- Spokojnie, Inkwizycja.
Przytulna sala, z prawej sala bilardowa, z lewej coś innego, pewnie bar... Pełno policjantów. Na wpół ubrani ludzie pod ścianami, nie, to nie ludzie, to do połowy rozebrani panowie, klienci klubu „Troll”. I ich damy, poprzykrywane byle czym. Niedbale ciśnięta na stół wieczorowa suknia, leżący kieliszek, kałuża z drogiego koniaku, wsiąkająca w jeszcze droższy dywan. Jakaś koronkowa szmatka pod nogami...
Stop. Coś jest w kącie, przykryte prześcieradłem. Prześcieradłami... Licho, i tu - ofiary...
Klaudiusz przygryzł wargę. Nie wyczuwał wiedźmy - ale wyczuwał niejasne napięcie. Jakby człowiek trzymał w ręku fałszywy banknot - z niejasnym niepokojem, choć oczy zapewniają, że nie ma się czego bać.
Odwrócił się do Kosty. Ten ponuro wzruszył ramionami.
- Co się stało, właścicielu?
Wysoki otyły mężczyzna z rozmytą twarzą nie był właścicielem. Po prostu - dyżurny zarządca. I pewnie wkrótce straci to stanowisko.
Jakaś kobieta szlocha błagając, by ją wypuścili; policjanci z maskowanym triumfem odmawiali. Ktoś prosił, żeby poszukać zgubionego pierścionka z brylantem, ktoś przeklinał jak ostatni woźnica, ale większość stała w milczeniu pod wyklejonymi jedwabiem ścianami. Mężczyźni w smokingach, ale z gołymi nogami, kobiety - Klaudiusz przechwycił spojrzenie blondynki, której ubranie składało się tylko z obrusa ściągniętego ze stołu i zmienionego w przepaskę biodrową. W jarze między olbrzymimi opalonymi piersiami, ginął złoty amulet na złotym łańcuszku; dama widocznie odwiedzała wydzieloną plażę. No bo gdzie jeszcze mogła zaopatrzyć się w taką równą opaleniznę bez aluzji do stroju?
Klaudiusz poczuł, jak jego ciało wymyka się spod kontroli; blondynka, chyba usatysfakcjonowana, uniosła kąciki ust. Na szczęście rozeźliło go to. Złość pokonała silne podniecenie; administrator drgnął, napotkawszy jego spojrzenie.
- Chodzi o to - oświadczył rumiany kapitan policji, zbliżywszy się bezszelestnie. - Pracowała tu striptizerka. Przyjęta do pracy miesiąc temu... bez papierów. Bez dokumentów w ogóle, tylko z powodu ładnych cycków!
Rumiany kapitan zaserwował wypełnioną oburzeniem pauzę. Klaudiuszowi, znajdującemu się w roboczym rytmie penetracji, wydała się ona bezsensownym milczeniem.
- Bez dokumentów przyjęto z powodu ładnych cycków - rzucił oschle. - I co dalej?
Kapitan potrzebował czasu, żeby się uśmiechnąć szyderczo; Klaudiusz cierpliwie czekał.
- I kiedy dziewczyna wyszła dziś na scenę... oni nic nie potrafią sensownie opowiedzieć! Pomywaczka z baru zdążyła zadzwonić na policję, wyobraża pan sobie, pomywaczka!.. A myśmy przyjechali i od razu zadzwoniliśmy do was, bo sprawa jest z waszej beczki... No i tyle...
Kapitan skinął na młodego policjanta, pełniącego wartę przy przykrytych prześcieradłami ciałach. Chłopak odsunął tkaninę, starając się patrzeć w bok.
Pięcioro ludzi z nieprzyjemnymi twarzami wisielców, ze śladami sznura na szyjach... kompletnie nadzy... Czworo mężczyzn i niewiasta o bujnym ciele. Klaudiusz odwrócił się.
- Na żyrandolach. - Rumiany kapitan znowu zrobił pauzę, tym razem złowieszczą. - Kto jak mógł: na paskach, na linkach. Tak sobie wisieli, jak gruszki, póki pozostali... no, nie wiem, jak określić to, co tu było, to wasza domena... Wszyscy oni, jak jeden mąż, zajęli się...
Klaudiusz uniósł głowę:
- Jak?
Kapitan wskazał na otyłego jegomościa, na piersi którego przez szczeciną przebijał wspaniały tatuaż. Ten wystąpił do przodu, nie zwracając uwagi na protestujący okrzyk pilnującego porządku policjanta:
- Panowie inkwizytorzy. Chciałbym zachować w tajemnicy przed prasą swoje dane... Jestem dość znaną w mieście osobą... No więc, jestem gotów zaofiarować znaczną nagrodę za ujęcie tej wiedźmy. Duża, obfita, czarnowłosa, na lewym ramieniu pieprzyk...
