Wstrząsnął nim dreszcz. Samochód z kogutem i ludzie na poboczu dawno temu zniknęli mu z oczu, a on palił i palił, przeszukiwał skrytkę, wyszukując nową, przed samym sobą ukrytą paczkę papierosów.
(DIUNKA. CZERWIEC)
- Nie pytaj, po kim pełznie mrówka. Ona pełznie po tobie.
Piasek miał dziwny kolor. Jasno-żółte i jasno-szare plamy, twarda skorupka, pozostała po wczorajszym kapuśniaczku, posłusznie kruszyła się pod bosymi stopami, we wgłębieniach śladów gospodarzyły mrówki. Pokojowo nastawione, czarne, nie kąsające.
- ... na tamten brzeg?
Diunka uśmiechała się.
Widocznie kiedyś to się już zdarzyło. Za bardzo znajomo ustępował pod piętami ciepły piach. Pachniała woda i łozina.
- Ale mi dobrze - powiedział zdziwiony. - Posłuchaj, to po prostu jest wspaniałe, prawda?
(Jego osławiona intuicja milczała, niczym głuchoniema).
Diunka upinała włosy. Zawsze go dziwiła jej umiejętność konwersacji, z tuzinem spinek do włosów w ustach.
- No to płyniemy czy nie?
Na drugim brzegu stały sosny. Pięć wysokich pni, nie wiadomo jakim cudem utrzymujących przyczółek w królestwie wierzby i łoziny. Po okrywających piasek szpilkach, przebieżkami wędrowała duża wiewiórka.
- Przecież wiesz, jak ja pływam... - podrapał się, manifestując namysł, po koniuszku nosa.
Diunka kuknęła brwiami. Z kolegami z roku potrafiła być straszliwie bezpośrednią, każdy nietakt w stosunkach z Klawem doprowadzał ją do paniki. Teraz chyba udało jej się dźgnąć go w samo jądro jego miłości własnej, bo do przeciwległego brzegu na pewno nie mógł dopłynąć.
- No to sobie popływamy na bubliku...
Właścicielami bublika była trójka chłopaków siedzących na trzech wytartych dywanikach, z trzema zaparkowanymi motocyklami w tle. Chłopcy sączyli lemoniadę i leniwie przekładali jakieś fiszki do gry; obok, przy samej wodzie leżała i schła ogromna dętka od wywrotki - częściowo już szara jak suchy asfalt, częściowo czarna, połyskująca, jak mors w zwierzyńcu. Klaw uniósł brwi - będąc zdrowym na ciele i umyśle, nie miał zamiaru prosić o cokolwiek, i to jeszcze tych młodzieńców, nie, to byłoby niehonorowe i niemiłe.
Ale Diunka już szła po piasku prosto do nich i Klaw, z niezależnie od jego woli budzącą się zazdrością, zobaczył, że trzy pary mętnych oczu odrywają się od fiszek i rozpalają się w nich denerwujące Klawa błyski. A Diunka idzie sobie, w stroju naśladującym skórą węża, idzie niosąc na głowie, niczym dzban, hardą wysoką fryzurę...
Klaw napiął mięśnie. Żarty żartami, ale jeśli te bęcwały pozwolą sobie na coś takiego... Albo na coś, co Klaw uzna za coś takiego...
Nie, nie pozwolili sobie. Z Diunka - nic. A ona już coś do nich mówi, wskazuje oponę-bublik i w jej głosie nie ma ani skrępowania, buty, rozwiązłości czy strachu. Diunka potrafi rozmawiać nawet z owcą w zagrodzie, z wilkiem w lesie, a nawet z dyrektorem liceum, panem Fedulem. I - jak się wydaje - nie sprawia jej to żadnych trudności...
Najtrudniej jest się jej porozumieć z Klawem, bo on wręcz patologicznie boi się, że ją urazi. Ona zaś kompletnie nie potrafi ukryć swojego doń przywiązania, a to niedobrze. To odpręża. A kobieta powinna być odrobiną nieosiągalna...
Opona kiwa się na wodzie i już nie jest szara, tylko czarna jak morski potwór.
- Pan Starż proszony jest o wejście na pokład! Panie Starż, z naszego statku uciekły już wszystkie szczury, może pan spokojnie wejść na mostek kapitański! Hej, panie Starż, jeszcze sekunda zwłoki i załoga się zbuntuje! Hej, Klaw, obyś zawisł na rei, przynieś mi butelkę rumu i złoto z naszych kufrów! Jo-ho-ho, opaska na oku, goń mnie!
