Выбрать главу

Uśmiechnęła się, sama widząc, jak miło i kusząco unoszą się kąciki ust:

- Miran... proszę mi wybaczyć...

Sekretarz sapał chwilę, udając, że strasznie jest zaabsorbowany tym, co się dzieje na ekranie, w końcu westchnął ciężko:

- Znak pęt... Znak działający jednorazowo. Może być wykonany przez wiedźmę dowolnej klasy o poziomie „studni” nie niższym niż trzydzieści. Co to jest poziom „studni” - wiesz?

Iwga skinęła potakująco głową:

- Mniej więcej.

- No więc tak. Znak pęt ma właściwość wywoływania narkotycznej zależności... od człowieka, który ten znak pokazał. Skoncentrowany wariant „lubczyku”, w istocie ustala trwały związek „pan-niewolnik.” „Spętany” człowiek, pozbawiony towarzystwa swego pana, cierpi męki narkomana, pozbawionego prochów. Czasem umiera. Czasem, nacierpiawszy się co niemiara, wyzwala się, ale uraz zostaje do końca życia... Czy wyłożyłem to zrozumiale?

- Jak encyklopedia - powiedziała poważnie Iwga.

Zadzwonił telefon, sekretarz podniósł słuchawkę i zwyczajowo umieścił ją między ramieniem a uchem:

- Sekretariat Wiżna-jeden...

Iwga zobaczyła, jak drgnęły mu brwi, głos jednakże nie zmienił się ani na jotę.

- Tak, wasza wysokość. Tak, linia bezpośrednia jest aktualnie wyłączona... Tak, wasza wysokość. Jedną chwilę.

Pstryknął przycisk. Sekretarz zaczął mówić innym tonem, nie oficjalnym i uprzejmym jak z Iwga i, jak się okazało, z księciem też, a z szacunkiem i godnością - takiego tonu używał wyłącznie w rozmowie z Klaudiuszem:

- Proszę o wybaczenie, patronie... Jego wysokość na linii, patronie... Tak, patronie...

Po pół godzinie drzwi do gabinetu otworzyły się. Klaudiusz Starż, posępny jak chmura gradowa, zignorował sekretarza skąpo rzucając Iwdze:

- Idziemy. Pora popracować.

* * *

Przeszywający lot, rzeka - błękitne żyły... Zapach obłoków. Strzępy, przepływające pod nogami, skrawki, przez które widoczna jest ziemia... Płonący księżyc nad głową i wyraźnie widoczna obrączka na pustej świecącej równinie. Wyżej...

Lodowaty wicher zapiera dech, księżyc się nie zbliża. Iwga śmieje się, jej włosy lecą za nią, splatając się z wiatrem i obłokami. Wyciąga rękę...

Księżyc jest zimny. Obrączka parzy.

Obrączka leży na jej dłoni, rtęciowa, brylantowa, jednocześnie lodowata i paląca; patrzy na zasnuty chmurami księżyc i wkłada obrączkę na palec...

...Wrze, wylewając się przez brzegi, tłusta zielonkawa warzą... Na dłoni drży ciepłe ciałko - omdlała mysz... Palce wolno prostują się, szare małe zwierzątko leci do kotła, kipiel z zadowoleniem pieni się, przez ciało przebiega spazm, jak w chwili najwyższego miłosnego uniesienia... Iwga otwiera małą damską puderniczkę, soczyście spluwa w mętne, zaprószone pudrem lusterko; plwocina rozbija lusterko, Iwga wybiera odłamek w kształcie skośnej gwiazdy i ciska do kotła w ślad za myszą... Usychaj, usychaj, zapomnij swe imię, zapomnij

swą siłę, usychaj, usychaj...

Leci, wolno obracając się w żrącym dymie, srebrna księżycowa obrączka...

Powierzchnia kipieli wygładza się.

Na dnie przeźroczystej niczym kryształ cieczy, leży biały mysi szkielecik.

* * *

W samochodzie zapytała zasępionego Klaudiusza:

- Dlaczego mi pan nie powiedział o znaku pęt?

Skrzywił się.

- O czym? O czym?

- O niczym - oświadczyła Iwga, w zamyśleniu patrząc przez okno.

Jak się okazało, potrzebowała tylko znaku pęt. Niechby nawet przeszła w tym celu inicjację... Zresztą, i bez inicjacji można. W małych wsiach zawsze są usłużne, całkowicie dostępne dla chętnych stare wiedźmy...

- Dziwne masz zainteresowania - powiedział Klaudiusz, a w jego głosie wyraźnie zabrzmiała pogarda.

