Podniósł wzrok.
Tomasz z Alticy był fioletowy. To był tak niezdrowy kolor, że Klaudiusz zaniepokoił się, czy nie trafi go apopleksja. Ludzie takiej budowy są bardzo narażeni...
- Ale z ciebie numer - głośno i beznamiętnie oświadczył Wykoł, kurator Bernstu, „żelazna żmija”. - Koniec, proszę państwa, oberwaliśmy po łbach, zlewać wodę, suszyć wiosła... I bierzcie się do roboty. Matkę łapcie, mać jej...
Tomasz milczał. W milczeniu ruszał ustami.
- To ci tak łatwo nie przejdzie, Starż - powiedział cicho War Tanas, kurator Ridny. - Zdradziłeś Inkwizycję w interesie własnej dupy...
Klaudiusz podniósł głowę.
Nic dlatego, że słowa te aż tak mocno go dotknęły - po prostu trafiła się okazja, by gdzieś wylać swoją irytację, niepokój i smutek. Przy tym nie na głowę sekretarza, bez sensu i ze złością, tylko - ładnie i w pewnym sensie nawet z pożytkiem, z wyrachowaniem.
- Moja dupa przekazuje pozdrowienie twojemu, pokrytemu odciskami zadkowi. Ja, żebyś wiedział, mam głęboko w nosie Inkwizycję. Niech sczeźnie Inkwizycja - ale wraz z matką. Zdradziłem Inkwizycję? Wspaniale. Potem przyjdziecie splunąć na mój grób. A teraz chcę zabić matkę i wasze gierki podstołkowe
mi w tym nie przeszkodzą, choćbyście tu nago tańczyli. Mam w nosie wasze ambicje, macie pracować, co oznacza: sprzątać gówno i to spiesznie, bo inaczej sami w nim utoniecie. Wszyscy na stanowiska. Kto nie wykona najdrobniejszego polecenia - będzie zdymisjonowany w ciągu dwudziestu czterech godzin i oddany pod wiżneński trybunał. Rzekłem.
Milczeli. I patrzyli; Fedora patrzyła również. Na dnie jej oczu zobaczył zachwyt; za co, ciekawe, kobiety tak kochają mężczyzn, którzy dokonują nieładnych czynów. Tak kochają, że nawet są gotowe wybaczyć przelotny grzech z młodziutką konkurentką.
Klaudiusz poczuł obrzydzenie. Odwrócił się.
* * *
To była zwyczajna sala sportowa. Chyba szkolna. Pusta. Kraty w oknach, które tak wystraszyły Iwgę w pierwszej chwili, miały na celu ochronę szyb przed piłkami. Grube drążki pod ścianami - to tylko drabinki gimnastyczne... Nad liniami, wyznaczającymi boisko do koszykówki i siatkówki, wymalowano skomplikowany wzór z czarnych cienkich linii. Może nawet ciemno-rdzawych, z błonką, z blaskiem, jakby boisko do przyszłej gry wymalowano krwią.
- Wchodźcie, siostry... Czyńcie tak, jak wam każe wasza istota. Poddajcie się swemu jestestwu, przyjdzie czas umierać - umrzyjcie. Przyjdzie czas ożywać - ożywajcie... Idźcie po nitce, stopień po stopniu, nie schodźcie z drogi, to wasza droga, przejdźcie ją do końca...
Iwga nie mogła przyjrzeć się milczącym wiedźmom, stojącym w oddalonym końcu sali. Usiłowała - i nie mogła. Trzęsła się, ale to nie były dreszcze - dygotała jak w okrutnej gorączce; dziewczyna w dresie płakała, łykając łzy, ryczała coraz głośniej i głośniej.Muszę przypomnieć sobie, myślała Iwga w panice. Pomyśleć, przypomnieć sobie całe swoje życie, uświadomić sobie... Ja - to ja po raz ostatni. Potem mnie już nie będzie. Mnie... Klaudiuszu! Klaudiuszu, proszą, pamiętaj mnie. Pamiętaj, jak tę dziewczyną ze swojej młodości. Jak ja jej zazdroszczę, jak ja...
- Leży wasza droga. Niech się równiej ułoży.
Na podłogę po kolei upadły cztery długie liny. Cztery bezwolne żmije, upadły na podłogę i zamarły w czterech niepodobnych do siebie rysunkach. Przed dziewczyną - niemal prosta linia z kilkoma pętlami na początku, przed staruchą - złożony labirynt węzłów, przed zaondulowaną damą - pierścienie, niemal idealna spirala, a przed Iwgą...
