- Nie płacz. Nic takiego sobie o tobie nie pomyślałem.
- Naprawdę?..
- Trochę się znam... na wiedźmach. Nie płacz.
* * *
To był najdłuższy wieczór w życiu Iwgi.
Pierwszą jego połowę spędziła całkowicie sama, w ogromnym mieszkaniu na placu Zwycięskiego Szturmu, przed ciemnym ekranem telewizora. Zimny zmierzch za oknami pogrążył mieszkanie Klaudiusza w nieładnym czerwonym świetle - na szczęście nie na długo, zmierzch w końcu zgasł i Iwga zapadła najpierw w półmrok, potem w ciemność.
Wtedy wstała z wysiłkiem, wymacała na stoliku lampę, pstryknęła włącznikiem i zobaczyła pokój już w innym, ciepłym, żółtawo-pomarańczowym świetle; ta zmiana na lepsze nie oszukała Iwgi. Wróciła na fotel, usiadła w nim i znowu wpatrzyła się w ciemny ekran.
Jej życie któryś już raz zmieniało się i znowu gwałtownie i nieoczekiwanie; Iwga jeszcze nie do końca uświadamiała sobie, co się stanie jutro - ale jej intuicja, wyostrzona przez lata poniewierki, nie zostawiała najmniejszej nadziei.
Siedziała całkowicie odprężona w głębokich objęciach miękkiego fotela, w żaden sposób nie usiłując okiełznać wolno płynących myśli. Odpoczywała. To była ostatnia możliwość do takiego wypoczynku.
Myślała o więzieniu. Jakkolwiek by nie oszukiwał siebie Klaudiusz - a ona wiedziała, że siebie oszukuje - krata za plecami uwięzionej wiedźmy już nigdy nie będzie chciała się podnieść. Szczególnie w Czasie Wiedźm. Szczególnie, jeśli wiedźma nazywa się Iwga Lis.
Może rozwijała się w niej mania prześladowcza. Albo mania wielkości, albo obie razem; siedziała przed ciemnym ekranem, a w jej duszy krzepła pewność, że wszystkie więzienia, ciemnice i lochy świata gotowe są pobić się między sobą, powybijać żelazne pręty i powyłamywać kolce, żeby tylko przyjąć w swe trzewia tę lisicę, tego wolnego zwierza, który nie może żyć inaczej, jak na wolności.
Przez poprzedni miesiąc postarzała się o wiele-wiele lat. To nie Nazar ją rzucił i nie ona rzuciła Nazara - nie, ona po prostu zrezygnowała ze swego marzenia, w którym był poranek, słoneczny promyk na podłodze i brzęk naczyń w rękach ukochanego człowieka. Marzenie niegodne jej albo ona marzenia - raczej ani jedno, ani drugie; marzenie straciło sens, stając się kompletnie nieosiągalnym.
Świat otaczający Iwgę zmienił się wraz z nią. Wcześniej była po prostu lisicą biegnącą po jesiennym ściernisku, otwartym na spojrzenia i wystrzały; byli bezlitośnie obojętni myśliwi, ale było też i wysokie niebo, jodłowy zagajnik, gdzie można było się ukryć. Teraz myśliwych zrobiło się nieskończenie więcej, i pole zmieniło się w szachownicę, a opadająca z sił lisica widziała przed sobą przepaście i straszliwe urwiska, których wcześniej jej słaby umysł nie był nawet w stanie wymyśleć.
Iwga westchnęła. Wczoraj miała sen.
To był męczący splot wydarzeń, obrazów, w przeważającej większości wydobywanych przez nią z przesłuchiwanych wiedźm. To były loty ponad drzewami, bulgocąca lawa, gwiazda na zardzewiałej igle, rozpadające się twarze, nieskończenie dłużący się pogrzeb, kiedy nieboszczyk rozkładał się w trumnie, a procesja ciągle szła, szła, szła... Iwga jęczała we śnie i prosiła o litość, i litość przyszła.
Śniło się jej, że jest w ciąży, ale nie odczuwa z tego powodu żadnej uciążliwości - tylko samą radość. Wydawało się jej, że jej ogromny brzuch jest lekki, że nienarodzone dziecko rozmawia z nią i że gardło ściska spazm słodkiej, niemal ponad siły miłości. Śniła się jej kołyska wypełniona zapachem dziecka - oszałamiającym mlecznym zapachem; śniła się jej wanienka z pływającym na powierzchni kwiatkiem. Śniła się jej rozwijająca się w nieskończoność tkanina, śnieżnobiała, delikatna...
A potem sny nałożyły się jeden na drugi.
