Выбрать главу

- Jesteś moim współpracownikiem - z naciskiem powiedział Klaudiusz. - Moim sojusznikiem. Moim, jeśli ci to nie przeszkadza, przyjacielem.

- A figę tam. Współpracownikom mówi się prawdę. Z przyjaciółmi... w ogóle... nie jest łatwo. Ja nigdy nie miałam przyjaciół... i pan też.

- Skąd wiesz?

Iwga opamiętała się.

Zmierzchało. Gdzieś daleko, pewnie w otwartej knajpce za rogiem, przenikliwie brzęczało banjo. Po

jasnoszarym, wylizanym przez wiatr asfalcie, przeszły czerwone lakierowane pantofle na niesłychanie wysokich obcasach. Właścicielki Iwga nie zobaczyła - tak nisko pochyliła głowę.

- No to jak, Iwgo? Wiedźmie sztuczki? Tajne wyciągasz na światło dzienne, czynisz jawnym?

- To nie jest tajemnica - Iwga podniosła głowę. - Człowiek, który się choć trochę do pana zbliży... od razu zrozumie, że pan nie miewa przyjaciół.

- Czy to źle?

- Nie wiem... może. Ale nic na to nie można poradzić.

Klaudiusz uśmiechnął się lekko.

- No-no... Gdybyś nie była wiedźmą, Iwgo, powiedziałbym, że jesteś samorodkiem.

Kłębek intuicji... Należy przypuszczać, że nie jestem zdolny do szczerej przyjaźni, ani do wzniosłej miłości.

...Wiatr w twarz, poczucie lotu, zginające się kłosy, las, po którego czubkach drzew przepływają zielone fale.

Po całej jej nieopalonej skórze przebiegła fala ciarek. Od czuba głowy do pięt. Czyżby spodobało jej się bycie wiedźmą?!

Odwróciła się. Oparła o kutą kratę wokoło klombu.

- Do wzniosłej miłości... jest pan zdolny. To wiem.

- Jak mogłabyś nie wiedzieć. Przecież widziałaś to wspaniałe łoże, pastwisko wzniosłej miłości...

- Proszę nie kpić!..

Nagle poczuła się aż do łez urażona. Właściwie, nie wiadomo, czyja to była uraza - Iwgi? Klaudiusza? Czy tej wiedźmy, w której duszę właziła dziś, nie mając do tego prawa?

- Proszę nie kpić... Przynajmniej miłości proszę nie ruszać. Tak, pańskie łoże to ohydztwo, tak, Nazar mnie rzucił... Ale miłość... miłości to ani ziębi, ani grzeje. Ona nie pyta. Ma w nosie to, co my o niej myślimy; ma w nosie, że nam, właśnie nam, z jakiegoś powodu jej brakuje. Ale ona po prostu jest. I może z tego powodu jest mi trochę lżej...

- Nie studiowałaś filozofii, Iwgo. Inaczej powiedziałabyś - miłość jest obiektywną realnością, niezależną od naszego subiektywnego postrzegania.

- Proszę się śmiać, proszę. Może pan nawet głośno. Proszę...

- Nie śmieję się... Coś nad wyraz cennego.

- Co?

- Skarb nad skarby... Dla ciebie to jest to, co nazywasz miłością. Dla obecnych wiedźm - widocznie królowa...

- A dla pana, widocznie, papierosy. Dobra, idę.

Wystarczyło jej złości i zdecydowania, by nie zatrzymywać się i nie oglądać.

Słońce opadało, znikając za dachami. Na ulice wypełzał cień, i reklamowe szyldy wielu letnich barów ożywały, otwierały się jak oczy nocnego zwierza.

Banjo w knajpce za rogiem umilkło. Teraz śpiewał tam przy gitarze barczysty, nienaturalnie niebieskooki mężczyzna w szpanerskiej marynarce i wytartych dżinsach, śpiewał jakby dla siebie, na nikogo nie patrząc, o niczym nie myśląc. Iwga usiadła przy najbliższym stoliku.

- Słucham panią...

Nieco za późno przypomniała sobie, że nie ma pieniędzy. Tylko na lody...

- Lody.

- Coś jeszcze?

Niebieskooki ładnie śpiewał. Coś o wiośnie i deszczu.

- Nic więcej. Tylko lody.

- I dwa koktajle oraz dwa zestawy zimne. Przecież jesteś, jak zwykle, głodna. Iwgo?

Drgnęła.

Prow był ubrany po cywilnemu. Miał na sobie jakąś kwiaciastą koszulę i jasne spodnie, a na odsłoniętej szyi widniał srebrny łańcuch. Pewnie płytka - srebrny identyfikator cugajstra - ukryta na piersi, pod koszulą.

