Выбрать главу

Przeważająca większość osobników płci męskiej wydawała się być okrutnymi zdrajcami - ale święcie wierzono, że wśród nich są tacy, którzy zdolni są zachować miłość aż po grób. Jak łabędzie, powtarzała z pianą na ustach pewna wielkonosa, temperamentna blondynka w wieku piętnastu lat i sześciu miesięcy. Jeśli jedno umrze - drugie też...

Iwga nie była pewna, czy interesują ją te rozmowy. W tamtym czasie problem męskiej wierności nie był dla niej w jakimkolwiek stopniu problemem znaczącym. Teraz może trudno w to uwierzyć, ale jeszcze kilka lat temu interesowały ją bardziej książki podróżnicze, niż powieści o miłości...

Oto siedzi obok Klaudiusz Starż. Czy ktoś powie, że przypomina bohatera melodramatu?

Nad całym jego życiem leży cień tej kobiety. Nad jego łożem-lotniskowcem, nad jego podziemiem, gdzie przesłuchuje wiedźmy, nad zmurszałym domkiem-daczą... I nad jego grobem też będzie leżał cień tej kobiety. Na wieki... Wielkonosa blondynka, kiedyś rozprawiająca o łabędziej wierności, wyobrażała to sobie zupełnie inaczej. Mało co rozumiała w życiu, ta blondasta sąsiadka Iwgi z bursy...

- O czym myślisz, Iwgo?

- Tak sobie...

- Chodźmy, zrobimy ognisko.

- Dla kogo?

Słowa same uleciały z jej ust, uświadomiła sobie, co powiedziała, dopiero przechwyciwszy jego pełne wyrzutu spojrzenie.

* * *

Ognisko - to niekoniecznie egzekucja.

Ognisko - to przytulny zapach dymu. Ognisko - ciepło i ochrona, miękkie maźnięcia światła w aksamitnym mroku, sypiące się w niebo iskry, wspaniałe obrazy, pojawiające się przed oczami, jeśli ktoś długo, bez przerwy, wpatruje się w ogień...

- Klaudiuszu... czy mogę zapytać?

- Oczywiście.

- Co się z nią... stało? Z tą kobietą?

Pauza.

Beznamiętna twarz, podświetlona płomieniem. Iwga była pewna, że od dawna nikt nie zadawał Klaudiuszowi Starżowi tego pytania. A może wcale nikt nie zadawał.

Albo? Roznamiętnione pieszczotami, dotknięciami tych rąk... Oszołomione w tym bezkresnym łożu, jego liczne kochanki nagle odczuwały obecność cienia. Cienia tej jedynej, dawnej kobiety, może odczuwały rozczarowanie i zazdrość, może któraś z nich zapytała kiedyś: co się z nią stało?

Klaudiusz milczał, ale Iwga już wiedziała, że odpowie.

Ognisko wznosiło w swoich trzewiach fantastyczne pałace - i samo je natychmiast burzyło, przekształcając w chmury iskier, w chaos, w popiół.

- Zginęła, Iwgo. Utonęła.

- Dwadzieścia osiem lat temu?

- Może być twoją matką, mogła być. A tak - jesteście rówieśniczkami. Jesteś nawet starsza - kącik ust drgnął niemal niezauważalnie.

- I przez te wszystkie lata...

- Nieważne.

- Ależ nie, ważne... mnie się wydaje, że pan uważa się za winnego. Ale przecież ona nie zginęła z pana winy?

Trzasnęła, łamiąc się, kolejna ogniska konstrukcja.

Klaudiusz starannie podsycił ogień. Ognisko przywiędło na chwilę - i rozgorzało ponownie. Krąg światła rozszerzył się i w nienaturalnej, wacianej ciszy samotnie i nieśmiało chrumknęła samotna żaba.

- Odzwyczailiśmy się od... ciszy. W Wiżnie nigdy nie ma ciszy, prawda, Iwgo?

Westchnęła. Wstała na czworaka, przelazła na drugą stronę ogniska, wlokąc za sobą koc.

Klaudiusz nie oponował.

Usiadła obok niego. Tak blisko, że gdyby chciała, mogłaby położyć głowę na jego ramieniu. Mogłaby, ale się nie odważyła. Wtedy on westchnął i przygarnął ją do siebie.

Minuta. Druga. Wieczny pląs płomieni. Cisza.

- Ogień... się nie zmienił. Prawda? Jak się pomyśli... wieki, tysiąclecia, wszystko się zmienia, i tylko ogień... patrzyli w niego starożytni, ponurzy... Oni - tak jak my teraz, tysiące lat temu. Aż w głowie się kręci, jak człowiek pomyśli... Prawda?

