Выбрать главу

Wydawało się, że podłoga pod ich stopami rozżarzyła się i dymi. Iwga tańczyła rozpaczliwie, ze złością, nie sprzeciwiając się partnerowi, ale też i nie podporządkowując się mu ani na sekundę. Właściwie, tylko tak mogła okazać swoje pojmowanie życia i swojego w nim miejsca. I wspomnienie o locie nad pochylonymi sosnami. I zapach płonącego teatru. I igłę, przeszywającą serce-gwiazdę...

Wydawało jej się, że dookoła w powietrzu unosi się stado ogromnych motyli. Które trącają skrzydłami jej twarz. Ze skrzydeł osypuje się pyłek, trafia do jej oczu, a nie ma czasu, by je przetrzeć, więc tylko pieczenie i łzy... Wydawało się jej, że wszystko dookoła zmieszało się i splątało, jak koronka na klockach zwariowanej koronkarki. Rytm, rytm, zbijający wszystko, pętający, partner wirujący jak wściekły bąk...

Drewniana podłoga. Sufit zdobiony sopelkami z tynku, mrugające światła.

Prow tańczył zupełnie niewyobrażalnie. Jego stopy nie dotykały gładkich desek podłogi: sprawiał wrażenie, że nie ma ani kości, ani ścięgien, giął się i wił w każdym kierunku. Iwga zdołała pomyśleć, że jest gumowym cieniem. Bardzo wyraźny, toczony cień ze sprawdzonymi do ostatniego włosa ruchami; kiedy wciągał ją w tylko jemu znaną figurę, tylko jemu znanego tańca, mimochodem poczuła zapach fiołków.

Zapach cudzej woli. Rozciągająca się w powietrzu pajęczyna.

I wtedy też ją nachodziło, też zaczynała tańczyć ze wzrastającym upojeniem i potrojonym temperamentem, i niewidzialna pajęczyna pękała, naelektryzowana, rwała się, a dżinsy trzeszczały i, chyba, w lokalu ludzie krzyczeli ze strachu...

Potem muzyka urwała się; to było dokładnie tak, jak gdyby tańcząca marionetka została jednym ruchem nożyc pozbawiona nitek. Iwga upadła - nad samą ziemią ktoś ją chwycił i utrzymał.

Ludzie przy stolikach śmiali się i klaskali. I coś krzyczeli; na chodniku przed knajpką zebrał się tłumek, a nawet zagrodził kawał jezdni, co jakiś samochód z oburzeniem obtrąbił, nie mogąc jechać dalej.

Niesamowicie bolały ją pięty. Iwga popatrzyła na swoje stopy - jej buty rozpadły się. Prawy ziewał, lewy stracił podeszwę.

Miała ochotę zapłakać z bólu, ale nie udało się. Prow wlókł ją, przyciskając do siebie, tak że przez ubranie

wyczuła jego identyfikator.

Koszula Prowa była mokra. I on też ledwo trzymał się na nogach.

Mówią ludzie: nie staraj się wygrać z szulerem, wykłócać z inspektorem podatkowym i przetańczyć cugajstra.

Na estradzie kotłowali się jacyś ludzie, a wykonawca, czerwony jak rak, ze zdziwieniem wpatrywał się w swoją gitarę. Zerwana struna wisiała jak spiralka.

Prow oddychał z trudem, przez zęby:

- Wiedźma... Ale wiedźma... Ale...

- Puść mnie. - Usiłowała uwolnić się. Ciężko opadła na podsunięte krzesło.

- Ale wiedźma. Co z ciebie za wiedźma...

- A czego chciałeś? - udało jej się uśmiechnąć z satysfakcją. - Potańczyłeś? Masz dość?..

- Wiedźma! - Prow odwrócił się do podnieconych ludzi. - Panowie, proszę przywołać miejską służbę Inkwizycji.

Rzucił Iwdze triumfujące spojrzenie - może oczekując, że zobaczy w jej oczach zmieszanie i strach. Iwga z pogardą wykrzywiła usta; w tym momencie na jej ramieniu legła ciężka dłoń:

- Inkwizycja, do usług.

Głos brzmiał jak szelest żmijowej skórki w wyschniętym żlebie. Na twarzy Prowa po raz pierwszy pojawiło się zmieszanie.

- Inkwizycja miasta Wiżna - identyfikator w klapie mrugnął i zgasł. - Dziękuję za czujność, młody człowieku. Wiedźma jest zatrzymana.

Iwga całym ciałem wyczuwała spojrzenia. Przepełnione obrzydzeniem i strachem, nawet błyskami współczucia. Młodziutka wiedźma w bezlitosnych inkwizytorskich łapskach.

W oczach Prowa coś się zmieniło. Po sekundzie Iwga zrozumiała, że po prostu poznał Klaudiusza Starża.

Wielki Inkwizytor miasta Wiżna spokojnie skinął głową:

- A ty, wiedźmo, jesteś aresztowana - wstawaj, idziemy...