Iwga poczuła się dotknięta. Nie tyle słowami, co tonem; jakby po jej twarzy ktoś przejechał mokrą ścierką. Jakby siekł rózgą...

Ciekawe, o czym dziś rozmawiał jego wysokość książę z Wielkim Inkwizytorem miasta Wiżna.

- Krąg moich zainteresowań jest niewypowiedzianie szeroki - odezwała się zimno. - Patroszenie ludzkich dusz, kompletne nawiasem mówiąc, bez prawa do tego - rzecz wyjątkowo zabawna. Ale przywrócić zainteresowanie ukochanego człowieka wszelkimi dostępnymi sposobami - to już wyraźna głupota. Proszę powiedzieć „fe”. Można nawet trzy razy.

- Dziwne - mruknął obojętnie Klaudiusz. - Miałem znacznie wyższe mniemanie o twojej inteligencji.

Iwga obraziła się i zamilkła na długi czas.

* * *

W małym mieszkanku, które Iwga przyzwyczaiła się w myślach nazywać „swoim”, wzięła prysznic i zdrzemnęła się przed telewizorem; zasypianie w samotności na ogromnym jak boisko łożu było nieprzyjemne i nudne. Telewizor mamrotał jakieś głupoty - ale głos miał prawie ludzki. Iwga zasnęła, a sygnał telefonu spowodował, że podskoczyła w fotelu.

- Znak pęt - powiedział Klaudiusz bez żadnego powitania - to najpewniejszy sposób, by zabić... wszelkie dobre uczucie. Kiedy jeden człowiek fizycznie nie może żyć bez drugiego... a przyczyną tego jest zależność - brutalny przymus... i drugi człowiek wspaniale to rozumie... To jest wyrafinowana tortura, Iwgo. To tak samo, jakby skuć zakochanych kajdankami na całe życic, aż do śmierci. Powiadają, że jacyś zwyrodnialcy próbowali tego.

Iwga milczała, przycisnąwszy do słuchawki policzek.

- Będziesz się może śmiała, ale widywałem wiedźmy, które specjalnie i wyłącznie po to przechodziły inicjację.

Iwga oblizała wargi.

- Ale się pomyliły, Iwgo... Po inicjacji... krótko mówiąc, aktywne wiedźmy w ogóle nie zachowują potrzeby kochania kogokolwiek. Miłość zbytnio, hm, uzależnia... nic, nie wiem jak to powiedzieć.. Miłość, to uczucie, które sprawia, że człowiek staje się zależny. A wiedźmy nie znoszą tego, pamiętasz przecież.

Iwga milczała. Zegar na dolnej półce, na oko z brązu, ale w rzeczywistości plastykowy, głośno wystukiwał ciszę; po ciemnym cyferblacie pełzła czerwona sekundowa wskazówka.

- Pan też... nie znosi zależności? I dlatego nikogo nie kocha?

Teraz milczał Klaudiusz. Dość długo; Iwga czekała. Czerwona wskazówka wykreślała koło za kołem.

- Właściwie... Po co zadzwoniłem... Zaczęłaś pracować z przymusem. Z trudem. Przygotowałem dla ciebie bodziec. Jutro wieczorem w Wiżnie pojawi się Nazar, żeby z tobą porozmawiać. Słyszysz?

Serce skoczyło i zamarło.

* * *

W pół do trzeciej w nocy Klaudiusza obudził dzwonek telefonu.

Dziesięć minut później wskakiwał do uchylonych drzwi służbowego samochodu i pękata cysterna-polewaczka, wolno pełznąca wzdłuż krawężnika, przestraszona uskoczyła z drogi czarnej bestii z zaciemnionymi szkłami.

Podczas jazdy nikt się nie odzywał. Przedwczoraj Klaudiusz podpisał zarządzenie, uświęcające udział Wielkiego Inkwizytora we wszystkich wyjazdach operacyjnych, uwarunkowanych nadzwyczajną sytuacją; teraz, kiedy czarny wóz niemal bezszelestnie mknął po pustych, widmowo oświetlonych ulicach, jego nozdrza wypełniał zapach płonącego budynku opery. I zraniona ręka przypominała o sobie irytującym ograniczeniem ruchów.

Przy wejściu do nocnego klubu „Troll”, migotały kogutami dwa policyjne radiowozy. Klaudiusz przymknął powieki. Nie wyczuwał wiedźmy. To go bardzo niepokoiło.

Zamiast zwyczajowego bramkarza stał w drzwiach ponury policjant. Klaudiusz nie uznał za stosowne

pokazywać mu odznakę. Zrobił to za niego idący z tyłu Kosta.