Staruszek wyraźnie zobaczył swoje starutkie podwórko. Młodszego wnuka w wózku i swoją córkę, jak zawsze rozwieszającą pieluszki na płaskim dachu; ogień i śmierć, walące się z jasnego nieba...
Nic więcej nie widział.
Silny ból w sercu i zalewający wszystko mrok pozbawiły go możliwości obserwacji...
Wielki Inkwizytor Wiżny, przeglądający potem wykaz ofiar, przeoczył nazwisko pana Fedula, w swoim czasie wspaniałego dyrektora trzeciego wiżneńskiego liceum. Nie wiadomo, co poczułby Wielki Inkwizytor na widok tego nazwiska w żałobnym wykazie; ale nie zobaczył go. Zbyt długa była ta lista.
* * *
Nadmiar przypraw szkodzi potrawie, jak młodzieńcowi szkodzi czasem zbytek wesołości... Kucharka wie, że mnie odrzuca od zapachu kminku.
Panie moje najpierw tworzą nie zabójstwo - chaos tylko. Farsę, od której krew ścina się w żyłach, bawią się jak kot z myszą, albo czerpią może siłę ze strachu przerażonych tłumów? Albowiem panie moje coraz silniejsze są, i lud ucieka z miast, zaszywając się w lasach i wąwozach, dziczejąc...
... A kto wam powiedział, że wszechświat, jakim go postrzegamy, będzie niezmiennym na wieki?..
Jeśli tak będę myślał, to i mnie samemu nie uda się uniknąć oskarżenia o wywrotowe myślenie.
Panie moje wiedźmy nie chcą zmieniać wszechświata; tak wilk, żyjący w jednym zagonie z kurami, nie chce zmieniać otaczającej go rzeczywistości, on po prostu odżywia się niezbędnym mu pożywieniem...
Ciężki cień wisi nad duszą moją. Nie wiem, co będzie jutro...
* * *
Wieczorem zaczęła się panika na dworcach.
Ludzie mówili, że pewna jasnowidzka, już od pół wieku żyjąca w wilgotnej piwnicy na przedmieściu Wiżny, dokładnie określiła, że nadchodzi „czas wiedźm” - co dla zwykłego mieszczanina oznacza koniec świata. Ludzie mówili, że wysocy państwowi urzędnicy wiedzieli o tym od dawna i przygotowali dla siebie schronienie - mówili też, że sam Wielki Inkwizytor ma za kochankę królową wiedźm.
Spikerom, uspokajającym z ekranów telewizorów, nikt nie wierzył. Być może dlatego, że na dnie ich profesjonalnie życzliwych oczu czaiła się panika; wszystkie nowiny, nawet te z najdalszych krajów, były dziwnie podobne do kroniki wiżneńskiego dworca.
Za bilet trzeciej klasy płacono złotem. Na peronach ryczały wywożone za miasto dzieci - niemal wszystkie odczuły w tych dniach niejasny strach, wiele z nich, w tym dobrze wychowani uczniowie, budzili się po nocach z krzykiem, na mokrym prześcieradle; drogami ciągnęły sznury samochodów i autobusów, letnia Wiżna pustoszała w oczach.
Po ulicach snuł się czarny dym. Przeklęte balony, uczestniczące w tradycyjnej gonitwie, zwaliły się na przedmieście i wypaliły całe kwartały, cała służba przeciwpożarowa Wiżny dzień i noc stawała na głowie. Pożary nie chciały gasnąć, a zdławione, odradzały się; w te i z powrotem miotały się karetki z centrum medycznego. Pikiety i marsze protestacyjne zostały zakazane decyzją Rady Państwa - dlatego ludzi, którzy przyszli po obronę pod Pałac Inkwizycji, rozpędzono strugami wody.
Przyroda, do tej pory obojętnie obserwująca ludzką krzątaninę, w końcu postanowiła wnieść swój udział do zachodzącego: w środek lata, niech nawet deszczowego i chłodnego, wdarł się nagle przenikliwy jesienny chłód. Niczego nie podejrzewające lipcowe kwiaty, zwiędły w ciągu jednej nocy maźniętej szronem.
Książę zatwierdził dekret Rady Pastwa o wprowadzeniu w mieście stanu wyjątkowego. Klaudiusz Starż podpisał rozporządzenie o aresztowaniu wszystkich bez wyjątku wiżneńskich wiedźm.
Brygady drogowe, zmobilizowane przez Inkwizycję, ustawiały na skrzyżowaniach kamienne płyty ze znakami Psa. Z miejskiego ośrodka usług rytualnych zostały zabrane wszystkie kamienie przygotowane na nagrobki i w podziemiach Pałacu pracowało nad nimi pięciu mocnych markowych inkwizytorów; znak miał osłabić moc wiedźm. Miasto, obstawione płytami, bardzo szybko zaczęło przypominać obszerny cmentarz;
Klaudiusz nie oszukiwał się co do efektywności tych działań. Być może nieco skomplikuje wiedźmom życie
- ale tylko tyle...