- Prawda.

- Klaudiuszu... Nie zdarzało się panu, że chciał coś powiedzieć i nie mógł? Jakby... nie wymyślono jeszcze takich słów? Jakby ich nie było? Zdarzało się tak?

- Tak...

- Ja... nie chcę spać. Siedziałabym tak... do świtu. Ponieważ...

- Dobrze, Iwgo. Dobrze. Posiedzimy... Szczególnie, że niewiele już zostało.

Ułożyła głowę wygodniej i w rozkoszy przymknęła oczy.

* * *

O siódmej służbowy samochód stał już przy rozwalonych wrotach. Nie dawał sygnałów, nie zwracał na siebie uwagi - po prostu czekał w milczeniu. Iwga poczuła chłód w żołądku.

- Mamy jeszcze dwadzieścia minut - powiedział spokojnie Klaudiusz. - Zdążymy napić się herbaty.

Mysz krzątała się w kącie. Jak wczoraj.

Ręce Klaudiusza leżały na brzegu stołu, po obu stronach filiżanki. Nie opalone, ze śladami niedawnego zacięcia, z widocznymi sznurkami żył.

Milczał. Tak długo, że samochód przy bramie uznał za stosowne delikatnie dać o sobie znać.

- Klaudiuszu...

- Tak?

- Zawsze mi się wydaje - powiedziała szeptem. - Kiedy się kogoś traci... człowiekowi wydaje się, że jest winien. A u nas na wsi, w Tyszce, gdzie się urodziłam, tam na cmentarzu był taki dobry lum...

Zamilkła. Samochód odezwał się ponownie.

Klaudiusz uśmiechnął się blado:

- Dziwna ta nasza rozmowa. Jak przed otwartymi drzwiami. Musimy iść, mieliśmy czas się nagadać... A teraz już tego czasu nie mamy. Drzwi są otwarte, a my to odciągamy i, jak się okazuje, coś ważnego nie zostało powiedziane, a drzwi przecież już otwarte, i czekają...

Wstał. Wylał przez okno niedopitą herbatę, starannie zdjął z wieszaka elegancką marynarkę bez śladu zmarszczeń, jak świeżo wyprasowaną.

- Idziemy...

- To był dobry lum - powiedziała Iwga szeptem. - I całkiem niedużo brał za pocieszenie. Więc on mówił, że wina istnieje tylko w naszej świadomości, że nie powinniśmy nią siebie obciążać...

- Idziemy, Iwgo.

Gęsi czekały na Wielkiego Inkwizytora za progiem; Iwga zrobiła krok do przodu, podnosząc pręcik. Białe ptaki załopotały skrzydłami, zafalowała trawa przygnieciona pędem powietrza jak z wirnika śmigłowca - ale Klaudiusz przeszedł obok, zupełnie zapomniawszy, że powinien się bać gęsi. Iwga nawet odczuła coś na kształt rozczarowania; do samochodu zostało dwadzieścia kroków... osiemnaście kroków... siedemnaście...

- Nigdy nie widziałam - powiedziała Iwga szeptem - człowieka, który mógłby przez trzydzieści lat kogoś tak pamiętać... tak pamiętać. Ja, jak się okazuje, nigdy nie wierzyłam starym bajkom o wiecznej miłości...

- Jesteś sentymentalna, Iwgo.

- Nie.

- Tak... To nie jest bajka. To nie jest wesołe. I najprawdopodobniej to nie była żadna miłość.

- Będzie się pan śmiał, ale ja...

Zamilkła.

Szeroko otworzyły się niklowane drzwi:

- Niech zginie zło, patronie...

Zapach wody i trawy zastąpiła woń rozgrzanego wnętrza. Kierowca pośpiesznie zawrócił, ręka Klaudiusza sięgnęła do telefonu - ale po drodze się rozmyśliła. Może Wielki Inkwizytor uznał, że odsunie powrót do obowiązków jeszcze o trzy minuty; jego dłoń jakby mimochodem legła na dłoni towarzyszki podróży:

- Co chciałaś powiedzieć, Iwgo? Dlaczego miałem się śmiać?

Milczała, przygryzając wargę. Jej dłoń wilgotniała i wilgotniała. I stawała się gorąca, lepka - dobrze by było, żeby Klaudiusz tego nie zauważył.

Teraz już nie powie.

Nie przyzna się, jak wiele dla niej znaczy jego zaufanie. Że wszystkie sekrety Inkwizycji nie są nic warte w porównaniu z tą dziwną tajemnicą z jego życia. I jak głęboko szanuje tę jego tajemnicę.