. Wyrazista ilustracja. Wołająca o pomstę do nieba.
Tomasz w żałobnym geście pochylił ciężką, obciążoną mnóstwem podbródków głowę. W sumie - skończył. Sytuację w okręgu z dużym trudem, ale udało się opanować - tylko dlatego, że wziąwszy odpowiedzialność na siebie, odstąpił od dokładnego wykonywania ostatniego zarządzenia z Wiżny. Teraz, zapewne, będzie musiał odpowiedzieć za samowolę i niesubordynację; kto inny wolałby zniszczyć okręg, ale zgodnie z wytycznymi i instrukcją. Koniec. On, Tomasz, powiedział wszystko i jest gotów odpowiadać na pytania.
Klaudiusz, przez całe przemówienie siedzący z zastygłą na twarzy życzliwością, teraz zaprezentował światu jeden z najbardziej czarujących swoich uśmiechów:
- Drodzy państwo, wolałbym, by najpierw wypowiedzieli się wszyscy... Potem wrócimy do pytań, że tak powiem, kompleksowo.
Tomasz wzruszył pulchnymi ramionami i ostrożnie usiadł. Zawsze każdy ruch był przez niego wykonywany ostrożnie; zdesperowany, odważny i nieprzewidywalny mógł być tylko w słowach i czynach.
Jeden po drugim podzielili się wrażeniami kurator Kordy i nowy kurator Rianki; przemówienie pierwszego było spokojne, niekonkretne i również przepełnione aluzjami do krótkowzrocznego i zbyt namolnego sterowania z Wiżny a także mglistymi skargami na wiedźmy, które rzeczywiście nadzwyczaj są agresywne. Mowa drugiego - świeżo upieczonego kuratora Juritza - ograniczyła się do sprawozdania z podjętych na nowym stanowisku działań. Działania sprowadzały się do starannego wykorzenienia wszystkiego, co zasiał poprzednik; Klaudiusz miął po stołem paczkę papierosów. Juric jest zdolnym młodzieńcem - skąd się zatem wzięła ta małostkowość? Jeszcze dwadzieścia minut i Klaudiusz zarządzi przerwę. Na papierosa...
Mowa Antona, kuratora z Egre, stała się niemal otwartym atakiem na Tomasza z Alticy. Egrianin precyzyjnie wyróżnił w emocjonalnej perorze Tomasza zabójczy, z jego punktu widzenia, fakt: obfitość niezaewidcncjonowanych „rolniczych”, „nieagresywnych” wiedźm, zamieszkujących w samotniach „pod niejawnym nadzorem”. Już tylko ten jeden ujawniony fakt był w przeszłości powodem nie tylko do zdjęcia ze stanowiska, ale do usunięcia z szeregów Inkwizycji za profesjonalną nieprzydatność. Anton mówił niezbyt głośno, w jego głosie słychać było metal. Klaudiusz zasłonił oczy, patrząc na słoneczny promień, pełznący po białej politurze stołu. Formalnie Anton ma rację, jednakże w rzeczywistości, to rację ma, oczywiście, Tomasz. Metody przydatne w wielkich miastach, często zawodzą w porozrzucanych pomiędzy polami chutorach i miasteczkach.