- Dziękuję, nie chcę niczego - odpowiedziała odruchowo.

Prow uśmiechnął się.

To nie był miły uśmiech. Iwga odruchowo wciągnęła brzuch.

- Ale ja chcę. Bardzo chcę... I to od dawna - zakręcił na nóżce zdobione barowe krzesło. Osiodłał je, ułożył brodę na oparciu. - Zaraz sobie wypijemy... i zatańczymy. Znudziły mnie pląsy w korowodzie, chcę mieć swoją osobistą damę...

Niebieskooki śpiewał o dżungli i gwiazdach. Kelnerka przyniosła dwie wysokie szklanki z pomarańczową, tak pomarańczową, że aż świecącą cieczą. I dwie skomplikowane wieże z marynowanych warzyw.

Iwga patrzyła, jak cząstka cytryny na cienkiej szklanej ściance łapie na swój soczysty bok kolorowe ognie, migające w rytmie sentymentalnej piosenki; własna twarz wydawała się Iwdze zdrętwiałą, zmartwiałą jak maska. Chyba mocno pobladła; co Prow z zadowoleniem odnotował.

- Prow... Ja źle... postąpiłam. Wybacz mi. Nie chciałam cię... urazić...

- Tak?!

- Uwierz mi... Nie byłam sobą.

Uśmiechnął się znowu:

- Szukałem cię... w różnych miejscach o wątpliwej reputacji. I czy to nie palec losu - spotkałem w swoim ulubionym lokalu. No to witaj, Iwgo.

Jego wargi rozciągały się, chyba, aż do uszu i to bez najmniejszego wysiłku. Cugajster-błazen - coś takiego nie jest możliwe, ale - proszę - siedzi taki...

Iwga odwróciła się. Ze smutkiem patrzyła na przechodniów - ani jednego znajomego. Klaudiusz też dawno odszedł, zszedł do swojej wilgotnej piwnicy, gdzie z pasją walczy ze złem, ze złem, ze złem...

Prow chrupał warzywa. Podrzucał oliwki i chwytał je w usta; uśmiechał się zadowolony, oblizywał górną wargę koniuszkiem spiczastego języka - i chrupał dalej, w nosie mając widelec i dobre maniery, czyniąc z posiłku farsę dla jednego aktora. Przy sąsiednim stoliku ktoś zachichotał.

- Wybacz mi - powtórzyła Iwga bezradnie.

Prow włożył w kąciki ust dwa piórka szczypiorku, stając się wampirem z zielonymi kłami. Zrobił minę, udając monstrum; przy stoliku z prawej znowu ktoś zachichotał. Przy stoliku z lewej ktoś parsknął śmiechem i odwrócił się.

- Prow... - powiedziała Iwga, wiedząc, że to beznadziejne. - Czym jest dla ciebie skarb nad skarby? Jest ci przyjemnie, gdy wywracasz na nice kolejną niawkę?

Jeśli nawet jej słowa dotknęły go, nie okazał tego w żaden sposób. Prow spokojnie włożył do ust „kły”, przeżuł je, zlazł z krzesła, właśnie zlazł, jak zmęczony jeździec z konia. Odwrócił się do śpiewaka.

Zapewne znali go tu wszyscy. A może jego spojrzenie w tym momencie było szczególnie wyraziste - tak czy inaczej, ale śpiewak ładnie zakończył dopiero co rozpoczętą liryczną piosenkę i w nastałej od razu ciszy cugajster nie musiał specjalnie wytężać głosu:

- Poprosimy gorący taniec.

Iwga poczuła, jak mróz przenika jej dłonie.

- Prow... Ja... nie chcę.

Uśmiechnął się krzywo i ścisnął jej rękę:

- Nie pękaj... Na śmierć cię nie zatańcuję.

Muzyk uderzył w struny, ognie dookoła podium odezwały się fajerwerkiem rytmicznych błysków. Iwga jeśli nawet wyrywała się, to słabo. Prow wciągnął ją na malutki taneczny krąg, oświetlony jasno, jak prawdziwa scena.

Jędrne powietrze uderzyło Iwdze w twarz.

Oto jest, taniec cugajstra.

Biegła po kole. Biegła, chcąc wyrwać się z pierścienia - i za każdym razem ręka partnera chwytała ją na sekundę przed uwolnieniem się. Kolorowa koszula Prowa płonęła pod światłami reflektorów, świeciła jakimiś pomarańczowymi palmami i niebieskimi papugami, czarowała, wciągała w rytm; w pewnej chwili Iwga, zrozpaczona, przyjęła reguły narzuconej jej gry.