Aresztowane wiedźmy były wywożone w krytych ciężarówkach. Tylko nieinicjowane; aktywne z reguły dostawały wyroki w ciągu doby. Konwojenci żądali premii za ryzyko - w dwóch przypadkach ucieczek, jednej po drugiej, zginęli trzej ludzie, a rannych zostało czworo. Kaci postulowali uzupełnienie swoich szeregów, chcieli strojów pancernych i premii. „Taniej chyba sięgnąć do kabzy teraz, niż potem wypłacać renty naszym rodzinom”.
W odpowiedzi na zapotrzebowanie na dodatkowe środki minister finansów pokazał obraźliwą figę. Klaudiusz musiał wyszczerzyć się złowieszczo i przywołać w charakterze świadka księcia; finanse zostały przyznane, ale Klaudiusza ani to nie ucieszyło, ani nie usatysfakcjonowało. „...Albowiem królowa, macierz-wiedźma, przyczaiła się tak blisko, że nie mogę spać, wyczuwając jej woń... I nie dalej jak dziś pochwycę ją za szyję żelaznymi kleszczami, które wykuła już wola ma...”
- Patronie, pewien człowiek wydzwania do pana... w sprawie prywatnej... Połączyć?
- Nazwisko?
- Julian Mitec...
- Trzeba było wcześniej powiedzieć... Łącz.
Pstryknięcie w słuchawce.
- Tak, Julek, słucham...
- Klaudiuszu... Moce niebieskie, Klaw, już myślałem, że się do ciebie nie dostanę...
- Jest ciężko, Julek. Mam minutę czasu, słucham.
- Klaw... ja... czy możesz mi powiedzieć, co się dzieje? Wszyscy po prostu powariowali, nikt nie wierzy w te komunikaty, wiedźmy... Klaw, jeśli nie możesz powiedzieć, to przynajmniej jakąś aluzję... Wyjechać? Za granicę? Ale tam, mówią ludzie, to samo...
Klaudiusz zamknął oczy. W szyby walił jesienny zimny deszcz. Chyba nawet ze śniegiem.
- Nie ma potrzeby wyjeżdżać... Siedź u siebie, tylko w Wiżnie się nie pojawiaj, unikaj ludnych miejsc i Nazara nie puszczaj... Wszystko będzie dobrze, nie pękaj.
- Klaw, poważnie mówisz? Jesteś pewien?
- Wybacz, Julek, naprawdę nie mam czasu. Kiedyś się spotkamy, kup wino... Cześć.
- Tak - tak... Tak, przepraszam... do widzenia...
Słuchawka opadła na widełki.
Na duszy Klaudiusza legł głaz.
Uważał, że to nieładnie ze strony Juliana, że nie zapytał o los Iwgi.
Chociaż, co usłyszałby w odpowiedzi? „Sam zatroszczę się o jej los, tak jak troszczę się o los wszystkich wiżneńskich wiedźm”?
* * *
Najpierw nastąpił napad na oddział konwojujący za miasto partię nieinicjowanych wiedźm. Napastnikami, co do sztuki, byli hokeiści klubu „Wiżna”; dziesiątka mocnych chłopów, uzbrojonych w dziesiątkę kijów hokejowych i parę damskich pistoletów, pobiła konwojentów i w ciągu ośmiu i pół minuty uwolniła wiedźmy, przy czym te ostatnie zniknęły potem, jakby się zapadły pod ziemię. Pozostali przy życiu strażnicy przysięgali potem, że słyszeli śmiech „jak w metrze” i że barczyści, ostrzyżeni na zero sportowcy, rzucali cienie młodych zgrabnych kobiet z długimi włosami; Klaudiusz krzywił się jak od bólu zęba, długo przesuwał dłonią po wielkim planie przedmieść, wysłuchiwał meldunków powiatowych inkwizytorów i od czasu do czasu rzucał grupę operacyjną w odległy, niczym nie wyróżniający się punkt ogarniętego paniką miasta.
Dwa czy trzy razy grupy operacyjne znajdowały we wskazanym miejscu porzucone, jeszcze ciepłe gniazda. Wykryto jeszcze jedną salę do inicjacji - na suchym dnie pustego szkolnego basenu; trzykrotnie obławy były udane, a ofiarami grup operacyjnych stały się dwie otrzaskane i dwie świeżo upieczone wiedźmy.
Od poprzednich wiedźm - znanych Klaudiuszowi, okrutnych i prostolinijnych, tchórzliwych i odważnych wiedźm „czasu pokoju” - te ujęte teraz „panie” różniła całkowita obojętność na własny los. Pozbawione były instynktu samozachowawczego. Pozostawały obojętne zarówno na kuszenia, jak i na obietnice tortur, zupełnie ich nie obchodziły terminy własnych egzekucji, i nawet te nowe, które przeszły inicjację kilka dni temu, nie miały już w duszy niczego ludzkiego. Przy słowach „nienarodzona królowa” w ich oczach na krótką chwilę zapalały się szydercze żółte ogniki - i to była jedyna reakcja, udowadniająca, że branki w ogóle słyszą.