Klaw zawsze bał się wody, dlatego wdrapał się na oponę jeszcze zanim stracił dno pod stopami. Woda dookoła wrzała, Diunka tłukła rękami, drobiąc słoneczne bliki, nurkowała, połyskując żmijową skórą stroju, a Klaw aż tracił na ten widok dech. Diunka lubiła mówić o sobie, że jest morskim wężem. Wcześniej Klaw nie wiedział, że węże bywają tak ponętne.
Zacisnął powieki. Zrozumiał nagle, że jest szczęśliwy. To taka chwila ostrego szczęścia, której nie da się utrzymać, można tylko zapamiętać. A potem przez długie, długie lata wspominać..
Diunka wyczuła jego nastrój. Przestała się miotać, starannie odepchnęła oponę dalej od plaży, bliżej do ściany trzcin, gdzie drzemał w dziurawej łodzi starszawy wędkarz.
- Wiesz co, Klaw...
W jej głosie pojawiła się leciutka chrypka, czy to z powodu zimnej wody, czy z powodu pirackich wrzasków.
- Wiesz, Klaw... Chodź się pobierzemy? Jutro, co? Pójdziemy i pobierzemy się, ale będzie śmiesznie!..
- Jutro - podniósł pouczająco palec - mam egzamin. Historia świata.
- A ja mam pojutrze - zmartwiła się Diunka. - No to kiedy się pobierzemy? Co?
Klaw z niepokojem uświadomił sobie, że nie rozumie czy Diunka żartuje, czy mówi poważnie. Czy tylko trochę żartuje? Powiedzmy, w sześćdziesięciu procentach?
Potrząsnął głową. Głupie egzaminy, łeb nie pracuje, najprostsze myśli trzeba obliczać w procentach.
- A potem byśmy wyskoczyli w podróż poślubną - powiedziała Diunka marzycielskim tonem. - Gdzieś za granicą, w odległe kraje, za morze, gdzie są stare zamki...
Cicho ciamkała woda, zamknięta w pierścieniu opony. Klaw miał wrażenie, że przez to okrągłe czarne
okno widzi dno - zieloną łąkę z plackami piachu. I migotały w nim nogi Diunki - długie, koloru białych czereśni.
- Mam tu iluminator - pochwalił się.
Diunka posłała mu uśmiech.
W następnej sekundzie zniknęła pod wodą. Wniknęła w nią jak wąż morski. Jej nogi znikły z przestrzeni okrągłego okna, opona kiwnęła się i Klaw zobaczył twarz Diunki.
Patrzyła w iluminator z dołu, spod wody. Klaw wstrzymał oddech - podwodna Diunka uśmiechała się z zamkniętymi ustami. Jak w starej ramie. Jak z głębi zwierciadła. Jak ona może tak długo nie oddychać?
... Trzeszczały trzciny. Opona rozsuwała je jak lodołamacz krę. Leciwy wędkarz chyba się obudził.
Wargi Diunki były zimne, jak rybki. Zbyt długo siedziała w wodzie, natomiast on spalił sobie na słońcu białe plecy i jutro na egzaminie będzie go trzęsła gorączka... A co mu tam!
Postanowił, że na razie jej nie powie. Niech ta decyzja będzie na razie jego osobistą tajemnicą - bo Diunka na pewno się zdenerwuje, jeszcze zawali swoją politologię i poza tym trzeba będzie zdobyć to pozwolenie na ślub. Nie wiadomo dlaczego siedemnastoletnia dziewczyna jest już dostatecznie dorosła do tych spraw, a mężczyzna tylko o rok młodszy... A co tam. Klaw nie uważał się za młodzieńca, od dawna jest dorosły pod każdym względem.
Trójka na plaży denerwowała się, chodziło o oponę, rzecz jasna. Klaw oczekiwał wyrzutów, ale wystarczył jeden uśmiech Diunki, by pokryć straty moralne właścicieli opony. Szeleściła łozina, wiatr zdążył nasypać piachu do drzemiących pod krzakiem sandałów.
- Tak mi dobrze, Klaw - powiedziała Diunka szeptem. - Tak dobrze... Że aż się boję. A ty?
(Jego intuicja ciągle milczała)
- Jesteś optymistką... Ludzie zwykle boją się, kiedy jest źle.
- Mam pojutrze egzamin, a nic jeszcze nie umiem...
- A ja mam jutro. I - analogicznie.
- Nie kłam. Ty zawsze wszystko wiesz.
- Pochlebca. Pochlebowiarka.
- Nie obrażaj...
- Pochebiara. Pochlebiątko... Może przynajmniej przejrzę podręcznik.
- Przeglądaj, kto ci nie daje...
- Ty.