Przed Iwgą - splątany kłąb. Tak mocno i zawile splątany, że nawet wiedźma z rozpuszczonymi włosami - Iwga przechwyciła jej spojrzenie skrajem oka - drgnęła. I wymieniła spojrzenie z kamratkami, w milczeniu czekającymi na drugim końcu sali...
- Idźcie po nici. Słuchajcie swojego jestestwa. Nie schodźcie z drogi... Idźcie.
Nie przejdę, pomyślała Iwga niemal radośnie. Nie mam szans, to jest pułapka, one to przygotowały wcześniej...
Spokojnie zrobiła krok przed siebie. Postawiła but na końcu liny - i w tej samej chwili uświadomiła sobie, że przejdzie.
Przejdzie.
Zapłonął ogień.
I sala sportowa przestała istnieć.
* * *
Dziewczyna szła po podkładach. Po wąskich torach, a dwie rtęciowo połyskujące nici wskazywały jej drogę.
Szła, potykając się, nieruchomiejąc, a torowisko plątało się, rozgałęziało się i zaciągało węzły. Dźwignie zwrotnic z mętnymi ślepiami latarń zadowolone kiwały się za jej plecami, szczękały, jakby zatrzaskiwały się drzwi. Odbijały przebyty etap.Szła, uparcie patrząc przed siebie tam, gdzie szyny ginęły we mgle. Wiatr wiał i stał niczym ściana, i napierał na jej twarz, jak prasa. I mgła, i wiatr...
Chyba odpadła od pociągu. Chyba powinna dogonić. Chyba...
Wiedziała, że dojdzie.
Starucha szła po włosku. Siwy, nie mający końca włos i nienazwana ciemność pod spodem. Starucha kiwała się, chwytała rękami umykającą świadomość i szła, i widziała siebie młodą i silną, jak tego dnia, kiedy na stogu dorwał ją białozęby włóczęga, któremu w trakcie gwałtu wsadziła w wątrobę zardzewiały odłamek kosy. Teraz szła po siwym włosie i wiedziała, że dojdzie do samego jego końca.
* * *
Kobieta szła po lodzie. Po kruchym wiosennym lodzie, a na dole, pod przejrzystą skorupką, patrzyły na nią nienarodzone dzieci. Dwaj chłopcy i dziewczynka; kobieta wiedziała, że w żadnym wypadku nie nastąpi na ich twarze, raczej postawi stopę w przerębli... A przeręble były coraz bliżej, kobieta błądziła na lodzie, wracała po swoich śladach i coraz częściej napotykała łańcuszki innych śladów, pozostawione przez malutkie bose stopy...
Kobieta zaciskała zęby i szła dalej. Bo musiała dojść. Nie miała innego wyjścia.
* * *
Iwga szła po pierścieniowatym ciele żółtej pasiastej żmii. Mięśnie żmii prężyły się pod jej stopami; Iwga płakała bezdźwięcznie, decydując się na każdy kolejny krok tylko dlatego, że na końcu drogi czekała na nią płaska głowa z drżącym rozdwojonym językiem. Niemigające oczy patrzyły okrutnie i jednocześnie ze zrozumieniem. Tak samo patrzył na nią czasem Klaudiusz.
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
„A po co jej moje listy? Zostałam zapomniana, odstawiona, jestem odciętą pajdą...”
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
„Jak tylko się wyrwę, napiszę, napiszę, pojadę, ja...”
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
Iwga pochylała się, przełażąc pod jędrnymi splotami żmijowego ciała. Zamknąwszy oczy, przedzierała się przez najwęższe pierścienie, a pomocą jej była błyszcząca, śliska, idealnie gładka łuska.
„Przejdę, ja... Żebym tylko zachowała pamięć. Przecież na razie wszystko pamiętam. Kim jestem, gdzie żyłam, kogo lubiłam... Dobrze by było zachować pamięć...”
„Dlaczegoś ani razu nie napisała do matki?”
Iwga jęczała z poniżenia. Z każdym krokiem czuła się coraz bardziej obrzydliwym, coraz bardziej godnym pogardy stworzeniem. Grudką błota...
„Klaudiuszu, już pana nigdy więcej nie zobaczę”.
„Dlaczegoś ani razu...”
„...nigdy nie zobaczę. Nigdy. Proszę, proszę mnie nie zapominać, zapamiętać...”
„Dlaczegoś...”
W końcu załamały się pod nią kolana. Upadła wczepiona w żmijowe ciało, w omdlałym oczekiwaniu. Dziwnym oczekiwaniu na nie wiadomo co.Wtedy płaska głowa żmii uroczyście poruszyła się:
„Teraz cię ukąszę”.
„Nie trzeba, proszę...”
„Teraz cię ukąszę. Przyjdzie czas umierać - umrzyj bez lęku...”