Stała na wzgórzu. Nic, leciała, nie dotykając trawy bosymi stopami; uczucie zapierające dech w piersiach, raczej fizjologiczne. I z zewnątrz, ze wszystkich stron, z dołu i z góry chwytała odbicia - najpierw słabe, potem coraz wyraźniejsze, coraz silniejsze... Jakby była pochodnią, otoczoną tysiącami luster. Jakby była matką, do której biegną, potykając się w trawie, zapomniane i porzucone, wyrosłe w rozłące dzieci...
Potem obudziła się na mokrej, kompletnie przemoczonej poduszce. Ze sklejonymi solą rzęsami. To wczoraj...
W kuchni ogłuszająco tykał zegar. Iwga poderwała się, boso wybiegła do przedpokoju, postała chwilę przy drzwiach. Podniosła do oczu własny zegarek na wytartym rzemyku, stary, wielokrotnie już naprawiany...
I przypomniała sobie, że to prezent od matki. Może jedyny. Wszystko, co zostało Iwdze z dzieciństwa.
Zegarek wskazywał wpół do jedenastej. Klaudiusza nie było; ciemne miasto za oknami milczało, i tylko od czasu do czasu ciszę pruł odgłos wojskowego silnika, a ciemność - promienie ruchomych reflektorów...
Kiedy Iwga patrzyła na zegarek, ten stanął. Sekundowa wskazówka ostatni raz drgnęła i znieruchomiała; Iwga wróciła do lampy, pokręciła kółkiem do nakręcania, postukała w szkiełko.
„Stanął mój zegar, stoi
Zapomnij imię me, stoi
Złoty kwiat w świecie stali
Wybiła godzina, i zegar stanął...”
Odetchnęła głęboko. Gdzieś tam, w przyczajonym mieście, w groźnie wyszczerzonym Pałacu Inkwizycji, rzeczowo niszczył jej kamratki-wiedźmy niepojęty człowiek Klaudiusz Starż.
Na jakąś chwilę opanował ją nieznośny strach, że gospodarz nie wróci do rana. Że będzie tak siedziała w półmroku i czekała, myśląc - a on nie przyjedzie...
Nie, przecież wie, że ona tu jest. Wróci. Przyjdzie...
Chociaż, jeśli się zastanowić, to kim ona dla niego jest? Czym są jej życzenia, jej strach?..
Narzędzie. Zwierciadło dla peryskopu; była narzeczona mało rozgarniętego chłopaka, który przypadkowo był synem starego przyjaciela; jak tu nie pomóc w takiej sytuacji, no choćby trochę...
Potrząsnęła głową. Nie chciała wierzyć we własne myśli. W te, dopiero co nazwane, już po chwili...
Ten człowiek jest porzuconym pałacem, wielkim, ale wypełnionym potworami. I takim wysokim, że w chmurach nie widać czubka wieży i tak głębokim, że tajemnice ukryte w piwnicach, nigdy nie pojawią się na powierzchni...
Iwga uśmiechnęła się krzywo. Oto gdzie dają o sobie znać „artystyczno-rzemieślnicze zadatki” - w kiczach, których miejsce co najwyżej na odpustowym obrazku.
Ten człowiek jest nieskończenie odległy. A ona jest przypadkowym przechodniem w jego życiu; wzbudza litość, a nie współczucie, ciekawość, a nie zainteresowanie. Ten człowiek...
Wstała i włączyła górne światło. Stała chwilę, ciesząc się, że wraz z mrokiem zniknęło pewne dojmujące uczucie, tęsknota, smutek, gotowe doprowadzić ją do łez; uśmiechnęła się do siebie w małym ściennym lusterku. Wiedziała już, że nigdy więcej nie przestąpi progu tego mieszkania, dlatego ruszyła wzdłuż
ściany, głaszcząc rękami tapety, kilim, regały z książkami, parapet - jakby żegnając się.
Drzwi do gabinetu... Nie wchodziła tam nigdy. Nie dlatego, że drzwi były zawsze zamknięte - po prostu ze strachu. Jakby obawiała się, że zobaczy na biurku inkwizytora czyjąś odciętą głowę...
Kanapa z wygniecionymi poduchami... Wysoka szafka z samotnym świecznikiem na wierzchu...
Nie zamierzała niczego szukać. Jakby coś trąciło ją w ramię - Iwga przykucnęła i przekręciła małą klamkę. Drzwi otworzyły się łatwo, w Iwgę tchnęło papierowym kurzem, ponieważ szafka była wypchana tekturowymi, ceratowymi i plastykowymi teczkami.