Iwga kurczowo chwyciła podany łokieć. Jak tonący chwyta rzuconą linę.

Prow wyszczerzył zęby. Beztroska maska wygłupa w końcu spłynęła z jego oblicza.

Wiecznie uśmiechnięte usta zacisnęły się nerwowo.

- To ci protektor... Ty się, Iwgo, nie rozmieniasz. Na drobne... - Przez usta przemknął spazm. - No ja, oczywiście... oczywiście, skoro tak, to ja odpadam, ale... - Pochylił się i przysunął do twarzy Starża. - Mój inkwizytorze... Zalecałbym panu sprawdzić, poza cechami wiedźmimi, również weneryczne, hm... zdrowie tej wspaniałej dziewczyny. Czytałem gdzieś, że głównymi nosicielami trypra są nie dyplomowane szmaty, a takie właśnie dziewczynki z jasnymi oczami... Proszą o wybaczenie. Żegnam - uprzejmie pochylił głową.

Iwga poczuła, jak mięśnie ręki, której się trzymała, kamienieją pod rękawem letniej marynarki.

* * *

Jej piąty były jednym wielkim sińcem, a stare sportowe buty rozpadły się do końca. Klaudiusz złapał samochód i przywiózł Iwgą na plac Zwycięskiego Szturmu. Chyba miała gorączkę, w każdym razie dygotała jak przy wysokiej temperaturze.

- Bydlak... Szkoda, że mu... jęzor... nie odpadł...

- Przestań. Po to zostało powiedziane, żebyś płakała.

- Rozzłościł się... A przecież gdybym nie uciekła... wtedy... To właśnie taka bym była... jak powiedział...

- A po co się w ogóle z nim zadawałaś?

- A dokąd miałam pójść?!

Rozmowa zataczała już trzeci taki sam krąg; Klaudiusz czuł, że jest dziwnie, niewłaściwie rozdrażniony. Niepotrzebnie. Należało po prostu przyznać, że słowa tego chłopaka dotknęły go mocniej, niż powinny. Właściwie, to porządny człowiek w takim przypadku od razu wali mówiącego w pysk...

Klaudiusz skrzywił się. Dość zabawny widok - Wielki Inkwizytor, tłukący się z młodym cugajstrem z powodu jakieś młodej wiedźmy. Godne zaproszenia na parter jego wysokości księcia...

Gdyby nie był tak wściekły - pewnie potrafiłby okazać Iwdze odpowiednie współczucie i takt. Ale rozdrażnienie wymagało wysiłku, by je opanować, ukryć, nie okazać na zewnątrz; Iwga zaś brała jego obojętność za obrzydzenie. Jakby cynizm tego Prowa zmienił stosunek Klaudiusza do swojej podopiecznej.

A incydent z Prowem naprawdę był znamienny. Klaudiusz długo zmuszał siebie, by zapomnieć kim jest Prow - i, kiedy w końcu mu się to udało, w myślach postawił siebie na jego miejscu. I odruchowo zacisnął wargi. No tak, oczywiście...

- Musisz odpocząć - powiedział. - Jutro mam ważny dzień... Z prowincji Odnica przywiezione zostały trzy wiedźmy pracujące w zespole. Pamiętasz, co ci mówiłem o skarbie nad skarbami? O celu?

Iwga w milczeniu wpatrywała się w ciemne okno. Nie czekając na odpowiedź, Klaudiusz poszedł do gabinetu i zadzwonił do Glura. Wydał dyspozycje, wysłuchał ignorancji i zgrzytnął zębami. Wysiłkiem woli powstrzymał się od natychmiastowego wyjazdu z Iwgą do pałacu na pilne roboty, wrócił do pokoju. Iwga

nie zmieniła pozycji.

- Wiesz, co to jest znak pompy?

Iwga, nie odwracając głowy, pokręciła nią.

- Znak rysowany na ubraniu... czasem na skórze. Jeśli na skórze, ofiara umiera w ciągu doby z powodu całkowitego wycieńczenia, braku siły, odwodnienia, wypłukania soli. Rysowanie na ubraniu jest prostsze i łatwiejsze. Znak małymi porcjami wysysa człowieka, który go nosi. Posiadaczką jego siły staje się wiedźma, która naniosła znak...

Iwga wolno odwróciła głowę. Klaudiusz niespiesznie kontynuował:

- W Egre wykryto warsztat krawiecki, drogi zakład, dla bogatych. Rysowały znaki pod podszewkami marynarek. Wybierały młodych, dobrze wyglądających mężczyzn... i ci wysychali. Trwało to lata. Dokładnej liczby nie da się już teraz oszacować. A wpadły te mistrzynie na zaskakującej zachłanności. Zaczęły pakować znaki wszędzie, gdzie mogły, jedenaście zgonów w ciągu tygodnia... No i wtedy już dało się je namierzyć... Nie wyobrażasz sobie, jak spasły tamtejsze wiedźmy. Parka. Kamratki...