- Co tu się działo? - delikatnie przerwał mu Kosta.
Znana osoba opuściła wzrok.
- My wszyscy mieliśmy świadomość tego, co robimy... To było... straszne... Jak w transie, jak pod, proszę o wybaczenie, hipnozą...
- Oni wszyscy odwalili striptiz - nerwowo chichocząc, poinformował Klaudiusza kapitan. - Wszyscy mężczyźni, wszystkie baby, tańczyli aż do naga, a ta suka stała i patrzyła... Potem zaczęli się wieszać... Wszyscy by się powywieszali...
Znana osoba podniosła dłoń do twarzy:
- Jej z oczu... takie, wiecie... takie z oczu, jak fluidy... jeśli to można tak określić...
- A potem? Gdzie się podziała potem?
Wtrącił się administrator. Cień zwolnienia już leżał na jego twarzy, ale starał się jeszcze panować nad sobą.
- Jak tylko usłyszeliśmy syrenę policyjną, odeszła... Przez wyjście służbowe.
- Dlaczego jej nie zatrzymaliście? - oburzyła się znana osoba.
Cień na twarzy administratora stał się wyraźniejszy.
- Będziecie ich przesłuchiwać? - Rumiany kapitan wskazał brodą na półnagich, bliskich histerii klientów.
Klaudiusz pokręcił głową.
Obecność wiedźmy... Obecności jakby nie wyczuwał... Ale był niespokojny. Niepokój był taki nieokreślony i może dlatego narastający. Przechodzący w poczucie wyraźnego niebezpieczeństwa.
Kosta, dowodzący specgrupą, czuł to jeszcze wyraźniej. Jego ludzie stali w ciasnej grupie i Klaudiusz odnotował, że instynktownie starają się trzymać parami, plecami do siebie - czyli również czują niebezpieczeństwo.
- Proszę wypuścić poszkodowanych - powiedział Klaudiusz do rumianego kapitana. - ewakuować personel oraz odwołać swoich ludzi. W budynku zostaje tylko inkwizycja.
Kapitan był zaskoczony, ale nie ośmielił się polemizować.
* * *
Wielu pytało mnie i ja sam wiele razy pytałem siebie: a czy sztuka inkwizytora nie jest związana ze sztuką wiedźmy? Wszyscy wiemy, że moc wiedźmy - pochodzi z jej wiedźmactwa i nie ma w tym nic dziwnego, skoro potrafią panie moje bez żadnej trucizny zatruć źródło i upuścić krwi bez żadnego lancetu... Jakiego więc rodzaju jest owa moc, która pęta panie moje, od wieków nie znających żadnych pęt?
Mówi się o inkwizytorach, że są czarnoksiężnikami. Powiadają, że runy na kamieniach, jakimi bracia moi inkwizytorzy przygniatają panie moje wiedźmy, są niczym innym, jak znakami czarnoksięskimi; powiadają, że inkwizytorzy podporządkowują sobie siłą magii. Pytano i mnie o to, alem milczał.
Ci, co zwą się czarnoksiężnikami i mieszkają w pieczarach, zmuszają nietoperze, by im służyły - ci, jak sądzę, dziwaczni są i bezużyteczni. Twierdzą oni, że zdobywają wiedzę - ale czymże jest ich wiedza - pyłem na stole nieznanego... Ich zaklęcia działają jednakowo na nietoperze i wiewiórki, i nawet na ludzi i wiedźmy - czarnoksiężnicy ich nie rozróżniają; ich wiedza bywa piękna i oszałamiająca, ale nic poza to. Co za pożytek mamy z nietoperza podającego wino - smutno jest widzieć dręczonego zwierza... Żaden jeszcze z tych, co się
mienią czarnoksiężnikami, nie odmłodził starca i nie zwrócił portowej szmacie jej dawno zapomnianego dzieciństwa.
Zresztą, nie o tym miałem... Woda w butli, którą położyłem sobie w stopy, by je ogrzać, ostygła - czas kazać ją zmienić. Tej zimy najmocniejsze okiennice nie ratują przed zimnem... A mnie tak dręczą stawy! Wszystkie wysiłki lekarza przynoszą ulgę tylko czasowo i to nie na długo...
Powiadają, że czarnoksiężników nie bolą stawy. Powiadają, że czarnoksiężnicy w ogóle nie chorują - i zdrowi, jako te wiosenne ptaszki, schodzą do grobu... Co za ironia - zdrowo umierać. Życie w boleści - jeszcze gorsze, ale o czym ja w ogóle gadam? Przecież gdybym ja, inkwizytor Wiżny, był czarnoksiężnikiem - po co bym stosował te lekarskie okłady?